Rafał Kuś: Nie ma wątpliwości, że jesteś zdecydowanie szybszy i bardziej doświadczony na ringu od Roberta Burneiki. Rywal jest jednak bardzo pewny siebie. Przekonuje, że nie potrzebuje trenerów czy sparingpartnerów.
Marcin Najman: Myślę, że jest to dobra mina do złej gry. Uważam, że Robert Burneika ciężko trenuje i absolutnie go nie lekceważę. Faktycznie, doświadczenie i szybkość będą po mojej stronie, ale siła i kilogramy to jego atuty. Ja ważę 102, a on 130 kg. To jest duża różnica i w walkach MMA ma to znaczenie, zwłaszcza w tej pierwszej fazie. Muszę przetrwać początek i później zrobić to, co do mnie należy.
RK: Zaskoczyła cię szybkość i precyzja, z jaką Burneika rozbija arbuza, co można zobaczyć na krótkim filmiku, krążącym w Internecie?
MN: Nie traktuję go jako naturszczyka, bo krótkie urywki jego treningów pokazują, że musiał uprawiać jakieś sporty walki. Nie jest tak, że w tydzień można nauczyć się obrotówek, kopnięć bocznych czy frontalnych. To, co on wyrabia z tymi arbuzami, to po prostu jego styl. Robi taki show i tyle. W klatce będzie już poważna sprawa.
RK: Jak wyobrażasz sobie walkę z Burneiką?
MN: W pierwszych dwóch minutach będzie dużo chaosu i walki o pozycje i przetrwanie. Po tym czasie wszystko będzie układać się po mojej myśli.
RK: Jak wyglądają twoje treningi pod okiem Mirosława Oknińskiego, który wcześniej przygotowywał także Mariusza Pudzianowskiego?
MN: Trenujemy naprawdę ciężko. Mirek zorganizował mi do treningów wielu zapaśników. Taktycznie jest też dobrze poukładanym gościem. Głęboko wierzę w to, że wygram.
RK: A jeśli przegrasz?
MN: Jeżeli przegram, nie będzie już mowy o kolejnych walkach. Sam sobie podziękuję.
RK: Mówiłeś już tak przed drugą walką z Przemysławem Saletą…
MN: Dwie ostatnie walki z Saletą, mimo że wynik jest na jego korzyść, były po mojej stronie. To ja dominowałem. W pierwszej walce nastąpił błąd sędziowski. Walka została przerwana w momencie, gdy ją kończyłem. Saleta dostał czas na opatrunki, lekarzy. Później mi się wyślizgnął, bo już był spocony. Do tej sytuacji nigdy by nie doszło, gdyby walka była dobrze poprowadzona przez ringowego sędziego. W drugiej walce do momentu kontuzji Saleta znowu nie istniał. Wbrew zasadom K-1, gdzie nie można przewracać, łapał mnie po zapaśniczemu za kolana, nogi i wywracał, chcąc unikać wymian na pięści. Dlatego zdecydowałem, że dam sobie jeszcze jedną szansę.
RK: Walczysz jako częstochowianin z logo Gazety Internetowej wCzestochowie.pl na koszulce. Czy to cię jakoś dodatkowo motywuje?
MN: Ależ oczywiście. Tym bardziej, że walka odbywa się w Spodku, czyli tak naprawdę o przysłowiowy rzut beretem od Częstochowy. Jestem przekonany, że wielu kibiców z Częstochowy przyjedzie na tę walkę. Chciałbym ich nie zawieść.
RK: Dziękuję za rozmowę.