Po raz drugi w wyścigu startowała narodowa reprezentacja Włoch pod kierownictwem znanego trenera Proiettiego. Przywiózł on ze sobą dobry zespół z 20-letnim Romeo Venturellim na czele. Romeo debiutował w wyścigu już rok wcześniej. Pokazał się z dobrej strony, ale go nie ukończył. Teraz szło mu już znacznie lepiej. Do programu wprowadzono etapy jazdy indywidualnej na czas i w tej specjalności Venturelli okazał się być doskonały. Wygrał czasówkę na 4. etapie na trasie z Lipska do Halle i został nowym liderem wyścigu. Wyprzedzał o 1,34 min. Belga Vanderveckena i o 1,59 min. Holendra Geldermansa.
I wtedy wśród Włochów rozpoczęły się nieporozumienia. Trójka z nich na trasie 6. etapu po prostu odmówiła pomocy liderowi i wycofała się z wyścigu. Pozostali tylko Tappe i Tonucci. Na domiar złego przy przejeździe przez Pilzno Romeo upadł i mocno się poturbował. Widząc słabość Włochów rywale przystąpili do ataku na następnym etapie z Pragi do Brna. Było bardzo gorąco. Trasa wiodła przez dokuczliwe czeskie kopce. Venturelli pękł. Czołówka bez niego, ale z Niemcem Gustawem Adolfem Schurem przyjechała na metę z przewagą ponad 12 minut.
Venturelli straci prowadzenie, ale nie poddał się. Już nazajutrz uciekł razem z Tonuccim. Dojechali razem do mety. Romeo wygrał kolejny etap i nadrobił do lidera 1,50 min. straty. Kolejną minutę odrobił na następnym etapie, zabierając się w dobrą ucieczkę. Wyścig wkroczył do Polski. Po etapie kończącym się w Katowicach, 15 maja kolarzy przewieziono do Siewierza. Stąd do Częstochowy mieli do przejechania na czas 44 km. Venturelli popędził jak ekspres. Z prędkością 44,809 km/godz wykręcił pierwszy czas dnia. Wyprzedził o 27 sek. Schura, ale pozostali mieli już minutę i więcej straty.
Po południu rozegrano etap ze startu wspólnego z Częstochowy do Łodzi. Pomęczeni kolarze nie dokazywali i dojechali razem do mety, gdzie najszybszy był Trape. Venturelli dzięki tym etapom awansował na drugie miejsce w klasyfikacji. Ostatniego dnia do Warszawy było tylko 132 km. Niestety już na ulicach stolicy Romeo miał defekt. Przyjechał na Stadion 10-lecia z minutowym opóźnieniem do peletonu. Kosztowało go to utratę drugiego miejsca na rzecz Vanderveckena.
Polki za nim szalały bo był przystojny i wysoki oraz miał tak ładne imię. Jemu podobały się wszystkie nasze blondynki. Znajomi wołali na niego: Meo. Urodził się w 1938 roku w pobliżu Modeny. Najpierw był pasterzem. Pod koniec roku podpisał kontrakt z Bartalim. Miał startować w „San Pellegrino” razem ze słynnym Coppim. Fausto wyrażał się o Meo bardzo pochlebnie. Przewidywał, że daleko zajdzie, jeśli będzie prowadził żywot sportowca. Niestety, na początku roku Coppi zmarł na malarię.
Talent Venturelligo początkowo rozwijał się zgodnie z prognozami Campionissimo. Wczesną wiosną w Paris-Nice pokonał w czasówce specjalistów Anquetila i Riviere. Ten pierwszy był pod wrażeniem jazdy Włocha. Mówił, że on jechał jak pociąg. Mając niespełna 22 lata Meo debiutował w Giro d’Italia. Bartali wyznaczył go na kapitana drużyny. Może trochę za wcześnie, ale oprócz doświadczonego Bono drużyna składała się ze samych młodzików.
Wyścig rozpoczął się w Rzymie etapem do Neapolu. Sprint sześcioosobowej czołówki wygrał Dino Bruni, zostając pierwszym liderem. Nazajutrz wokół Sorrento rozegrano jazdę na czas na dystansie 25 km. Stała się rzecz niesamowita. Venturelli o 6 sek. był lepszy od samego Anquetila. Meo stał się nowym posiadaczem różowej koszulki. Niestety na etapie do Campobasso zagapił się i przyjechał na metę o 1,26 min. za czołówką, w której był Francuz. Po 4 etapach zajmował jeszcze doskonałe piąte miejsce.
Ale kolejny etap prowadził z Pescary do Chieti przez Passo Terminillo. To nie jest straszna góra jak w Dolomitach, czy w Alpach. Nie ma zbyt dużego nachylenia, ale dla Meo był to prawdziwy problem, by ją pokonać. Czymś się struł. Myślał tylko o tym, by się wycofać. Bartali prosił go, błagał, by wytrwał. Nic z tego. Meo zsiadł z roweru. Popatrzył na niego z odrazą, jakby chciał go wyrzucić do rowu. Dyrektor wyścigu, adwokat Ambrosini zatrzymał swój samochód i namawiał kolarza, by wsiadł na rower. On również go nie przekonał. Meo wycofał się.
Jesienią wygrał w imponującym stylu, jadąc razem z Ronchinim Trofeo Baracchi. Na kolejny sezon przeniósł się do „Molteni” i słuch o nim zaginął. Prawie wcale nie startował w latach 1963-1964. Nie mógł poddać się sportowemu reżimowi życia. Za bardzo uwielbiał sobie dobrze i tłusto podjeść. W 1965 roku przełamał się. W lutym pojawił się na Giro della Sardegna. Pokazał wszystkim, co by było, gdyby tylko chciał. Zajął drugie miejsce w wyścigu. Sam cesarz Rik II Van Looy mocno się natrudził, by go pokonać. Włoch wygrał jeszcze Giro del Piemonte.
Meo pokazał, na co go stać i znowu zniknął na lata. W 1968 roku był bez kontraktu. W 1969 zrobił sobie przerwę. Na dwa kolejne lata miał kontrakt z małym zespołem „Zonca”. Potem zrobił sobie kolejny rok urlopu. Próbował jeszcze rok startować indywidualnie, ale nic z tego nie wyszło. Zmarnowany talent.
– To tak musiało się stać – powiedział po latach. – Ale niczego nie żałuję.
Zmarł w kwietniu 2011 roku.
 
			         
												 
															 
								 
								 
								