Marcin Krupiński: Jak się grało dzisiejszego wieczoru? Ludzie, którzy przyszli na koncert, wyglądali na zadowolonych i dobrze się bawili. Czy czuliście tę energię od publiczności?
Jarek Kowalczyk: W tym klubie był to nasz drugi koncert. Tak jak powiedziałem w trakcie koncertu, progres jest ogromny, ponieważ przyszło o wiele więcej osób niż poprzednio i widać było, że wszyscy dobrze się czuli. My również.
M.K.: Zespół powstał w 1982 roku, całkiem inne realia panowały wtedy w Polsce. Co spowodowało, że postanowiliście założyć kapelę? Jak w tamtych czasach wyglądały początki Waszego wspólnego grania?
J.K.: Dlaczego założyliśmy zespół? Szczerze mówiąc nie wiem, sam czasem zadaję sobie to pytanie. Wiesz… to była chyba jakaś potrzeba wyrażenia się, z drugiej strony podobało mi się to, że można krok po kroku opanowywać instrument, tworzyć swoje piosenki. Bo tak naprawdę nie umieliśmy jeszcze wtedy tak do końca grać, a już komponowaliśmy utwory. Co do czasów, wszyscy wiedzą jak wtedy było, można długo wspominać. Byliśmy z biednych domów, nie mieliśmy instrumentów, poza tym mieszkaliśmy w małym mieście (zespół pochodzi z Kluczborka – dop. red.), nie było lekko. Ale jakoś sobie radziliśmy.
M.K.: Długo słuchacze musieli czekać na pierwszą oficjalną płytę zespołu, która ukazała się dopiero na początku lat 90. XX wieku? Dlaczego tak długo to trwało?
J.K.: Miało na to wpływ to, o czym mówiłem wcześniej. Byliśmy z małego miasta, ciężko było się przebić. Nikt w tamtych czasach komuny i takiej pseudo rewolucji, która pojawiła się zaraz po komunie, nie chciał wydać naszej płyty. Wtedy nie grało się za pieniądze, nie mogliśmy przez to odłożyć na studio. Wiesz, to były zupełnie inne czasy. Graliśmy co prawda dużo koncertów, ale nic z tego nie wynikało, nie było propozycji wydania płyty, jak to teraz bywa, że zespoły występujące, wygrywające jakieś przeglądy mają tę możliwość. Pierwsze nagrania, jakie wydaliśmy, były nasze, kumpel wydał nam gdzieś w Niemczech.
M.K.: Jesteście szanowanym zespołem i żywą legendą polskiej sceny reggae. Jak ocenisz rozwój tej muzyki w naszym kraju? Można było zaobserwować lekki boom na ten gatunek muzyczny. Czy według Ciebie reggae przyjęło się w Polsce i czy są młodzi artyści, godni uwagi?
J.K.: Myślę że ten boom nie minął, jest sporo bardzo dobrych wokalistów, zespołów. Pojawiło się również mnóstwo dziewczyn, świetnie śpiewających i grających. Nie chcę osądzać, natomiast bardzo mi się to podoba. Pojawiło się takie przyzwolenie, że reggae gdzieś tam stało się takim kawałkiem rynku popowego i nie widzę nic w tym złego. Jest to poniekąd koszt każdej, że tak powiem, działalności artystycznej, że może się zdarzyć coś, że się zaczyna to podobać i to jest fajne. Dlatego zawsze będę przyklaskiwał wszystkim,którzy mają ten swój moment, gdy ich płyty rewelacyjnie się sprzedają.
M.K.: Jakie plany koncertowo-wydawnicze na najbliższe miesiące przed zespołem Bakshish?
J.K.: Prosto z Częstochowy jedziemy do Ostródy na tamtejszy festiwal, gdzie odbędzie się premiera naszego albumu „B-3” w wersji winylowej. Na kolejny koncert wybieramy się w nasze rodzinne strony, do Bąkowa niedaleko Kluczborka. Zapraszam serdecznie na ten dwudniowy festiwal. Póżniej Brzeszcze, Legnica, na początku września jeszcze koncert w Bogatyni, a po tym koncercie wchodzimy do studia i nagrywamy płytę. Nie wiem, kiedy ukaże się nasz nowy album, wszystko będzie zależne od przebiegu procesu produkcyjnego nad nowym materiałem. Odłożyliśmy na to swoje pieniądze i ważne, że w ogóle to się dzieje, że będziemy nagrywać.
M.K.: Dziękuje za rozmowę i życzę powodzenia.