Muszę przyznać, że po pierwszej części „Insygniów Śmierci”, która rzekłbym była po prostu żenująca, z dość mieszanymi uczuciami zasiadłem w fotelu, by obejrzeć jej kontynuację. Mojego humoru nie poprawił również fakt, że na stołeczku reżysera po raz czwarty zasiadł David Yates, który łagodnie rzecz ujmując, nie popisał się zbytnio podczas reżyserowania poprzednich części. Tutaj jednak zostałem bardzo mile zaskoczony. Nie wiem, czy producenci dali więcej luzu Yates’owi, czy też może sprawiła to dramaturgia, jaka pojawiła się w zakończeniu całej sagi, ale z pewnością film jest inny. Inny w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Utrzymano rewelacyjnie tempo akcji. Efektowne sceny walk poprzeplatane są wątkami, nazwałbym je, bardziej ludzkimi. W momencie, kiedy cały świat magii sypie się w gruzy, pojawiają się wielkie uczucia, kwitnie miłość pomiędzy bohaterami. Wszystko jednak jest stonowane i dawkowane w odpowiedniej ilości, tak że nikt z widzów nie zmęczy się zbytnio.
Ostatnia część jest najmroczniejszą ze wszystkich odsłon Harry’ego Potter’a, nie straciła jednak młodzieżowego charakteru. Scena bitwy o Hogwart jest bardzo epicka. Trup ściele się gęsto, nie ma tu jednak przesadnej brutalności. Każdy oglądając poszczególne etapy bitwy zdaje sobie sprawę, że walka toczy się o wszystko, lecz jest to walka bajkowa – dobra ze złem. Dopiero po pierwszym starciu widzimy, jak potworne zniszczenia wyrządziła armia Voldemorta. Ciała młodych czarodziejów, setki rannych leżą w gruzach jakże niegdyś pięknego gmachu szkoły magii. Wspaniale pokazano w filmie różnice pomiędzy dobrodusznymi nauczycielami z Hogwartu a masą Śmierciożerców, szarżujących na szkołę. Potulni profesorowie wykazują się olbrzymią determinacją, na ich twarzach nie widać złości tylko smutek i zmęczenie. Pomimo tego stają do walki z siłami ciemności. Myślę, że w tych właśnie scenach uwidacznia się kwintesencja czaru, jaki niesie ze sobą twórczość pani Rowling. Yates stanął na wysokości zadania zachowując czar bajki, choć mógł stworzyć kolejną efektowną rzeź rodem z Hollywood. Pomimo tego nie zabrakło miejsca dla efektów specjalnych. Scena ze smokiem w 3D wygląda rewelacyjnie, przepięknie zrealizowano również „grad strzał” spadający na barierę ochronną Hogwartu. Moją ulubioną sceną z rodzaju batalistycznych jest jednak walka kamiennych rycerzy z trollami. To po prostu trzeba zobaczyć.
Fabuła filmu jest niejako dwu wątkowa. Walka z siłami zła o Hogwart przeplata się z poszukiwaniami horkuksów i zmierza przez cały film wielkimi krokami do ostatecznej konfrontacji Harry’ego z Voldemortem. Na szczególną uwagę zasługuje postać zagrana przez Alana Rickmana – znienawidzony przez młodego czarodzieja Severus Snape pokazuje w końcu swoje prawdziwe oblicze. To chyba najtragiczniejszy schwartzcharakter, jaki pojawia się w całej sadze.
Podsumowując, Harry Potter i Insygnia Śmierci – część 2 to jedna z lepszych ekranizacji przygód młodego czarodzieja. Film łączy w doskonały sposób widowisko pełne efektów specjalnych z czarem oraz przesłaniem, jaki niosła książka J. K. Rowling. Wielu fanów będzie z pewnością narzekać, że Yates nie zawarł wszystkiego tego, co znalazło się w papierowym pierwowzorze. Pamiętajmy jednak, że książka i film to dwa odrębne dzieła.
Film można zobaczyć w kinach CinemaCity.
tytuł oryginalny: Harry Potter and the Deathly Hallows: Part 2
reżyseria: David Yates
scenariusz: Steve Kloves
premiera: 15 lipca 2011 – Polska, 7 lipca 2011 – Świat
produkcja: USA, Wielka Brytania
gatunek: Familijny, Fantasy, Przygodowy
czas: 130 min.
Po dziesięciu latach odkąd pierwszy raz zobaczyliśmy sympatycznego czarodzieja na ekranach kin przyszedł czas na ostatnią część przygód Harry’ego Pottera. Wraz z Harrym, Hermioną, Ronem, czy Voldemort’em, Snape’em, Dumbledore’em i resztą, wychowało się całe pokolenie młodych miłośników twórczości J. K. Rowling. Nic jednak nie trwa wiecznie. Harry Potter: Insygnia Śmierci – część 2 to już ostatnia odsłona filmowej adaptacji książki.
Muszę przyznać, że po pierwszej części Insygni Śmierci, która rzekłbym była po prostu żenująca, z dość mieszanymi uczuciami zasiadłem w fotelu, by obejrzeć jej kontynuację. Mojego humoru nie poprawił również fakt, że na stołeczku reżysera po raz czwarty zasiadł David Yates, który łagodnie rzecz ujmując, nie popisał się zbytnio podczas reżyserowania poprzednich części. Tutaj jednak zostałem bardzo mile zaskoczony. Nie wiem, czy producenci dali więcej luzu Yates’owi, czy też może sprawiła to dramaturgia, jaka pojawiła się w zakończeniu całej sagi, ale z pewnością film jest inny. Inny w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Utrzymano rewelacyjnie tempo akcji. Efektowne sceny walk poprzeplatane są wątkami, nazwałbym je, bardziej ludzkimi. W momencie, kiedy cały świat magii sypie się w gruzy, pojawiają się większe uczucia, kwitnie miłość pomiędzy bohaterami. Wszystko jednak jest stonowane i dawkowane w odpowiedniej ilości, tak że nikt z widzów nie zmęczy się zbytnio.
Ostatnia część jest najmroczniejszą z wszystkich odsłon Harry’ego Potter’a, nie straciła jednak młodzieżowego charakteru. Scena bitwy o Hogwart jest bardzo epicka. Trup ściele się gęsto, nie ma tu jednak przesadnej brutalności. Każdy oglądając poszczególne etapy bitwy zdaje sobie sprawę, że walka toczy się o wszystko, lecz jest to walka bajkowa – dobra ze złem. Dopiero po pierwszym starciu widzimy, jak potworne zniszczenia wyrządziła armia Voldemorta. Ciała młodych czarodziejów, setki rannych leżą w gruzach, jakże niegdyś pięknego gmachu szkoły magii. Wspaniale pokazano w filmie różnice pomiędzy dobrodusznymi nauczycielami z Hogwartu, a masą Śmierciożerców szarżujących na szkołę. Potulni profesorowie wykazują się olbrzymią determinacją, na ich twarzach nie widać złości tylko smutek i zmęczenie. Pomimo tego stają do walki z siłami ciemności. Myślę, że w tych właśnie scenach uwidacznia się kwintesencja czaru, jaki niesie ze sobą twórczość pani Rowling. Yates stanął na wysokości zadania zachowując czar bajki, choć mógł stworzyć kolejną efektowną rzeź rodem z Hollywood. Pomimo tego nie zabrakło miejsca dla efektów specjalnych. Scena ze smokiem w 3D wygląda rewelacyjnie, przepięknie zrealizowano również „grad strzał” spadający na barierę ochronną Hogwartu. Moją ulubioną sceną z rodzaju batalistycznych jest jednak walka kamiennych rycerzy z trollami. To po prostu trzeba zobaczyć.
Fabuła filmu jest niejako dwu wątkowa. Walka z siłami zła o Hogwart przeplata się z poszukiwaniami horkuksów i zmierza przez cały film wielkimi krokami do ostatecznej konfrontacji Harry’ego z Voldemortem. Na szczególną uwagę zasługuje postać zagrana przez Alana Rickmana – znienawidzony przez młodego czarodzieja Severus Snape pokazuje w końcu swoje prawdziwe oblicze. To chyba najtragiczniejszy schwartzcharakter, jaki pojawia się w całej sadze.
Podsumowując, Harry Potter i Insygnia Śmierci – część 2 to jedna z lepszych ekranizacji przygód młodego czarodzieja. Film łączy w doskonały sposób widowisko pełne efektów specjalnych z czarem oraz przesłaniem, jaki niosła książka J. K. Rowling. Wielu fanów będzie z pewnością narzekać, że Yates nie zawarł wszystkiego tego, co znalazło się w papierowym pierwowzorze. Pamiętajmy jednak, że książka i film to dwa odrębne dzieła.
Po dziesięciu latach odkąd pierwszy raz zobaczyliśmy sympatycznego czarodzieja na ekranach kin przyszedł czas na ostatnią część przygód Harry’ego Pottera. Wraz z Harrym, Hermioną, Ronem, czy Voldemort’em, Snape’em, Dumbledore’em i resztą, wychowało się całe pokolenie młodych miłośników twórczości J. K. Rowling. Nic jednak nie trwa wiecznie. Harry Potter: Insygnia Śmierci – część 2 to już ostatnia odsłona filmowej adaptacji książki.
Muszę przyznać, że po pierwszej części Insygni Śmierci, która rzekłbym była po prostu żenująca, z dość mieszanymi uczuciami zasiadłem w fotelu, by obejrzeć jej kontynuację. Mojego humoru nie poprawił również fakt, że na stołeczku reżysera po raz czwarty zasiadł David Yates, który łagodnie rzecz ujmując, nie popisał się zbytnio podczas reżyserowania poprzednich części. Tutaj jednak zostałem bardzo mile zaskoczony. Nie wiem, czy producenci dali więcej luzu Yates’owi, czy też może sprawiła to dramaturgia, jaka pojawiła się w zakończeniu całej sagi, ale z pewnością film jest inny. Inny w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Utrzymano rewelacyjnie tempo akcji. Efektowne sceny walk poprzeplatane są wątkami, nazwałbym je, bardziej ludzkimi. W momencie, kiedy cały świat magii sypie się w gruzy, pojawiają się większe uczucia, kwitnie miłość pomiędzy bohaterami. Wszystko jednak jest stonowane i dawkowane w odpowiedniej ilości, tak że nikt z widzów nie zmęczy się zbytnio.
Ostatnia część jest najmroczniejszą z wszystkich odsłon Harry’ego Potter’a, nie straciła jednak młodzieżowego charakteru. Scena bitwy o Hogwart jest bardzo epicka. Trup ściele się gęsto, nie ma tu jednak przesadnej brutalności. Każdy oglądając poszczególne etapy bitwy zdaje sobie sprawę, że walka toczy się o wszystko, lecz jest to walka bajkowa – dobra ze złem. Dopiero po pierwszym starciu widzimy, jak potworne zniszczenia wyrządziła armia Voldemorta. Ciała młodych czarodziejów, setki rannych leżą w gruzach, jakże niegdyś pięknego gmachu szkoły magii. Wspaniale pokazano w filmie różnice pomiędzy dobrodusznymi nauczycielami z Hogwartu, a masą Śmierciożerców szarżujących na szkołę. Potulni profesorowie wykazują się olbrzymią determinacją, na ich twarzach nie widać złości tylko smutek i zmęczenie. Pomimo tego stają do walki z siłami ciemności. Myślę, że w tych właśnie scenach uwidacznia się kwintesencja czaru, jaki niesie ze sobą twórczość pani Rowling. Yates stanął na wysokości zadania zachowując czar bajki, choć mógł stworzyć kolejną efektowną rzeź rodem z Hollywood. Pomimo tego nie zabrakło miejsca dla efektów specjalnych. Scena ze smokiem w 3D wygląda rewelacyjnie, przepięknie zrealizowano również „grad strzał” spadający na barierę ochronną Hogwartu. Moją ulubioną sceną z rodzaju batalistycznych jest jednak walka kamiennych rycerzy z trollami. To po prostu trzeba zobaczyć.
Fabuła filmu jest niejako dwu wątkowa. Walka z siłami zła o Hogwart przeplata się z poszukiwaniami horkuksów i zmierza przez cały film wielkimi krokami do ostatecznej konfrontacji Harry’ego z Voldemortem. Na szczególną uwagę zasługuje postać zagrana przez Alana Rickmana – znienawidzony przez młodego czarodzieja Severus Snape pokazuje w końcu swoje prawdziwe oblicze. To chyba najtragiczniejszy schwartzcharakter, jaki pojawia się w całej sadze.
Podsumowując, Harry Potter i Insygnia Śmierci – część 2 to jedna z lepszych ekranizacji przygód młodego czarodzieja. Film łączy w doskonały sposób widowisko pełne efektów specjalnych z czarem oraz przesłaniem, jaki niosła książka J. K. Rowling. Wielu fanów będzie z pewnością narzekać, że Yates nie zawarł wszystkiego tego, co znalazło się w papierowym pierwowzorze. Pamiętajmy jednak, że książka i film to dwa odrębne dzieła.