Strona główna Archiwum 2011 - 2013 Rowerem rozjechał raka! Historia Arka Cierpiała
Czy rower może stać się przyjacielem człowieka? Zdaniem częstochowianina Arka Cierpiała zdecydowanie tak! Chociaż nie można z nim porozmawiać, to jednak można z niego czerpać nie tylko przyjemność przemieszczania się i poznawania świata, ale także moc i siłę do walki z tak ciężką chorobą, jaką jest nowotwór. Arek Cierpiał wie to najlepiej, sam sprawdził!





Arkadiusz Cierpiał swoją przygodę z rowerem rozpoczął klasycznie – jako dzieciak otrzymał swój pierwszy rower. Jaki ten rower mógł być w latach 80. XX wieku? Oczywiście, że składak Wigry 3! Arkadiusza od razu zafascynowała podróż na jednośladzie.

– Można było się przemieszczać w dowolnym kierunku i czuć się wolnym – przyznaje, z uśmiechem wspominając dzieciństwo. 

Lata mijały, a fascynacja rowerami – nie. Wręcz odwrotnie, stawała się coraz bardziej głęboka. Skłaniała do przemyśleń, snucia marzeń o dalekich wyprawach. Jechał rowerem coraz dalej i dalej. Niczym specjalnym były wycieczki do Olsztyna, Złotego Potoku czy Lublińca. Te kilkadziesiąt kilometrów nie mogły zmęczyć takiego rowerzysty, jak Arek Cierpiał. Zaczął więc z kolegami wybierać się dalej. Wrocław czy Kraków, odcinki do 300 kilometrów dziennie – to były wyzwania dla niego i jego górala, którego sobie jakiś czas temu sprawił. Jednocześnie dołączył do grona organizatorów Częstochowskiej Masy Krytycznej.

– Idea Masy Krytycznej od razu stała mi się bliska – wspomina Arek. – Ochrona środowiska, popularyzowanie komunikacji miejskiej przy pomocy roweru, a do tego spotkałem w tym środowisku wielu ciekawych i sympatycznych ludzi. Jestem na Masie od jej 4. czy 5. odsłony. Tymczasem za nami już 70 spotkań, które odbywają się zawsze w ostatni piątek miesiąca…

Fascynowali go również ludzie związani z cyklizmem. Taki Lance Armstrong. Nie dość, że mistrz nad mistrze (7 razy wygrał Tour de France, najbardziej morderczy wyścig kolarski świata), to jeszcze walczył ze śmiertelną chorobą – rakiem jąder. Wygrywał nie tylko wyścigi, zostawiając daleko w tyle przeciwników, ale pokonał samego raka! Wyzdrowiał i dalej wygrywał Toury. Identyfikując się z Amerykaninem i jego fundacją walki z nowotworem, Arek założył na rękę żółtą silikonową opaskę. Był 2002 rok…

– To miał być symbol solidarności z kolarzem. Chciałem promować jego walkę z rakiem i zarazem pokazać swoje współczucie dla osób chorych – tłumaczy Arek.

Nigdy nawet nie przypuszczał, że pewnego dnia stanie się jednym z milionów chorych, u których lekarze stwierdzają nowotwór. Choroba szybko postępowała i tylko przypadkowi rowerzysta zawdzięcza jej wykrycie i trafną diagnozę.

– Pracuję jako nauczyciel kultury fizycznej. Zawsze więc trzymałem linię i należałem do szczupłych – wspomina. – Pewnego dnia odkryłem w jamie brzusznej ogromną kulę. Postanowiłem udać się do lekarza. Po badaniach okazało się, że cierpię na ostry nowotwór węzłów chłonnych. Niezbędna jest operacja i pozbycie się guza. Był październik 2010 roku… Za oknem piękna polska złota jesień, a ja trafiłem na operację do szpitala. Tak, bałem się bardzo. Jednocześnie chciałem bardzo żyć.

c.d. na kolejnej stronie


Gdy człowiek ma 36 lat, wspaniałą żonę i maleńką córeczkę, to chce żyć dla nich. Dla siebie też, bo przecież świat jest piękny. Tyle jest do zobaczenia, z tyloma ludźmi można porozmawiać i tylu rzeczy się dowiedzieć…

Kolejne chemie miały zniszczyć raka. Nie obyło się jednak bez przykrych objawów. Rowerzyście wypadły włosy, czuł się coraz gorzej, tracił siły, a czasem nawet wiarę, że się uda. Że cała ta chemioterapia ma sens. Przecież tylu ludzi przegrało… W smutne jesienne i zimowe dni pozostawał tylko rower. Chociaż był za słaby, by na nim jeździć, to jednak uwielbiał go czyścić, przyglądać mu się. Potajemnie kupował części, wyposażał w nowinki techniczne. Marzył, że kiedyś pojedzie nad morze i ponownie w góry. Że znów będzie zdrowy. Czasem wzdychał i zastanawiał się, czy kiedykolwiek jeszcze wsiądzie na swój ukochany rower. Przykro się robiło, gdy za oknem tętniło życie.

– Przychodziły chwile słabości i załamania. Była ze mną rodzina, był Lance Armstrong i jego książka pełna cierpienia i później wspaniałej wiktorii nad chorobą. Był wreszcie rower. Chociaż myślałem już, że któregoś dnia trzeba go będzie sprzedać i pieniądze za niego wydać na leki, to jednak tak się nie stało – uśmiecha się Arek.

Wiosną 2011 roku wyniki badań wykazały, że na tą chwilę pozbył się nowotworu. Po siedmiu chemioterapiach znów wróciła nadzieja. Podczas majowej Masy Krytycznej przejechał na rowerze Alejami z szeroko rozłożonymi rękami w geście triumfu. Za nim jechało ponad stu uczestników Częstochowskiej Masy Krytycznej. Wielu z nich gest Arka Cierpiała odczytało jako sukces całego środowiska – wszystkich częstochowskich rowerzystów, którzy wspierali swojego serdecznego kolegę w tej najważniejszej walce. Pojedynku człowieka z chorobą. Na śmierć i życie.

– Chciałem krzyczeć. Ludzie jestem z Wami. Żyję! Mam dopiero 37 lat i wszystko jest możliwe. Mogę być, kim zechcę. Zrealizować każdy plan – wspomina ten ostatni piątek maja ubiegłego roku. 

Od tego czasu minęły miesiące. Arek Cierpiał chciał swoją historią podzielić się z innymi czytelnikami i rowerzystami. Podobnie jak Lance Armstrong także on chce powiedzieć, że chęć życia i realizacji marzeń – w tym przypadku wyprawa rowerem nad morze – mogą się spełnić. Wystarczy bardzo chcieć, zamknąć oczy i rowerem bezlitośnie rozjechać raka. 

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl