Strona główna Archiwum 2011 - 2013 Recenzja: John Carter
0 komentarze 80 views

Recenzja: John Carter

Mija właśnie 100 lat od pierwszego wydania książki Księżniczka Marsa Edgara Rice Burroughs'a. W związku z tym studio Disneya połączyło siły z jednym z twórców Pixar'a – Andrew Stanton'em (Gdzie jest Nemo, Wall E) i postanowiło stworzyć niebagatelne dzieło za ponad 250 mln dolarów. Tylko czy wydawane lekką ręką dolary są w stanie sprawić, że film stanie się lepszy?

Akcja filmu przenosi nas do Stanów Zjednoczonych końca XIX wieku. Tytułowy John Carter to były kapitan kawalerii, który w okresie wojny secesyjnej walczył po stronie Konfederacji. W okresie pokoju stał się pacyfistą, który całą swoją energię poświęcił na poszukiwanie złota. Zrządzeniem losu trafia do pajęczej groty, gdzie trafia na istotę spoza Ziemi. W niezrozumiały sposób, w jednym momencie przenosi się na inną planetę – Marsa lub, jak zwą ją istoty tam mieszkające, Barsoom.

Początek filmu jest dość chaotyczny – częste zwroty akcji, duża ilość nowych imion, nazwisk oraz miejsc. Dodatkowo każdy widz przez cały czas ma nieodparte wrażenie, że motywy objawiające się przed nim są mu skądś znane. Nie ma w tym jednak niczego niezwykłego. Stanton tworząc Johna Cartera musiał się liczyć z tym, że jego obraz będzie w jakimś stopniu pozbawiony oryginalności. Przez wiek Księżniczka Marsa Burroughs’a była eksploatowana przez twórców zarówno hollywoodzkich, jak i innych pisarzy fantasy i s-f. Wtórność jest więc w wypadku tego filmu nieunikniona i w pewien sposób nie może stanowić o jego negatywnej ocenie. Widać zresztą, że panowie ze studia Disneya robili wszystko, by choć w niewielkim stopniu zamaskować tę wadę. Ucieczka w formę retro w połączeniu z nowoczesnymi efektami daje ostatecznie bardzo znośne dzieło, które może przemówić do wyobraźni potencjalnego XXI-wiecznego widza.

Pierwowzór książkowy był dość prostą, żeby nie rzec nawet banalną historią, opowiadającą o honorze i o walce dobra ze złem. Oczywiście nie mogło zabraknąć miejsca dla superbohatera i przepięknej, walecznej księżniczki. Wszystkie te cechy posiada również film. Jego historia to opowieść o walce w imię wyższego celu. Jest tu również miejsce na kosmiczny romans i typową dla  współczesnego kina pompatyczną batalistykę. Scenariusz niestety nie jest zbyt mocną stroną filmu. Wygląda to tak, jakby studio Disneya na siłę próbowało dostosować historię do poziomu intelektualnego przeciętnego dziesięciolatka (nie obrażając przy tym niektórych przedstawicieli tego pokolenia). Prowadzi to do spłycenia dialogów, bagatelizacji wielu ciekawych wątków oraz uciążliwej momentami moralizacji.

c.d. na kolejnej stronie


John Carter (Taylor Kitsch) został zagrany na przyzwoitym poziomie. Kitsch nie jest może gwiazdą mocno świecącą na ekranie, ale w żaden sposób nie udało mu się zrazić mnie do siebie. Ot kolejny twardziel z rozterkami, który ostatecznie przeobraża się w superbohatera walczącego po stronie dobra. Znacznie lepiej prezentuje się księżniczka Dejah Thoris (Lynn Collins). Aktorka zagrała bardzo naturalnie i ma w sobie kobiecy magnetyzm niczym młoda Elizabeth Taylor.
Twórcy na temat rasy czterorękich Tharków rozpisywali się niejednokrotnie, wychwalając technologię motion capture, dzięki której Willem Dafoe wcielił się Tars Tarkasa, a Samantha Morton w Solę. Na mnie osobiście zabieg ten nie zrobił zbyt dużego wrażenia. Równie dobrze postacie te zastąpiłbym wygenerowanymi komputerowo istotami. Jeżeli chodzi o pozostałe kreacje aktorskie to uważam, że Stanton zaprzepaścił kilka z nich z kretesem. Przykładem jest chociażby Tardos Mors (Ciarán Hinds)Jeddaka (obrońca i przywódca) miasta Helium, czy postać złowrogiego Sab Thana (Dominic West), wrogiego Jeddaki z miasta Zadonga, który sieje spustoszenie podczas wojny. Na całe szczęście te drobne potknięcia nie wpływają zbytnio na odbiór całego filmu, w którym pierwsze skrzypce gra plastyczny i bajeczny Barsoom oraz szybka, wartka akcja.

Najmocniejszą stroną filmu John Carter jest z pewnością bajeczna wizja Marsa lub Barsoom, jak zwą go tubylcy. Stanton zestawił mroczny świat XIX-wiecznych Stanów z barwną wizją obcej planety. Obcej nawet nam, gdyż filmowy Mars tętni życiem. Na bezkresnych pustyniach żyją czteroręcy i do tego zielonoskórzy Tharkowie. Wszędzie widzimy zniszczone wojną ruiny olbrzymich miast. Na niebie, co rusz przetaczają się olbrzymie okręty napędzane światłem. Egzotycznie wygląda również samo miasto Helium.

Podsumowując film trzeba zaznaczyć, że to kawał przedniej i zrealizowanej z dużym rozmachem rozrywki. Momentami trochę naiwnej i schematycznej. Jednak staroświecki klimat oraz dobra realizacja techniczna sprawiają, że z kina wychodzimy usatysfakcjonowani.

Film można zobaczyć w kinach CinemaCity.

tytuł oryginału: John Carter
czas trwania: 2 godz. 12 min.
gatunek: Przygodowy, Sci-Fi
premiera: 9 marca 2012 – Polska, 8 marca 2012 – świat
produkcja: USA
reżyseria: Andrew Stanton
scenariusz: Michael Chabon, Mark Andrews, Andrew Stanton
na podstawie książki: „Księżniczka Marsa” – Edgar Rice Burroughs

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl