Joanna Ejsmont: Jak narodziła się Twoja pasja kolarska?
Martyna Klekot: Mój tata jeździł kiedyś na rowerze. W klubie Kolejarz. Później zaczęła ta pasja wracać, może dlatego, że zaczął pracować w sklepie rowerowym. Składał rowery dla mojego brata, którego powoli zaczął wciągać w swoją pasję, ale brat jakoś niespecjalnie chciał jeździć na rowerze. Pewnego dnia obaj wrócili do domu i powiedzieli, ze jadą na jakiś rajd rowerowy. Ja oczywiście to usłyszałam i chciałam koniecznie jechać z nimi. Powiedzieli mi, że jestem za mała, a poza tym nie mam takiego roweru, który nadaje się do takiej jazdy, i że prawdopodobne nie dam sobie rady. Zareagowałam chyba jak każde dziecko, czyli płaczem. Mama namawiała mnie, żebyśmy coś fajnego ugotowały dla nich albo upiekły jakieś ciasto, ale wcale mi się ten pomysł nie podobał. Ja chciałam z nimi jechać. Tata obiecał mi, że może jeszcze nie teraz, ale za jakiś czas, kiedy będę miała więcej lat i będę trochę silniejsza, to zabierze mnie na taką wycieczkę. Tak się też stało.
JE: Ile miałaś wtedy lat?
MK: Dokładnie nie pamiętam, ale było to coś około komunii, mniej więcej ten okres drugiej klasy szkoły podstawowej. Bo właśnie wtedy, po komunii, zaczęłam zbierać wszystkie pieniądze, jakie dostawałam, babcia mi w tym pomagała, i w ten sposób udało nam się złożyć fajny rower dla mnie. Po jakimś czasie, minął może rok czy dwa, pojechaliśmy na przejażdżkę. Dojechałam z Blachowni do Częstochowy. W Częstochowie zbierali się kolarze. Strasznie mi się podobało, że oni są ubrani w takie bardzo kolorowe stroje. W pewnym momencie mój tata stracił mnie z oczu. A ja w tym czasie wmieszałam się w tłum, rozmawiałam ze wszystkimi wokół. Bardzo dobrze się czułam w takiej kolorowej ekipie. Później były pierwsze wyścigi, wokół sklepu rowerowego, który zresztą wygrałam. Dariusz Kuroń, trener z klubu Kolejarz, przyszedł do mojego taty i zapytał, czy nie chciałabym jeździć w klubie. W domu odbyła się narada, której miałam nie słyszeć, ale jak to każde dziecko, gumowe ucho, usłyszałam, jak tata opowiadał o tym mamie. Mama mówiła, że może jeszcze nie teraz. No i była kolejna afera, kolejny płacz, że ja chcę jednak jeździć. I tak się zaczęło.
JE: Jaki był Twój pierwszy rower?
MK: Mój pierwszy rower, przynajmniej ten, który pamiętam, to był taki po prostu Reksio (śmiech), do którego z bratem montowaliśmy zimą sanki. I jedno jeździło na rowerze, a drugie za nim na sankach, więc było śmiesznie. Jeździliśmy też na tym rowerze w dwójkę. Nie do końca pamiętam jak to było, ale wszyscy sąsiedzi do tej pory się z tego śmieją i nie mogą w to uwierzyć.
JE: Opowiedz o swoim pierwszym wyścigu.
MK: Pierwszy wyścig był wokół sklepu rowerowego, w którym tata pracował. Dowiedział się, że tam będzie organizowany i pomyślał, że będę może chciała wziąć w nim udział. Wystartowałam. Pamiętam, że jeden z dawnych zawodników Kolejarza, który teraz jest sędzią w kolarstwie, prowadził ten wyścig, żeby dzieciaki, które brały w nim udział, nie pogubiły się. Po starcie byłam gdzieś w połowie stawki. To były takie trzy rundki. Kiedy przejeżdżałam linię startu i mety po raz drugi, byłam już na prowadzeniu i to tak zostało. Pamiętam, że prowadzący kolarz rozmawiał ze swoim kolegą, który przyszedł na ten wyścig, i nawet nie zauważył, jak go wyprzedziłam. Z wielkim zdziwieniem powiedział „O! Ona już tutaj?” I oczywiście musiał mnie dogonić i wyprzedzić, żeby to faktycznie było tak, że on prowadzi ten wyścig.
JE: Pierwsze zwycięstwo? Co wtedy czułaś?
MK: Czy ja wiem? Może i byłam z siebie trochę dumna, ale chyba cieszyłam się bardziej z tego, że mój tata się strasznie cieszył. On wtedy cieszył się bardziej niż ja, bo ja wtedy nie bardzo jeszcze wiedziałam, co to znaczy.
c.d. na kolejnej stronie
JE: Co to był za wyścig?
MK: To był wyścig wokół Scouta. Taki wyścig dla dzieci.
JE: Twój najpiękniejszy moment w karierze?
MK: Dużo takich momentów miałam. Pierwszy medal Mistrzostw Polski. Bardzo dobrze go pamiętam i bardzo się z niego cieszyłam. I ta ostatnia koszulka z Mistrzostw Polski. To jest naprawdę coś, czym można się chwalić. Każdy kolejny wyścig jest coraz ważniejszy. Na początku walczy się tylko o ukończenie jakiegoś wyścigu. Później o to, żeby być powiedzmy gdzieś w środku stawki, mówię tu o ściganiu bardziej na poważnie niż w wyścigach dla dzieci. Ja zaczęłam jakoś tak od razu od dość dobrego poziomu. Kolejnym wyścigiem po tym wokół sklepu były bodajże Mistrzostwa Śląska, na tym poziomie, w MTB. Byłam wtedy trzecia, a startowałam z dziewczynami, które już się trochę ścigały. Każde zwycięstwo w kolejnym wyścigu wydaje się ważniejsze od poprzedniego.
JE: Czy zdajesz sobie sprawę, że jesteś jedną z najlepszych kolarek w Polsce? Woda sodowa nie uderzy do głowy?
MK: (śmiech) Po tym, jak trenuję, woda sodowa chyba nie uderzyła do głowy. Nie czuję się z tym tak, że jestem jakaś wybitna, najlepsza.
JE: A ludzie rozpoznają Cię na ulicy?
MK: Zdarza się, że tak. Zdarza się też tak, że często nie wiem, z kim rozmawiam. Na przykład na siłowni czy gdziekolwiek indziej, na przystankach autobusowych, rozmawiamy, ja nie wiem z kim, za to moi rozmówcy doskonale wiedzą. To jest dziwne uczucie, ale bardzo przyjemne.
JE: Jak oceniasz swoją pozycję w Pucharze Polski i Challenge PZKolu? Liczyłaś na to, że wygrasz obydwa?
MK: Jeszcze przed sezonem mojemu bratu urodziło się dziecko i bardzo ważne było dla mnie to, żeby być chrzestną. Z tego powodu musiałam jeden wyścig opuścić. Gdyby nie to, bez żadnego problemu wygrałabym Puchar Polski, a przez tę rodzinną radość musiałam walczyć do ostatniego wyścigu. Nie było łatwo. Ten ostatni wyścig był dość dziwny, ale udało się.
JE: Ile kilometrów przejechałaś w zeszłym roku na zawodach, a ile na treningach?
MK: Szczerze mówiąc nie podliczałam, ile na wyścigach, a ile na treningach.
JE: A ile łącznie?
MK: Około 14500 kilometrów. Biorąc oczywiście pod uwagę naszą polską zimę i śnieg, przez który nie zawsze było możliwe trenowanie na szosie. Dochodzi też trening ogólnorozwojowy.
JE: Jak wygląda Twój trening zimą?
MK: Nie jest łatwo, szczególnie jeśli temperatura mocno spada. Spędzam dużo czasu na siłowni, chodzę na basen, można biegać. Niekiedy na rowerze jest ciężko pojechać nawet kilka kilometrów. Dużo zależy od pogody. Wtedy jeździ się raczej w tak zwanym „tlenie”, czyli przy niskiej intensywności. No i oczywiście ogólnorozwojówka. Jeśli rower, to jak najwięcej kilometrów, kiedy jest zimno – bieganie. Rower, siłownia, basen i bieganie. Każdy ruch zimą jest dobry i trzeba wykorzystać każdą chwilę na trening.
JE: Jak często do tej pory startowałaś za granicą?
MK: No niestety rzadko, bo nie stać mnie na to, żeby samej sobie opłacać wyjazdy. Grup zawodowych w Polsce nie ma. Wszyscy z resztą wiedzą, że kolarstwo w Polsce stoi dość kiepsko. Byłam na Mistrzostwach Europy w zeszłym roku w Turcji, a dwa lata temu w Belgii. Z takich ważniejszych wyścigów to tylko tyle. Poza tym trochę mniej ważne i bardziej traktowane jako trening to były maratony w Czechach i Słowacji.
JE: Jaką jesteś kolarką? Wolisz czasówki, sprint czy góry?
MK: Oczywiście każdy lubi to, w czym mu dobrze idzie. Wydaje mi się, że najbardziej czasówki. To jest jednak wyścig prawdy. Tam nie ma nikogo do pomocy. Tam nie można się za nikim schować, nie da się być cwaniakiem. Tam trzeba być po prostu dobrym. Jeśli chodzi o góry, to też nie jest łatwy wyścig. Można kogoś wykorzystać, ale nie do końca, bo jednak pod górę każdy musi liczyć tylko na siebie. Wyścig na czas lubię najbardziej. Lubię też jeździć kryteria. Są to wyścigi ciekawe, krótkie, ale ciągle się coś dzieje. Wystarczy chwila nieuwagi, żeby stracić wszystko. Czasami jest tak, że nie da się już nic nadrobić.
JE: Kto Cię wspiera w twoich kolarskich zamiarach?
MK: Otaczam się ludźmi, którzy mają jakąś pasję i bardzo cieszą się z tego, że ja też mam swoją pasję. Mam mnóstwo przyjaciół, którzy są muzykami i zawsze, jeżeli mam jakąś sytuację na przykład, że muszę gdzieś dojechać, a nie mam w jakiś sposób, to zawsze mogę do nich zadzwonić. Oni mnie zawsze wspierają, po wszystkich wyścigach zawsze mi gratulują i cieszą się ze mną. Ale najważniejsi są oczywiście moi rodzice, którzy wytrzymują ze mną już jedenaście lat. Na początku oczywiście parę lat zabawy, ale ostatnich kilka lat naprawdę ciężkiej pracy. I oni mnie strasznie w tym wspierają.
c.d. na kolejnej stronie
JE: Czy ktoś Ci przeszkadza w karierze kolarskiej?
MK: Tak, tak. To są moje rywalki. Ale myślę, że one to samo mówią o mnie (śmiech).
JE: Kto jest twoim idolem kolarskim?
MK: Już kiedyś mówiłam w jakimś wywiadzie, że moimi idolami są moi przyjaciele i tak jest i w tej chwili. Nie tylko w kolarstwie, ale i w życiu. No więc jeśli przyjaciele, a za takiego właśnie uważam mojego trenera, to jest to Grzegorz Gronkiewicz. To jest również kilka osób z mastersów, z którymi spotykamy się regularnie i trenujemy. Niektórzy bardzo dużo mnie nauczyli i też dużo dają mi wsparcia.
JE: A czy któryś z zawodników czy zawodniczek z kolarstwa zawodowego jest dla Ciebie przykładem?
MK: Oczywiście interesowałam się troszkę Lancem Armstrongiem, jeśli chodzi o jego trening, o jego wyścigi i uwielbiałam oglądać, kiedy się ścigał. Trochę też może Pantani. Natomiast w tej chwili nie mam już takiego kolejnego z kolarzy, który byłby moim idolem. Teraz ja chciałabym być czyimś idolem.
JE: Jaki jest Twój wyścig marzeń, w którym chciałabyś wziąć udział i wygrać?
MK: Na tą chwilę oczywiście igrzyska olimpijskie. Nie wszyscy kolarze uważają igrzyska za najważniejszy wyścig ze względu na to, że jest Tour de France i dla wielu kolarzy to jest najważniejsze. Ale ja jako dziewczyna nie mam możliwości, żeby taki wyścig jak Tour wygrać.
JE: Jakie masz plany na ten sezon? Co chcesz w tym roku osiągnąć?
MK: Oczywiście chciałabym się dostać na igrzyska olimpijskie do Londynu. Z tego, co wiem, będzie to bardzo trudne, ale już się solidnie przygotowuję. Jeśli nie uda się w tym roku, to będę miała kolejne cztery lata, o ile oczywiście szczęście dopisze i o ile dopiszą sponsorzy. Trochę się obawiam, że jeżeli nie uda się teraz, to później nie będzie mnie i moich rodziców stać na to, żebym mogła trenować, i będę musiała iść do pracy.
JE: Czy chciałabyś ścigać się tak długo, jak Matusiak czy słynna „Babcia” z Francji Longo?
MK: Nie wiem, czy aż tak długo. Na pewno chciałabym się ścigać aż do osiągnięcia jakiegoś wielkiego sukcesu na skalę światową, nie tylko w Polsce. Czy tak długo? Nie wiem, to wszystko zależy od zdrowia i od tego czy kolarstwo mi się nie znudzi, chociaż myślę, że nie i że będę się ścigać długo.
JE: Co chcesz jeszcze osiągnąć w kolarstwie?
MK: Jest dużo do osiągnięcia. Są Mistrzostwa Świata, są igrzyska… Jest jeszcze bardzo dużo pracy. Na początku wystarczyłoby tylko wystartować w takich zawodach, ale myślę, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i dopóki nie zwycięży się w takich zawodach, to nie ma pełnej satysfakcji i nie jest się tak do końca spełnionym zawodnikiem. A jak raz się zwycięży, to chciałoby się kolejny raz i kolejny…
JE: Czy myślałaś o przejściu w przyszłości do zagranicznej drużyny?
MK: Jeżeli byłoby to możliwe, to oczywiście, że tak. Ale raz: zobaczymy czy będzie to w ogóle możliwe, a dwa: wolałabym jeździć dla naszych drużyn. Wolałabym, żeby tutaj były ekipy zawodowe . To tak jak niektórzy nasi piłkarze strzelają gole Polsce i płaczą.
JE: Czy myślałaś kiedyś o zostaniu trenerem po zakończeniu kariery kolarskiej?
MK: Być trenerem na pewno nie jest łatwo. Nie każdy dobry zawodnik może być później dobrym trenerem. Ja skończyłam wychowanie fizyczne i chyba nie bez powodu chciałabym zarażać swoją pasją innych ludzi. Myślę, że jeśli faktycznie nie byłabym już w stanie sama trenować i ścigać się, to fajnie byłoby udzielać się w jakiś sposób czy być działaczem jakiegoś klubu lub chociażby trenerem.
JE: Biorąc pod uwagę Twoje studia, jaki byś chciała mieć zawód? Trener, nauczyciel wychowania fizycznego czy ktoś zupełnie inny?
MK: Wszystko, co jest związane ze sportem, przynosi mi ogromnie dużo radości i satysfakcji, więc czy to byłby nauczyciel czy trener, to już wszystko jedno, byleby to było związane ze sportem. I ważne, żebym miała dużo fajnych ludzi wokół siebie, a ludzie, którzy mają pasję, są fantastyczni i to mi wystarczy.
JE: Wielu kolarzy jest przesądnych. Czy Ty też jesteś przesądna na rowerze?
MK: Nie, raczej nie. Nie wierzę w czarne koty, które przebiegają przez drogę. Nie wierzę w to, że jak położę kask na ziemi, to oznacza, że się później wywrócę. Nie miałam jeszcze takiej sytuacji, a na pewno można wiele rzeczy połączyć ze sobą. To bardzo często są przypadki. Nie jestem przesądna i dobrze mi z tym.
JE: Czy masz jakiś przedmiot, który zawsze ze sobą wozisz? Słyszałam coś o bodajże kaczuszce na kierownicy…
MK: To nie była kaczuszka, tylko delfinek. Dostałam kiedyś srebrny naszyjnik i kolczyki od mojego taty i od tamtej pory bardzo mnie zafascynowały delfiny. Czytałam książki, oglądałam filmy o delfinach. Pewnego dnia na mój rower komunijny dostałam delfina i wystartowałam z tym delfinem na kierownicy w kliku zawodach dla dzieci. Ale on nie towarzyszy mi już dzisiaj. Jest nadal w domu, leży w pudełku, miło go wspominam, ale nie jeżdżę już z delfinem (śmiech).
c.d. na kolejnej stronie
JE: Czy masz jakieś hobby oprócz kolarstwa?
MK: Mam problem z tym, że doba jest za krótka dla mnie. Uwielbiam grać na gitarze, na keyboardzie. Tańczyłam też w zespole tańca nowoczesnego. Pisałam wiersze. Mam nadzieję, że uda mi się w końcu wydać jakiś mały tomik własnych przemyśleń. Nie wiem, kiedy to zrealizuję. Zbieram się już do tego dość długo i ciągle brakuje mi czasu. Faktycznie tych pasji jest trochę i najciekawsze, że zupełnie się różnią od sportu.
