Do tragedii doszło 5 lipca ubiegłego roku na stacji paliw w Waleńczowie w powiecie kłobuckim. Od kilku dni trwała tam wymiana zbiorników, którą wykonywały dwie firmy. Eksplozja nastąpiła w chwili, gdy jeden z pracowników wszedł do studzienki, znajdującej się nad jednym ze zbiorników, i zaczął odcinać metalowe elementy szlifierką kątową.
– Siła wybuchu była tak duża, że ten mężczyzna został wyrzucony 20 metrów w górę – relacjonował nam wówczas jeden ze świadków.
35-letni mężczyzna, który pracował szlifierką, zginął na miejscu, poważnie ranny został również 62-letni robotnik, który stał wówczas nad zbiornikiem. Biegły, który został powołany na etapie śledztwa, stwierdził, że do wybuchu doszło na skutek złamania podstawowych zasad BHP.
– Wszyscy wiedzieli, że w zbiornikach, które demontowano, przechowywane było wcześniej paliwo – mówi prokurator Romuald Basiński, rzecznik Prokuratury Okręgowej Częstochowie. – Z oczywistych względów w ich wnętrzu musiały znajdować się wybuchowe węglowodory, mimo tego rozpoczęto prace przy użyciu szlifierki, bez zbadania atmosfery zbiorników na obecność łatwopalnych substancji.
Śledczy postawili zarzut niedopełnienia obowiązków i spowodowania niebezpieczeństwa oraz przyczynienia się do śmierci jednego z pracowników właścicielowi jednej z firm, które pracowały na stacji. 38-letni mężczyzna początkowo odrzucał zarzuty. W końcu jednak przyznał się. Nominalnie grozi mu do 3 lat więzienia, oskarżony chce jednak dobrowolnie poddać się karze – wnioskuje o 1,5 roku w zawieszeniu. Akt oskarżenia w tej sprawie trafił właśnie do sądu.