fot. UM Częstochowy
Tak zwana „Dobra Zmiana” nie odpuszcza. Nie odpuszcza nigdy i nikomu, nawet przed świętami. Ledwo ucichło (przynajmniej na razie) zamieszanie wokół kryzysu sejmowego związanego z ograniczaniem wolności mediów, ekipa Jarosława Kaczyńskiego znowu idzie ze społeczeństwem na wojnę ideologiczną. Tym razem chodzi o leczenie niepłodności metodą in vitro. Przypomnijmy, że już w zeszłym roku rząd ogłosił zakończenie rządowego programu dofinansowania dla tej terapii wprowadzonego jeszcze przez ekipę premier Ewy Kopacz. W owej sytuacji pary zmagające się z problemem niepłodności mogły już liczyć tylko na samorządy, a jedynym samorządem w kraju, który opracował i skutecznie wdrażał własny program refundacji leczenia niepłodności tą metodą była Rada Miasta Częstochowy, która z resztą była pionierem w tej kwestii. Ponieważ program okazał się sukcesem w skali kraju, w ślady Częstochowy postanowiły pójść władze Łodzi. Dzięki wprowadzonemu w połowie roku programowi w ciążę (w tym dwie mnogie) zaszło już 13 kobiet. Z procedury skorzysta w tym roku łącznie 130 par. Następne czekają w kolejce. Łódź przez najbliższe cztery lata chce przekazywać na ten cel milion złotych rocznie. Chce, ale chęci mogą nie wystarczyć.
„Dobra” zmiana czuwa bowiem nad zgodnością samorządowych uchwał ze swoją wizją Polski. Polski, w której nie ma miejsca na leczenie niepłodności metodą, na którą nie zgadza się Kościół. W Sejmie właśnie trwają pracę nad ustawą, która pod pozorem troski o finanse publiczne może de facto zablokować miejskie programy refundacji in vitro. Ponieważ PiS-owi nie udało się jeszcze przejąć władzy w samorządach, zamierza wprowadzić zmiany w ustawie o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych. Jeśli nowelizacja ustawy wejdzie w życie, minister zdrowia zyska prawo do "zawieszenia realizacji programu polityki zdrowotnej". Zwłaszcza w przypadkach „braku możliwości dalszego finansowania”, „ograniczenia funduszy” i „niecelowości”. Trudno nie odnieść wrażenia, że pod niewiele mówiącym terminem „niecelowości” może kryć się wszystko, co tylko zechce rząd. Skoro Ministerstwo Zdrowia nie ma zamiaru finansować in vitro, może je uznać za „niecelowe” albo zablokować je z powodu „ograniczenia funduszy”. Od decyzji ministra samorządom nie będzie przysługiwało odwołanie.
Drugi niebezpieczny zapis ma wprowadzić zmianę w ustawie o dyscyplinie finansów publicznych. Do tej pory samorządy zgłaszały programy zdrowotne do Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji, jednak jej opinie były tylko niewiążącymi zaleceniami. Jeśli zmiana wejdzie w życie, to właśnie do niej będzie należeć decyzja. W przypadku gdy będzie negatywna, a któreś miasto mimo to zdecyduje się na refundację in vitro, formalnie będzie to naruszenie dyscypliny finansów publicznych.
Oficjalnie sprawy nie ma, bo nikt przecież nie powiedział, że planowane zmiany mają uderzyć w miejskie programy refundacji leczenia niepłodności metodą in vitro, niemniej tworzą one ku temu prawne podstawy. Gdyby ten czarny scenariusz się ziścił to in vitro zostanie dobite i to w białych rękawiczkach. Życzmy więc posłom na Nowy Rok tego, aby pamiętali, że polityka prorodzinna nie może się ograniczać do 500 plus na dziecko, zwłaszcza jeśli jednocześnie odbiera się części ludziom szansę na rodzicielstwo.
Źródło: własne |