Rafał Kuś: W Teatrze Kwadrat gra pani zazwyczaj komedie i farse. Teraz zdecydowała się pani wypłynąć na szersze wody. To chyba duże wyzwanie?
Renata Dancewicz: Dla mnie sam teatr jest już wyzwaniem, bo trzeba mieć warsztat. Nie wiem, co łatwiej się gra. „Niebezpieczne związki” są ogromnym wyzwaniem, jak i postać Markizy, która jest legendarna, historyczna. To jest trochę lekkomyślne z mojej strony. Z drugiej strony wszystko jest dobre, co wyrywa człowieka z jakiejś rutyny.
RK: Z pewnością oglądała pani „Niebezpieczne związki” w reżyserii Stevena Frearsa z Johnem Malkovichem w roli głównej…
RD: Widziałam go kila razy. Zrobił na mnie olbrzymie wrażenie i jest jakimś punktem odniesienia. Tutaj mamy autorską inscenizację Ingmara Villqista. Poza tym teatr jest innym środkiem wyrazu. Nie mamy do dyspozycji zbliżeń, najazdów na oczy. Myślę, że trzeba oddzielić film od teatru. Na szczęście, nie musimy startować w tej samej kategorii.
RK: „Niebezpieczne związki” nasycone są libertynizmem, dekadencją. Na deskach teatru Mickiewicza też to zobaczymy?
RD: „Niebezpieczne Związki” bez anturażu libertyńskiego, dekadencji, która wtedy miała miejsce i klimatu społeczno-politycznego, nie byłyby nimi. Duch Markiza De Sade unosi się nad naszym przedstawieniem.
RK: W „Niebezpiecznych związkach” główni bohaterowie wymyślają misterne intrygi, toczą perwersyjną grę. To jednak Valmontowi się wiele wybacza. Z kolei Markiza jest tą złą…
RD: To przetrwało nawet do dzisiejszych czasów. Mężczyzna, który jest Don Juanem i pogromcą serc niewieścich cieszy się opinią koguta, ogiera. Jest po prostu super. Tymczasem kobieta, która prowadzi swobodne życie seksualne, uznawana jest za łatwą, puszczalską. To niesprawiedliwe, bo poprzez życie seksualne nie powinniśmy oceniać moralności ludzi. W dalszym ciągu tak się dzieje.
RK: Jak pani sądzi, dlaczego Markiza jest tak znienawidzona, a Valmontowi tak wiele się wybacza?
RD: Myślę, że jest to kwestia roli społecznej i kulturowej. Mężczyznom, zwłaszcza wtedy, było wolno o wiele więcej. Kobieta mogła się dobrze wydać za mąż, w odpowiednim czasie owdowieć, żeby być panią swojego majątku. Pod płaszczykiem kamuflaży i gier robić to, co chce, być manipulatorką, intrygować.To był chyba jedyny moment dla kogoś, kto ma poczucie wartości i chce wpływać na swój los.
RK: W filmie było kilka scen łóżkowych. Jak będzie na scenie teatru?
RD: W filmie sceny łóżkowe były delikatnie pokazane. W spektaklu są pewne elementy, ale nie nastawiałabym się na doznania erotyczne. Jest inspiracja modowo-operowa.
RK: Dziękuję za rozmowę.