Jest takie porzekadło polskie: zastaw się, a postaw się. Zgodnie z nim i gdy przychodzi taka potrzeba w lombardzie można zastawić każdą rzecz z wyjątkiem nieruchomości.

Gotówkę od ręki dostaje się za obrączkę, markowy zegarek czy sprzęt audio i video. Ale na zastaw dobre jest wszystko. Dziecięce zabawki na przykład, albo dzieła sztuki. Przyjmowane są też łodzie żeglarskie, samochody sportowe, a nawet konie wyścigowe. Bo bogaci zastawiają się też, i to na wielkie sumy, nawet miliony złotych.

Powód jest prosty i zawsze ten sam: pieniądze potrzebne są już, na teraz, na czas niecierpiący zwłoki. Zapyta ktoś po co? Przecież są banki, gdzie tak chętnie pożyczane są pieniądze. Ale jak się nie ma zdolności kredytowej, to co? To zostają wtedy lombardy. Zresztą pożyczkami takimi pod zastaw zajmują się również banki, i to nawet takie najbardziej znane. 
Bo łatwo jest powiedzieć „nie pożyczaj”. Ale kiedy przyciśnie bieda i trzeba się jakoś ratować, to pozostaje tylko kredyt. O taki dzisiaj wcale nie jest trudno.

Pożyczkami kuszą nas wszędzie i na każdym kroku. Bez wątpienia jest to jakieś novum w naszej polskiej obyczajowości. Wcześniej, gdzieś tam w świecie, ludzie na pożyczkach budowali podobno dobrobyt i dostatnie życie. U nas i tę dziedzinę sprowadzono również do wymiarów ideologicznych. Szczęśliwe, socjalistyczne społeczeństwo nie potrzebowało życia na kredyt.

Były za to pożyczki z pracowniczej kasy zapomogowo–pożyczkowej. Pamiętacie takie? Wielu ludzi jeszcze dziś wzdycha za nimi, bo nie raz ratowały im budżety domowe. Większość z nas pożyczała w tej kasie, żeby kupić opał na zimę albo ciepłą odzież, lub żeby dziecku wyprawić pierwszą komunię. Były dobre, bo bezprocentowe, tylko o wiele za małe, żeby mogły realizować marzenia. 

Czasy się jednak zmieniły i pożyczki stały się takim samym towarem handlowym, jak wszystko inne. Dziś aż roi się od firm i ludzi, którzy chcą nam pożyczać forsę i to na wszystkie sposoby. Na procent, pod zastaw, bez żyrantów i zaświadczeń o zarobkach. W tym bogactwie pieniędzy do wzięcia kuszą dodatkowo sklepy i supermarkety z pełnymi półkami dobrobytu. Tylko brać i przebierać, tani kredyt także załatwią na miejscu.
 
 Ale wracając do lombardów. Moja znajoma, emerytowana nauczycielka z tytułem magistra, twierdzi, że najlepiej pożyczać jest właśnie w lombardach. Wystarczy mieć tylko jakiś wartościowy przedmiot i kasa, proszę bardzo, do ręki. To za jej namową, muszę państwu się przyznać, sam niedawno skorzystałem z tej formy pożyczki.

Musiałem komuś w rodzinie pomóc w kłopotach, a na koncie bankowym miałem już debet, czyli stan finansów pod kreską. Wyciągnąłem więc z komody ostatni rodzinny klejnot i ruszyłem z nim na poszukiwanie korzystnego kredytu. Stąd właśnie ta moja dzisiejsza opowieść o meandrach lombardowych pożyczek.
 
Jest więc tak. Dotychczas w Polsce nie ma jasnych określeń, w jaki sposób wolno pożyczać pieniądze. Zakazano tylko lichwy i tak zwanego systemu „argentyńskiego”. W lombardach sami więc właściciele określają wartość oferowanego pod zastaw przedmiotu i na tej podstawie wyznaczają wielkość pożyczki. A że biednemu wiatr zawsze w oczy, więc lombardy mają się dobrze.

Chociaż na ryzyko narażają się również. Niedawno do pana Marka, jednego z częstochowskich lombardzistów, przyszedł gość po pożyczkę z brylantem pod zastaw. Klejnot wyceniony był przez jubilerów na kilka tysięcy złotych i papiery miał wszystkie wiarygodne i fachowo sporządzone. Gość zainkasował pieniądze i tyle go potem pan Marek widział. Okazało się, że „brylant” był bezwartościowym, białym szkiełkiem, które właściciel lombardu trzyma sobie teraz w gablotce, ku przestrodze i na wieczną rzeczy pamiątkę.

Najbardziej więc bezpiecznymi klientami są w lombardach ludzie biedni. To oni głownie utrzymują pożyczkodawców. Przynoszą pod zastaw najbliższe nawet sercu rodzinne pamiątki, srebra, obrazy i inne wartościowe precjoza. Bywa, że na koniec miesiąca półki w lombardach aż uginają się pod ciężarem różnego rodzaju staroci, a także elektrycznego sprzętu domowego, odbiorników radiowych czy telewizyjnych.

Po emeryturach lub wypłatach wszystko to znika, jak przysłowiowa kamfora, żeby przy końcu kolejnego miesiąca zapełnić od nowa lombardowe półki. Podobno każdy lombard w mieście ma swoich stałych i wiernych klientów, którzy przychodzą tu systematycznie, z tym samym dyżurnym klejnotem, odkurzaczem lub pierścionkiem. Byle tylko przeżyć do kolejnej wypłaty, renty albo emerytury.
 
 Takie życie, takie czasy. Bo podobno biedniejemy coraz bardziej, co widać to zresztą nie tylko z perspektywy lombardów… 

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl