Zaprosił mnie kumpel na wesele swojej wnuczki do niewielkiej, podkieleckiej wioski. Biesiadowaliśmy potem w remizie Ochotniczej Straży Pożarnej, piliśmy dobre trunki i słuchaliśmy wiejskiej kapeli. Remiza miała dwie sale, w jednej bawiła się młodzież w rytm modnego wciąż disco polo, w drugiej zaś nam, starszym, grała przepięknie prawdziwa wiejska kapela, taka ze skrzypkami, trąbką i bębnem, na którym jak trzeba widniał napis "Jazz band”.

-To jest dopiero muzyka, co? Do tańca i do różańca – krzyczał mi kumpel do ucha. – Żadne tam gitarowe szarpanie drutów na prostacką, jednostajną nutę, żadne niezrozumiałe wrzaski domorosłych wokalistów. Kiwnąłem głową, że się zgadzam, bo rzeczywiście przy tej
strażackiej kapeli bawili się pięknie i zgodnie wszyscy uczestnicy wesela i co dziwne, przychodzili tu nawet ci z dyskotekowej sali.

Na tym weselu, mimo wciąż istniejącej mody na zachodnią muzykę, zobaczyłem znowu młodych ludzi, zapamiętale wywijających oberki i przytupywane polki. A strażacy nie ustawali w graniu. Ta roztańczona młodzież wyraźnie dodawała im animuszu. To odnajdywanie piękna w dawnych obrządkach i zwyczajach, nie ma oczywiście nic wspólnego z zacofaniem polskiej wsi, a jest jedynie odejściem od naśladowania rzekomo lepszej, zachodniej kultury, której tak chętnie zaczęliśmy ulegać razem z otwarciem naszych granic na świat.

Niemałą rolę w tym powrocie do dawnych i dobrych polskich zwyczajów, odgrywają na naszej wsi Ochotnicze Straże Pożarne. Ich działalność to nie tylko ratowanie życia i mienia współobywateli, pomoc w nieszczęściach, pożarach i kataklizmach, ale coś jeszcze bardzo ważnego, jak na przykład zachowywanie odrębności kulturowej i obyczajowej polskiej wsi.

Działalność w Ochotniczej Straży Pożarnej to również pewien sposób na życie i pewien niepisany zbiór zasad obowiązujący w małych społecznościach, gdzie tradycja uświęca zwyczaje. W Polsce od wieków wokół remizy strażackiej toczy się całe życie wioski czy małego miasteczka. Nie ma tu żadnej uroczystości czy innego wydarzenia, żeby nie uczestniczyli w nim strażacy. Tak jak kiedyś, dziś również grają na pogrzebach i zabawach ludowych, organizują festyny okolicznościowe i zawody sportowe, gdy trzeba pilnują porządku, ratują
od ognia, wody i złego powietrza.

Ileż to wściekłości wywoływała ich działalność w komitetach partyjnych za komuszych czasów, kiedy strażacy z równą atencją nosili baldachim nad księdzem w czasie procesji Bożego Ciała i grali Międzynarodówkę  na akademiach dla uczczenia Wielkiej Rewolucji Październikowej. Działo się to wszystko na zasadzie: „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”.

Mój kumpel, który z racji wieku jest już tylko honorowym komendantem miejscowej OSP, twierdzi, że według danych urzędowych, zmniejszyła się obecnie liczba jednostek gaśniczych, a wzrosła za to ilość strażackich orkiestr dętych. Można by z tego wysunąć optymistyczny wniosek, że maleje nam zagrożenie pożarowe, a wzrasta umuzykalnienie narodu. Byłaby
to oczywiście zależność piękna i pożyteczna, gdyby… no właśnie: Kilka tygodni temu wydarzyła się w tej wiosce pewna ucieszna historia. Otóż w trakcie takiej jak dzisiejsza zabawy weselnej, ktoś przybiegł z wiadomością, że pali się stodoła na końcu wsi. Strażacy o tej porze, wiadomo, nie byli już pierwszej trzeźwości, ale do gaszenia pożaru pośpieszyli natychmiast. Rychło wpadli do remizy, przyczepili do samochodu bojowego co trzeba i pognali jak burza z ryczącą bez przerwy syreną. Dopiero na miejscu okazało się, że zamiast motopompy zabrali siewnik, który jeden ze strażaków przyprowadził do remizy, żeby go
sobie naprawić. Śmiechu ponoć było we wsi co niemiara.

Tak żeśmy to sobie gaworzyli z kumplem na ławeczce jego domu po powrocie z weselnej biesiady, kiedy niepostrzeżenie na dworze zaczęło świtać, a ponad szarymi mgłami nad łąkami popłynęła ku nam muzyka wiejskiej orkiestry. Przerwaliśmy rozmowę i w zasłuchaniu unieśliśmy głowy. Muzykanci szli od remizy w stronę wsi, ale wciąż grali, pewnie tym wszystkim, którzy na weselu być nie mogli. Dźwięki trąbki niosły się z daleka, jakby
płynęły gdzieś ponad mgłami, a na ich tle dźwięki skrzypiec miały w sobie smutek płaczących wierzb. Nawet bęben ze swoim rytmicznym bum cyk cyk, bum cyk cyk, nie potrafił dodać im animuszu.

I wtedy, jakby na zamówienie, odezwały się pierwsze ptaki. Z ich udziałem cały świat stał się nagle jedną wielką radością budzącego się dnia. – Wiesz co ? – powiedziałem wtedy do swojego kumpla –  kto nigdy o tej porze nie słyszał skrzypiec brzmiących jak cykady i ptaków
śpiewających razem z wiejską muzyką, ten nigdy już nie będzie wiedział, czym jest prawdziwe szczęście.

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl