Kolejne wersje The Thing ukazują się na srebrnym ekranie praktycznie co trzydzieści lat. Najnowsze dzieło Matthijsa van Heijningena nie jest jednak kolejnym remakem. Zamiast kręcić niepotrzebny remake, twórcy postanowili opowiedzieć wydarzenia, które miały miejsce przed pojawieniem się huskiego w amerykańskiej bazie. Jak pamiętacie zagubiony piesek przybiegł z norweskiej bazy i był ścigany w helikopterze przez na w półoszalałych Norwegów.
Nowe Coś zaczyna się od wyświetlenia planszy z logiem wytwórni Universal z lat 80. Jest to swojego rodzaju ukłon twórców w stronę dzieła Carpentera. Później też jest ciekawie – aktorzy na początku filmu mówią tylko i wyłącznie po skandynawsku. Daje to niesamowity klimat i pozwala lepiej wczuć się w świat przedstawiony w filmie.
Amerykanom było jednak trudno głównymi bohaterami uczynić Norwegów. Dlatego bohaterem filmu nie jest któryś z nich, lecz jankeska pani paleontolog Kate Lloyd (Winstead), która zostaje skaptowana przez dr Sandera Halworsona (Ulrich Thomsen). Postać doktora jest zresztą kolejnym ukłonem twórców w stronę poprzednich dzieł. Dr Thomsen jest opętanym wizją naukowego sukcesu człowiekiem, który za wszelką cenę, nie bacząc na zdrowy rozsądek, stara się zgłębić nieznane, a ewentualny sukces przypisać sobie. Zachowuje się bardzo podobnie do dr Carringtona (Robert Cornthwaite) z pierwszej wersji filmu – The Thing from Another World.
W przeciwieństwie do Carpentera, holenderski reżyser nie stara się budować atmosfery poprzez rozbudowaną introdukcję. Zresztą taki zabieg byłby chybiony ponieważ większość z nas doskonale wie, o co chodziło w poprzednim filmie. Więc od samego początku filmu ciała kolejnych ofiar obcego transformują w potworne stworzenia. Cieszy fakt, że twórcy stworzyli te żądne krwi monstra sięgając po komputerowe efekty od CGI, ale też i tradycyjne podobne do tych z lat 80.
c.d. na kolejnej stronie
Van Heijningen zrezygnował całkowicie z elementów romantycznych. Urodziwa doktor Lloyd jest zimna i twarda, jak głaz. Nie jest zainteresowana romansowaniem z przystojnym amerykańskim pilotem helikoptera (Joel Edgerton). Główna bohaterka sprawia wrażenie, że jest bardziej zdeterminowana i wyprana z uczuć niż twardziel, jakiego grał Kurt Russell w poprzednim The Thing.
Wspominałem już o efektach specjalnych, które są na bardzo dobrym poziomie. Warto dodać, że świetnie spisał się także ostatnio bardzo popularny muzyk Marco Beltrami oraz Michel Abramowicz, który odpowiedzialny był za zdjęcia. Twórcom udało się utrzymać klimat, jaki stworzył Carpenter i za to należą się im ogromne brawa. Nie jest to być może film nowatorski, ale trzyma w napięciu i potrafi momentami zaskoczyć.
Film można zobaczyć w kinach CinemaCity.
tytuł oryginału: The Thing
reżyseria: Matthijs van Heijningen Jr.
scenariusz: Eric Heisserer
gatunek: Horror, Sci-Fi
premiera: 16 grudnia 2011 (Polska), 10 pazdziernika 2011 (Swiat)
produkcja: Kanada, USA
czas trwania: 1 godz. 43 min