JE: To jak spędzasz swój wolny czas? Czy nie przeszkadza Ci, że masz go tak mało?
MK: Przeszkadza mi trochę. Bywają takie chwile, kiedy jadę samochodem, słyszę jakiś fajny utwór, w którym w tle gra ładnie gitarka. Wracam do domu i okazuje się, że muszę wyjść na kolejny trening czy po prostu coś załatwić i jest mi wtedy po prostu przykro, że nie mogę pograć na gitarze. Czasami wręcz mnie to denerwuje i potrafię zrobić sobie taki jeden dzień, kiedy nie interesuje mnie nic i robię to, co chcę, czyli gram na instrumentach.
JE: Masz jakiegoś zwierzaka?
MK: Od zawsze mieliśmy zwierzęta w domu. Na początku był to pies. Było uznane, że jest to pies mojego brata, więc on, żeby nie było mi przykro, kupił mi chomika. Moja mam stwierdziła, że jest on zbyt mały i że go zgniotę – byłam wtedy jeszcze mała – i bała się trochę o tego chomika, więc zamieniliśmy go na świnkę morską. O dziwo dożyła aż ośmiu lat. Później niestety pożegnaliśmy się ze świnką, całkiem niedawno z psem. Teraz mamy dwie fantastyczne papużki, których uwielbiam słuchać. Zwłaszcza wieczorem, kiedy położę się już do łóżka, a one sobie przecudnie śpiewają.
JE: To teraz kilka krótkich pytań. Piwo czy wino?
MK: Raczej wino, chociaż był taki czas, kiedy nie cierpiałam alkoholu w ogóle i nadal bardzo rzadko go piję. Po Mistrzostwach Polski, chyba po raz pierwszy od dwóch czy trzech lat, napiłam się odrobinę wina białego.
JE: Makaron czy ryż?
MK: I to, i to. Chociaż częściej makaron. Albo nie mam czasu, albo jestem zbyt leniwa, ale wydaje mi się, że makaron jest szybszy do przygotowania.
JE: Twoja ulubiona potrawa? Nie taka z konieczności, tylko naprawdę ulubiona.
MK: Makaron nie do końca jest z konieczności. Lubię makaron… Taka ulubiona? Spaghetti w zasadzie. (śmiech) Lubię spaghetti.
JE: Czyli dieta kolarska nie męczy Cię?
MK: Nie męczy. Ale lubię też pizzę.
JE: Góry czy morze?
MK: Na rower góry, oczywiście że góry, chociaż są męczące, to bardzo lubię jeździć po górach. A na wakacje morze albo jeszcze inaczej – jezioro.
JE: Brunet czy blondyn?
MK: Nie ma znaczenia. Liczy się charakter.
JE: Ulubiona piosenka?
MK: Mam wiele takich ulubionych. Prędzej mogę wymienić ulubionego wykonawcę czy muzyka. Uwielbiam Stinga, Oldfielda. Słucham bardzo różnej muzyki, nie da się tak określić. Przez jakiś czas Metallica i do tej pory lubię jej posłuchać. To jest czasem muzyka klasyczna, poważna. Zależy od nastroju. Słucham w zasadzie wszystkiego, ale staram się słuchać dobrej muzyki, czyli dobrych utworów w wykonaniu dobrych muzyków.
JE: Ulubiona lektura?
MK: Przez ostatnie kilka miesięcy były książki związane z kolarstwem, ze względu na to, że pisałam prace licencjacką. Ale to nie wzięło się z niczego. Jednak to jest pasja i mam w tej chwili całą bibliotekę.
JE: Czy masz jakąś ksywkę w peletonie?
MK: Ksywki nie mam, aczkolwiek czasem, jak są jakieś dziury w drodze na wyścigu, zdarza się, że ktoś powie „musze uważać, żeby mi się rower nie rozklekotał”. Jest wtedy zawsze dużo śmiechu. Tak poza tym, to chyba nie, no chyba że o tym nie wiem (śmiech).
JE: Co Ci dało kolarstwo?
MK: Daje mi dużo satysfakcji i pewności siebie, z którą mam wrażenie, że mam zawsze problem. Uczy mnie cierpliwości. Choć myślę, że cierpliwości przede wszystkim nauczyła mnie muzyka i te godziny, które trzeba spędzić przy instrumencie, żeby nauczyć się jakiegoś utworu. Co mi daje kolarstwo? Daje mi życie! Bo bez niego nie umiem żyć.
JE: Dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów.