Rafał Kuś: Przyjechał pan do Rudnik z myślą o zwycięstwie w kategorii makiet samolotów gigantów?
Grzegorz Biela: W tym roku wygrałem pierwsze eliminacje w Ostrowie. Liczyłem na to, że sukces odniosę także w Rudnikach.
RK: Jaką makietą samolotu steruje pan radiowo?
GB: To jest makieta samolotu Jabiru, czyli australijskiej taksówki powietrznej. Oryginał wciąż lata.
RK: Jak długo budował pan makietę tego samolotu?
GB: Trwało to półtora roku. Niestety, nie było planów tego samolotu, dlatego musiałem brać wymiary z oryginału. Poświęciłem na to 150 godzin. Zrobiłem makietę w skali 1:25.
RK: To chyba droga zabawa?
GB: Taki model kosztuje około 10 tys. złotych. Najdroższy jest sam silnik z rozrusznikiem. To koszt ponad 5 tys. złotych. w samolocie jest pięć akumulatorów, które kosztują w sumie 1,5 tys. złotych. Sam model zrobiony jest z balsy. Skrzydła są ze steropianu. Okleja się je cienkimi płatami drewna, potem nakłada na to laminat i tkaninę. Wszystko trzeba pomalować i wypolerować.
RK: Miał pan okazję latać wspólnie z oryginałem?
GB: Dwa razy latałem z oryginałem w Ostrowie. Makieta osiąga mniejszą prędkość, bo do 100 km/h. Tymczasem oryginał lata z prędkością do 250 km/h. Co ciekawe, zdarzyło się tak, że oryginał przeleciał na wysokości ośmiu metrów, a w tym czasie moja makieta była nad nim.
RK: Na pewno uwagę zwraca model pilota w tej makiecie. Dlaczego akurat siedzi tam kobieta?
GB: Chciałem wywołać tym uśmiech u kolegów makieciarzy. Przecież w samolocie siedzi dość ładna kobieta. Każdy z nas musi mieć pilota w makietach. Zdecydowałem, że będzie to kobieta. Zbudowałem ją od podstaw. Uszyłem sukienkę, biustonosz i stringi. Jedyne co kupiłem, to właśnie włosy.
RK: Skąd wzięła się ta pasja?
GB: Od najmłodszych lat puszczałem jaskółeczki z papieru i latawce. Gdy miałem 14 lat, zapisałem się do modelarni. Poza tym pochodzę z Bielska-Białej. A to przecież rejon lotniczy.
RK: Dziękuję za rozmowę.