Strona główna Archiwum 2011 - 2013 Wywiad. Mamy życie „poza cudem”
Glorię Marię Wronę z Częstochowy zna cała Polska. I nie tylko. Sześciolatka miała nie żyć, a żyje. Miała się nie rozwijać, a przerosła już swoich rówieśników. Rodzice dziewczynki modlili się o jej życie i zdrowie i są przekonani, że za wstawiennictwem błogosławionego papieża Jana Pawła II ich prośby zostały wysłuchane. Dziś Gloria jest zdrowym, bystrym, radosnym dzieckiem, nad którym najwyraźniej wciąż czuwa Opatrzność.
Historia jej narodzin i niezwykłego wyzdrowienia, była jednym z dowodów świętości w procesie beatyfikacyjnym papieża Jana Pawła II. O przejściu przez piekło, życiu „po cudzie”, przetrwaniu medialnej nawałnicy oraz... wizycie osobistego fotografa i przyjaciela Jana Pawła II – Arturo Mari, rozmawiamy z rodzicami Glorii – Joanną i Jackiem Wronami.

Izabela Walczak: Jak przebiegała walka o życie Glorii?
Joanna Wrona: Problemy pojawiły się już w piątym miesiącu ciąży z Glorią. Wtedy nic nie stwierdzono, żaden częstochowski lekarz nie był w stanie powiedzieć mi, co takiego dzieje się z dzieckiem. W szóstym miesiącu, kiedy zaczynało być coraz gorzej, tutejsi specjaliści po prostu przyznali, że nie są w stanie mi pomóc. Widzieli, że dziecko się nie rozwija, że jest za małe, że coś jest nie tak z jego sercem i że jest za mało wód płodowych. Niestety mieli za słaby sprzęt i za małe doświadczenie w takich przypadkach. Później trafiłam do Poradni Patologii Ciąży w Katowicach. Cała ciąża była już tam rozwiązywana i prowadzona.

IW: Komplikacje pojawiły się już w ciąży. Czy wierzyła Pani, że to może się dobrze skończyć?
Joanna Wrona: Nadzieję, że będzie dobrze, miałam od samego początku. Gdybym nie miała tej nadziei, poddałabym się już na starcie. Jednak od pierwszej chwili, kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, towarzyszyło mi takie dziwne przeczucie, że będą z tą ciążą problemy. Później okazało się niestety, że mój matczyny „szósty zmysł” nie zawiódł.

IW: Co robiła Pani w tych trudnych chwilach, aby nie „zwariować”?
Joanna Wrona: Oczywiście modliłam się. Jak okazało się, że lekarze nie są w stanie pomóc, pozostało mi tylko to. Modlitwa dawała mi ogromną siłę, żeby nie poddawać się lękom i niepokojom. Początkowo modliłam się na Jasnej Górze przed Cudownym Obrazem, później kładłam obrazek Jana Pawła II na brzuchu i prosiłam go o wstawiennictwo. Było to po tym, jak profesor z Katowic powiedział nam, że dziecko już od kilku tygodni się nie rozwija. Opóźnienie rozwoju było już tak duże, że jeśli maluch przyszedłby na świat w takim stanie, jak wtedy, nie miałby szans na przeżycie. Dodatkowo dowiedziałam się, że Gloria nie miała nerek. Było to też ogromne zagrożenie dla mojego życia.

IW: Po porodzie okazało się, że dziecko żyje. Co Pani wtedy poczuła? Można było już odetchnąć z ulgą?
Joanna Wrona: W pierwszej chwili się ucieszyłam, jednak zdawałam sobie sprawę, że życie Glorii wciąż jest zagrożone. Wtedy czekałam więc na najgorsze. Jeżeli lekarze z naprawdę ogromnym doświadczeniem mówią, że dziecko najprawdopodobniej nie przeżyje, to w tym momencie nie da się wierzyć w cuda i wbrew wszystkiemu mieć pewność, że wszystko będzie dobrze. W takiej chwili myśli się tylko o tym, żeby nie zwariować. Dla mnie największym problemem było wówczas to, czy poradzę sobie z tym dramatem. Wtedy nie czeka się na cud.

IW: Jakie były etapy powrotu córki do zdrowia? Od którego momentu sytuacja z jej zdrowiem była wreszcie opanowana?
Joanna Wrona: Nie było to takie proste. Kolejny większy kryzys nastąpił w jedenastej dobie jej życia, kiedy zarażono ją sepsą, więc była to bardzo niebezpieczna sprawa dla tak malutkiego dziecka. Ponad dwa miesiące przebywała w klinice, w inkubatorze. Inkubator, oprócz tego że  pomagał jej przeżyć, przyczynił się także do spowodowania znacznych uszkodzeń w jej organizmie. Ówczesne defekty jej zdrowia można by wyliczać w nieskończoność: krwawienie śródczaszkowe, przepuklina pępkowa, uszkodzone oczy, uszy, problemy z biodrami… I nagle sytuacja zaczęła wracać do normy. Kiedy jeździliśmy na kontrole, okazywało się, że wszystkie te zmiany w jej organizmie cofają się samoistnie. Nikt nie ingerował w poprawę jej zdrowia, nie miała żadnego zabiegu, nie przyjmowała żadnych środków farmakologicznych. Gdy kończyła rok, nie różniła się już niczym od rówieśników, wszystkie negatywne zmiany już nie istniały, zaczęła normalnie chodzić, mówiła, biegała. Jedyne, co ją wyróżniało – była trochę drobniejsza od innych dzieci. Jednak bardzo szybko to nadrobiła, bo gdy teraz kończyła przedszkole, była już najwyższa w swojej grupie, poprzerastała nawet chłopaków. Rehabilitacja trwała do momentu, w którym Gloria skończyła osiem miesięcy i zaczęła raczkować.

IW: Jak na tę zdumiewającą poprawę zdrowia dziewczynki reagowali lekarze?
Joanna Wrona: Lekarze ze zdumieniem patrzyli na Glorię i wyniki jej badań. Kazali nam iść na Jasną Górę i dziękować za ten cud. To oni pierwsi użyli tego sformułowania – najlepsi specjaliści w różnych dziedzinach medycyny. Ja ich przecież nie informowałam ich o całej tej religijnej otoczce. Widzieli karty i dziecko, a to, czy za tym stała modlitwa, czy jakieś siły wyższe, ich nie interesowało. Dla nich liczył się efekt.

IW: Czy po tych wydarzeniach zdarzały się jeszcze jakieś niezwykłe historie w życiu Glorii?
Jacek Wrona: Oczywiście! Było bardzo dużo przypadków, które świadczą o tym, że cały czas czuwa nad nią Opatrzność. Ostatnio miała bardzo silne zapalenie płuc. Ale dzień po diagnozie lekarz nie mógł uwierzyć, bo po chorobie nie było śladu… Innym razem spadła na plecy ze schodów do piwnicy. Byłam pewna, że złamała kręgosłup, a stało się jej absolutnie nic – nie miała nawet zadrapania. Chyba Anioł ją tam złapał na dole. Oczywiście nie będziemy wmawiać ludziom, że jakiś Anioł seryjnie czyni cuda nad naszym dzieckiem. Jednak wierzymy, że ona jest ciągle pod jakąś szczególną opieką.

IW: Jak doszło do tego, że historia narodzin i wyzdrowienia Glorii stała się dowodem w procesie beatyfikacji papieża Jana Pawła II?
Joanna Wrona: Kiedy Gloria miała 1,5 roku, wysłaliśmy do Watykanu świadectwo jej wyzdrowienia, ponieważ byliśmy przekonani o działaniu w tym przypadku naszego Papieża. W jednej z katolickich gazet przeczytaliśmy apel z Watykanu – pomimo iż cud do beatyfikacji został już wybrany – aby nadsyłać kolejne świadectwa łask doznanych za sprawą Ojca Świętego. Można powiedzieć, że cud związany z życiem naszej córki był tym „rezerwowym”.

IW: Czy całe to doświadczenie zmieniło Państwa w jakiś sposób? Jak człowiek reaguje na to, że w jego najbliższej rodzinie wydarzyło się niezwykłe uzdrowienie? Jesteście Państwo przekonani, że był to cud?
Jacek Wrona: Jeśli człowiek jest wierzący i dostaje taki dar z góry, jest to rzeczywiście coś nieprawdopodobnego. Dla nas jest to ewidentna ingerencja Boga w nasze życie. Odbieramy ten znak jednoznacznie, bo sytuacja była już naprawdę tragiczna. Niektórzy mają pustą nadzieję, opartą tylko na jakichś przeczuciach, my mieliśmy jeszcze wiarę.

IW: Ludzie nie są w stanie w to uwierzyć? Jak reagują na tę historię?
Jacek Wrona: Każdy z nas słyszał kiedyś o jakichś cudach, ale zawsze to było od nas odległe. Chrystus uzdrawiał, apostołowie uzdrawiali, a jednak 95 procent wierzących nie jest w stanie uwierzyć, że coś takiego może wydarzyć się dzisiaj, tutaj, obok… Cud nie jest nawet kwestią fizycznej zmiany, tylko kwestią wiary. A to, że ma swoje odbicie w rzeczywistości materialnej, w postaci np. uzdrowienia, to już inna rzecz. W Biblii jest napisane, że część ludzi, nawet jeśli doświadczy cudu, i tak w niego nie uwierzy. Jeśli coś takiego zdarzy się w jakimś zacofanym kraju afrykańskim, gdzie są szamani i wierzy się w różne dziwne rzeczy, tam ludzie przyjmują to normalnie. A co, jeśli cud ma miejsce w Polsce, w środku Częstochowy, przy konkretnej ulicy, w konkretnym bloku? Dla wielu ludzi to po prostu absurd! To nie jest film telewizyjny, to nie było wyreżyserowane. Nas ta sytuacja zaskoczyła tak samo, jak każdego innego człowieka. Niektórzy nie dowierzali, że jesteśmy normalną rodziną, która ma jakieś życie „poza cudem”. Spodziewali się, że drzwi otworzą im jacyś szamani w pokutnych workach, którzy wychowują dziecko z aureolą nad główką.

IW: Ostatnio gościliście Państwo w swoim domu samego Arturo Mari – osobistego fotografa i przyjaciela Jana Pawła II. Jak udało Wam się go zaprosić?
Jacek Wrona: Spotkaliśmy Artura podczas uroczystości beatyfikacyjnych papieża. Z pomocą naszego przyjaciela udało nam się namówić go na przyjazd do naszego domu. Kiedy dowiedział się, że chodzi o przypadek Glorii, który doskonale znał, był zachwycony. Czuł się u nas w domu, jak pośród przyjaciół.

IW: Jak znosiliście całą tę medialną burzę wokół Waszej rodziny?
Jacek Wrona: Interesowały się nami chyba wszystkie największe media. Początkowo dziennikarze wychodzili z naszego mieszkania o 3 rano, a o godzinie 7 burzyli z powrotem do drzwi. I nie było mowy, żeby się ich wtedy pozbyć! Jak ci wszyscy dziennikarze ustawili lampy w naszym pokoju, okazało się, że jest 40 stopni Celsjusza! Wszyscy się wtedy pochorowaliśmy z przegrzania. Więc oprócz przeżyć duchowych, związanych ze sprawą Glorii, wiązała się z tym również przyziemna otoczka. W pewnym momencie baliśmy się nawet kupić gazetę, żeby nie zobaczyć na okładce naszych twarzy. Dzień przed beatyfikacją Papieża staliśmy w Circus Maximus, gdzie były wszystkie światowe media. Nagle na telebimach wyemitowano wywiad robiony z nami. Byłbym nieskromny, gdybym powiedział, że nie byłem w tym momencie… co najmniej zadowolony. Oczywiście jedni ludzie reagują bardzo pozytywnie, a inni oczerniają nas, piszą, że robimy to dla pieniędzy i rozgłosu.

IW: Jak na zamieszanie wokół swojej osoby reaguje sama Gloria? Czy zdaje sobie sprawę z tego, że historia jej życia i uzdrowienia przebiegała… w dość nietypowy sposób? Jaki ma to na nią wpływ?
Joanna Wrona: Ona od początku swojego życia jest o tym uświadamiana. Od początku rozmawialiśmy z nią na ten temat, wokół byli dziennikarze, była na wielu spotkaniach. Dla niej to wszystko było i jest naturalne, coraz więcej z tego rozumie. O Janie Pawle II nie mówi inaczej, niż „mój Papież”.
Jacek Wrona: Nie zaobserwowaliśmy, żeby to na córkę w jakikolwiek negatywny sposób wpływało. Nie obserwujemy u Glorii megalomanii czy zadufania w sobie. Przeciwnie, jest dzieckiem bardzo życzliwym i zależy jej na losie innych ludzi.

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl