Strona główna Archiwum 2011 - 2013 WYWIAD. Anna Golędzinowska – Odbiłam się od dna…
Pomimo młodego wieku Anna Golędzinowska - była modelka światowej sławy - przeszła w życiu wiele. W wieku dziesięciu lat została pozostawiona samej sobie, wpadła w złe towarzystwo, kradła. Propozycja wyjazdu do Mediolanu i zrobienia kariery miała odmienić jej życie. Zamiast na salony, dziewczyna wpadła w ręce handlarzy żywym towarem. Udało jej się jednak uciec, zrobić karierę w modelingu, osiągnąć sławę, pieniądze i wpływy. Od tej pory wszystko miało układać się już po jej myśli, ale wówczas w jej życiu pojawiły się narkotyki i... pustka. Jak sama mówi, od dna pomogła jej się odbić wiara. Aktualnie mieszka we wspólnocie maryjnej w Medjugorie i przy pomocy autobiografii „Ocalona z piekła” przestrzega innych przed popełnianiem jej błędów.

Izabela Walczak: Po śmierci ojca musiała Pani radzić sobie sama. To chyba przerastało możliwości dziesięciolatki?

Anna Golędzinowska: Kiedy mój tata umarł, byłam samotna, mama przyprowadzała do domu różnych mężczyzn, bo chciała, żebym miała ojca. Jeden z nich dobierał się do mnie, a mama mi nie wierzyła. Nienawidziłam jej i mojego taty za to, że umarł. Zaczęłam spotykać się z osobami, które sprzedawały narkotyki, a do tego kradłam.

IW: Nagle pojawiła się wizja lepszego życia, perspektywa wyjazdu do Włoch, zrobienia zawrotnej kariery. Kto Pani zaproponował taki wyjazd? Czy roztaczana przed Panią wizja lukrowego świata nie wzbudziła żadnych podejrzeń, wątpliwości? Wierzyła Pani, że życie będzie odtąd malowało się w różowych barwach?

AG: Pewnie, że uwierzyłam, bo dotąd moje życie było szare. Szara była Warszawa, moi znajomi, a ja chciałam doświadczyć takiego kolorowego życia, które pokazują w telewizji. Pomyślałam, że dlaczego niby miałabym na nie nie zasługiwać? Uwierzyłam więc osobom, które poznałam, mówiły, że zawiozą mnie do Włoch, miałam pracować w Mediolanie jako modelka. Wyjechałam mając szesnaście lat, ale w rzeczywistości nie dojechałam do Mediolanu…

IW: Okazało się, że ludzie obiecujący Pani złote góry to handlarze kobietami?

AG: Tak, był w to zamieszany nawet inspektor włoskiej policji, także to nie była zwykła szajka, tylko świetnie zorganizowana grupa przestępcza. Kiedy oni mnie wywieźli, nie mogłam nic zrobić. Nie mówiłam ani po włosku, ani po angielsku, nie miałam telefonu komórkowego, część tamtejszej policji także współpracowała z bandytami, więc nie wiedziałam nawet, do kogo mogę zwrócić się o pomoc.

IW: Więc jak udało się Pani uciec?

AG: Poznałam takiego chłopaka, którego nigdy więcej już nie zobaczyłam i jak teraz o tym myślę, wydaje mi się, że to był mój anioł stróż, bo on przychodzi, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Nie chciałam wrócić do Polski, bo wyjechałam, żeby spełnić moje marzenia. Nie mogłam wrócić do kraju jako przegrana, która nic nie osiągnęła.

IW: Po uciecze udało się Pani jednak dopiąć swego. Były pieniądze, sława, wpływowe znajomości. Wydaje się, że miała Pani wszystko. Czy Pani życie rzeczywiście było wtedy tak bajeczne?

AG: Było bajecznie, póki kamery były włączone i póki fotografowie byli wokół. Jak wracałam do domu, zostawałam sama ze swoją samotnością. Kiedy wychodziłam do ludzi, nie mogłam pokazać, kim jestem naprawdę, zawsze musiałam zakładać maskę na twarz, nie mogłam z nikim pogadać. Zawsze gdy ktoś mnie pytał, jak się czuję, odpowiadałam: bardzo dobrze! Byłam coraz bardziej samotna, popadałam w depresję, znowu pojawiły się narkotyki. Z każdym dniem coraz bardziej coś wciągało mnie w dół. Chyba najpierw musiałam sprzedać duszę diabłu, żeby teraz móc mówić o Bogu.

IW: Dlaczego w końcu powiedziała Pani „dość”? Co było impulsem do zmian?

AG: Bóg ma plan odnośnie każdego z nas, ale w trakcie jego realizacji my nie zdajemy sobie z tego sprawy, dopiero z czasem elementy tego rysunku zaczynają układać się w całość. Osiem lat temu, w okresie, kiedy zażywałam bardzo dużo narkotyków, w tym kokainy, obudziłam się po jednej z kolejnych imprez i zobaczyłam starszego mężczyznę z brodą, stojącego przy moim łóżku i kiwającego głową. Pomyślałam, że to jakieś zwidy spowodowane alkoholem i narkotykami, ale on nadal tam stał i patrzył na mnie, aż w końcu się rozpłynął.

Przez osiem lat, zastanawiałam się, kim mógł być. Muszę dodać, że w tamtym okresie nie znosiłam księży i zakonnic, kiedy widziałam kościół, przechodziłam na drugą stronę ulicy, więc nie miałam pojęcia o tej wierze, ani o świętych. Dopiero kilka miesięcy temu w Medjugorie odkryłam książkę, opowiadającą o życiu ojca Pio. Dopiero wówczas udało mi się nadać imię tej osobie, która przyszła do mnie osiem lat temu, żeby mnie przestrzec.

Kolejnym impulsem było spotkanie z moimi znajomymi. Było to po śmierci papieża Jana Pawła II.  Zobaczyłam, jak wciągają kokainę na książce opowiadającej o jego życiu. To mnie strasznie zabolało, a najgorsze było to, że zobaczyłam w nich własne odbicie. Krok po kroku, zaczynałam zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak i zmieniać się.

Mój włoski wydawca przed wydaniem mojej książki postawił mi jeden warunek – miałam pojechać z nim do Medjugorie. Zgodziłam się, chociaż uważałam, że wcale tego nie potrzebuję, bo kto z nas potrzebuje Boga, gdy jest mu dobrze? Poszłam na objawienie Matki Boskiej, ale stwierdziłam, że ja nic nie widzę, ani nie słyszę – że to jest wielkie kłamstwo. Jednak jakiś czas później usłyszałam głos, mówiący, że muszę przebaczyć wszystkim, otworzyły mi się usta i powiedziałam dwa słowa: „Wybaczam wam”. Poczułam lekkość. W Medjugorie udało mi się odnaleźć samą siebie.


IW:
Książka „Ocalona z piekła” była dla Pani rodzajem katharsis, oczyszczenia?

AG: Tak, posłużyła mi jako terapia. Na początku pisałam o sobie w trzeciej osobie, starając się to jakoś wyprzeć, bo osoby, które przeżyły przemoc, po prostu zamykają się w sobie. Pisząc tę książkę udało mi się w końcu pogodzić z tym, że tą dziewczyną jestem ja. W Medjugorie udało mi się przebaczyć wszystko i wszystkim. Była to więc droga, która doprowadziła mnie tu, gdzie jestem teraz.

IW: Czym się Pani obecnie zajmuje? Jak teraz wygląda Pani życie?

AG: Nie zastanawiam się nad przyszłością, żyję dniem dzisiejszym i nigdy w życiu nie byłam taka szczęśliwa. Od dziewięciu miesięcy mieszkam z siostrami zakonnymi, wykonuję najprostsze życiowe czynności, pięć godzin dziennie modlę się. Kiedy ktoś pyta mnie, ile mam lat, odpowiadam, że dziewięć miesięcy, bo dziewięć miesięcy temu narodziłam się na nowo.

IW: Dlaczego poświęca Pani swój czas na spotkania z młodzieżą i opowiadanie swojej historii?

AG: Bo świat dzisiaj jest przewrócony do góry nogami. Osoby, które kierują się w życiu jakimiś wartościami, odbierane są bardzo negatywnie. Dlatego tak ważne jest, żeby dawać świadectwo, bo moja historia jest historią wielu ludzi.

IW: Dziękuję za rozmowę.

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl