Do zdarzenia doszło w czasie pielgrzymki słuchaczy Radia Maryja 10 lipca ubiegłego roku. Ekipa Polsat News przyjechała na błonia, aby relacjonować uroczystości.
– Przejechaliśmy przez swego rodzaju punkt kontrolny, gdzie znajdowała się straż miejska i obsługa pielgrzymki, która wskazała nam miejsce do rozstawienia wozu transmisyjnego – relacjonowała w czasie dzisiejszej rozprawy Ewa Żarska, reporterka telewizji Polsat. Jak mówiła, msza święta przebiegła bez incydentów, z wyjątkiem jednego – gdy nieznany jej mężczyzna uderzył pięścią w obiektyw kamery, po czym szybko został odciągnięty od przez innych pątników.
O. Rydzyk wskazał „niepożądane media”
– W pewnym momencie poszłam do wozu transmisyjnego i po drodze usłyszałam, jak ojciec Rydzyk (z ołtarza na szczycie jasnogórskim – przyp. red.) mówi do zgromadzonych, że „są wśród nas niepożądane media” – mówiła w sądzie reporterka. – Najpierw myślałam, że chodzi o TVN, ale jak się później okazało, na telebimie pokazywany był wówczas nasz wóz transmisyjny. Od tego momentu wokół nas zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ludzie zaczęli zasłaniać nam obiektyw, przeszkadzać. Operator dwa czy trzy razy próbował przestawiać kamerę, ale nic to nie dawało. Odpuściliśmy więc i uznając, że pielgrzymi i tak będą nam zasłaniać telebim, chcieliśmy mieć chociaż sam dźwięk. W pewnym momencie ktoś zaczął mi owijać papierową flagą papieską mikrofon. Powiedziałam, żeby ten mężczyzna przestał, bo to narzędzie mojej pracy. Wówczas ktoś zaczął szarpać mi mikrofon, to był ten człowiek – dziennikarka wskazała tu na oskarżonego. Jest nim Andrzej K., 55-letni emerytowany górnik z Katowic.
Nie zrobił tego mocno, ale uderzył mnie w twarz
Mężczyzna został oskarżony z artykułu 43 Prawa Prasowego, który brzmi : „kto używa przemocy lub groźby bezprawnej w celu zmuszenia dziennikarza do opublikowania lub zaniechania opublikowania materiału prasowego albo do podjęcia lub zaniechania interwencji prasowej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
– Oskarżony wyrwał mi mikrofon, zauważyłam, że jego ręka zmierza w kierunku mojej twarzy, chciałam się uchylić, ale oskarżony uderzył mnie, nie zrobił tego mocno, ale uderzył mnie w twarz – opisywała Ewa Żarska. – Później ten sam człowiek uderzał w kamerę, uderzał również operatora pięścią, łokciem, czymś od flagi, jakby drzewcem lub kijem. Zaraz po tym, jak ten człowiek uderzył mnie w twarz, Bartek, czyli operator, kopnął go. Wówczas zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Jedenaście lat pracuję w telewizji i pierwszy raz zastanawiałam się wówczas, czy z tego wyjdziemy. Otoczyło nas kilkanaście osób. Ludzie nas popychali, szarpali, szczypali, wyzywali, robili co chcieli – mówi dziennikarka.
– Kiedy wróciliśmy na miejsce z policją znów otoczyło nas kilkanaście osób, które się przekrzykiwały, że chcą złożyć na nas doniesienie – mówiła Żarska. – Pojawiły się jakieś absurdalne oskarżenia, jakaś kobieta twierdziła, że od rana chodziliśmy i biliśmy rodziny z małymi dziećmi. Kiedy policjanci zapytali, czy powtórzy to składając zeznania, pani zniknęła.
Do sądu przyszedł z wędką
Oskarżony Andrzej K. do sądu przyszedł z wędką teleskopową. Na sali rozpraw koniecznie chciał ją rozłożyć, żeby zaprezentować sądowi, że nikogo nie bił żadnym drzewcem ani kijem od flagi, bo miał ją zawieszoną właśnie na wędce. Mężczyzna utrzymuje, że w ogóle nie bił nikogo, a nawet sam został poturbowany.
– Ekipa telewizyjna zakłóciła moje uczestnictwo w uroczystościach. Wokół nich był tłum ludzi, jedni dochodzili, inni odchodzili, były krzyki, a kamerzysta filmował ich twarze. Potem już nie widziałem nic, tylko ten bałagan – twierdzi oskarżony. – Podszedłem do kamerzysty i żeby tego nie robił, spuściłem mu flagę przed kamerę na wędce teleskopowej, bo na protesty ludzi nie reagował. W pewnej chwili kamerzysta z całej siły odtrącił mi flagę. Wówczas stanąłem przed nim swoim ciałem, on filmował ludzi, a nie ołtarz – mówił mężczyzna gestykulując i prezentując sądowi swoje zachowania.
– W pewnej chwili kamerzysta odepchnął mnie na bok z całej siły – kontynuował Andrzej K. – Wówczas zobaczyłem u niego ogromną agresję, wiedziałem, że coś zrobi, on ruszył na mnie. Zrobiłem zwrot i uciekałem, w pewnym momencie otrzymałem potworne kopnięcie w tyłek. Myślę, że gdybym się przewrócił, miałbym złamany kręgosłup. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem, że już mnie nie goni, bo ludzie go otoczyli kordonem ścisłym – relacjonował chaotycznie oskarżony.
– Nagle wyrosła mi przed oczyma jakaś twarz inna niż pielgrzym, przyglądam się tej twarzy i widzę jakieś dziwne spojrzenie ironiczne. To, jak się okazało później, była pani Żarska, której wcześniej nie widziałem – opowiadał mężczyzna. – Mierzę ją wzrokiem i nagle widzę mikrofon. Trzymała go, żeby mnie nagrywać, czekała bo myślała, że po tym kopnięciu może zabluźnię. Chwyciłem ten mikrofon i go wyciągnąłem i jej go oddałem – stwierdził mężczyzna.
Proces jeszcze trwa, sąd przesłuchuje operatora telewizji Polsat, do przesłuchania są również inni świadkowie.
Jak całą sprawę komentuje Ewa Żarska?
– Zgłosiłam tę sprawę nie dla tego, że nie lubię tego pana, ale dlatego, że wykonując zawód dziennikarza od pewnego czasu spotykam się z tego rodzaju zachowaniami – mówi reporterka. – Przed biurem PiS w Łodzi potraktowano nas wyzwiskami, inwektywy w kierunku dziennikarzy kierowano również podczas usuwania krzyża z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie, na Jasnej Górze nas pobito. Pół roku później, 11 listopada ktoś podpalił wozy satelitarne. Zgłosiłam to, żebyśmy mogli wykonywać ten zawód, żeby nie dochodziło do eskalacji tego rodzaju zachowań.
– Do kiedy można to tolerować? Odnoszę wrażenie, że niektóre grupy traktują nas jak przysłowiowych chłopców do bicia, będąc przekonanym, że tak wolno, bo im nie oddamy. – kontunuuje dziennikarka. – Tym, jak się zachowywaliśmy na błoniach jasnogórskich, nie mogliśmy nikogo sprowokować ani obrazić, ani przeszkadzać. Żar lał się z nieba, my byliśmy w ubraniach z długim rękawem, w pełnych butach, operator przez blisko trzy godziny stał, ja usiadłam kiedy mnie o to poproszono, właśnie po to, by nie urazić niczyich uczuć. Naprawdę nikomu nie mogliśmy uchybić.