0 komentarze 75 views

Wrzesień…

Są w naszej historii daty, które - niczym jakaś specjalna pozytywka - przypominają nam czasy, jakich zapomnieć ani pominąć nie sposób. Dla ludzi z mojego pokolenia taką datą bez wątpienia jest 1 września, dzień wybuchu II wojny światowej. Ile ja wtedy miałem lat? Niespełna siedem chyba i tamtego właśnie roku miałem pierwszy raz pójść do szkoły. Tymczasem świat nagle zwariował, rozszalał się strachem, wojną i śmiercią.

Gdy się to zaczęło, byliśmy jeszcze z rodziną w leśniczówce naszego Stryja w okolicach Małogoszczy i pamiętam, że z okien naszego pokoju widać było las i pobliskie łąki, na których szykowały się do odlotu bociany. Tego jednak dnia zwlekały coś z odlotem, jakby bały się tamtych wielkich ptaków na niebie z czarnymi krzyżami na skrzydłach, z których spadały na ziemię eksplodujące bomby. Dopiero kiedy ucichły wybuchy i nastała cisza, bociany ponownie zebrały się do lotu.

Dziwne, ale zawsze 1-go września tamten widok odlatujących bocianów staje mi przed oczyma. I zawsze wtedy przyrzekam sobie solennie, że pojadę tam do Małogoszczy znowu i odnajdę dróżki, którymi wówczas wędrowałem. Tak to sobie obiecywałem, ale wciąż jakoś brakowało mi czasu, a może serca, sam już teraz nie wiem. Sporo lat przecież minęło od dnia, kiedy byłem tam ostatni raz, więc może nie ma tam już niczego z tamtego mojego wojennego września?

Pojechałem jednak, bo starość ma to do siebie, że uparcie szuka wspomnień.

Dom stryjostwa był zupełnie inny niż go zapamiętałem z dzieciństwa. Zmalał jakby, wszedł w ziemię, na frontowej ścianie brakowało mu dawnego ganku z dzikim winem, na którym za moich czasów koncertowały słowiki.

Z domu, na moje spotkanie, wyszli jacyś obcy mi ludzie.

– Pan szanowny czego szuka? – zapytali.

– Wspomnień – odpowiedziałem.

Stałem i rozglądałem się wokół. Świerkowy żywopłot, ponad którym widać było kiedyś rzekę i pobliskie łąki, zgęstniał przez te lata, splątał się gałęziami i zasłonił wszystkie widoki, tak kiedyś podobne do starych landszaftów. Żwirowana, kiepska leśna droga, którą dojeżdżało się do miasteczka i do stacji kolejowej, przekształciła się w przyzwoitą, asfaltową szosę. Podwórko też było inne. Nie pachniało już końmi, bo stajnie zamieniono na garaże, wycięto też starą jodłę, ze złamanym przez wichurę czubkiem, na którym rok w rok wiły sobie gniazdo bociany. Tylko stary żuraw oparł się nowoczesności i dalej obsługiwał cembrowaną studnię. Tamtego września polscy kawalerzyści poili przy nim konie. Stał też stary, zdezelowany rower, używany powszechnie do wszelkich wyjazdów po zakupy na przykład albo na pocztę w Chęcinach. Był łącznikiem ze światem zewnętrznym, zastępował telegraf i telefon, ułatwiał wiejskie życie.

Teraz na tym samym podwórku parkują cztery samochody osobowe z różnymi krajowymi i zagranicznymi rejestracjami. W kancelarii leśniczego dzwonią telefony komórkowe i jest nawet faks, łączący leśniczówkę ze światem za pomocą elektronicznego wydruku. Wszystko jest inne niż tamtego września 1939 roku.

Gdy pod wieczór stamtąd odjeżdżałem, miałem takie dziwne uczucie rozdwojenia duszy. Fizycznie byłem jeszcze tutaj, patrzyłem na dom i podwórko, wchłaniałem w siebie wiatr niosący zapachy lasu, a równocześnie byłem jakoś zawieszony między tym, co było kiedyś, a tym, gdzie jestem obecnie.

Raz jeszcze ruszyłem w obchód znanymi na pamięć dróżkami i dopiero wtedy jak echo odzywały się wspomnienia. Tam na przykład, obok kapliczki przy rozstaju dróg, Niemcy rozstrzelali dwóch polskich leśników. Leśnicy mieli zielone mundury, więc Niemcy wzięli ich za żołnierzy. Byłem wtedy małym chłopcem, ale pamiętam tamtych Niemców uzbrojonych po zęby, którzy na motocyklu wjechali na nasze podwórko i zatrzymali się obok żurawia. Coś krzyczeli, a potem zabrali obydwóch gajowych i pognali ich przed sobą, właśnie pod tamtą kapliczkę na rozstaju dróg. W taki to oto sposób w nasze życie wdarła się wojna z całym swoim okrutnym ekwipażem. Tej samej jeszcze jesieni, gdzieś na początku października, jakiś polski żołnierz wracający z frontu do domu przyniósł nam wiadomość, że oddział Wojska Polskiego, w którym służył mój ojciec, został pod Stanisławowem, na dawnych Kresach Rzeczypospolitej, rozbity i wzięty do niewoli przez napadającą na Polskę sowiecką Armię Czerwoną. I to też jest ten nasz „Polski wrzesień”, który dziś nazywamy Miesiącem Pamięci Narodowej.

Ludzie z mojego pokolenia takich i podobnych opowieści o 1-szym września znają na pewno sporo i zapewne dotąd będą one prawdziwe, dopóki żyją jeszcze świadkowie tamtych dni. Potem staną się już tylko legendą…
 

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl