Pierwszy dzień festiwalu to świetne koncerty, widowiskowe pokazy, poruszające spektakle teatrów ulicznych i niezwykle barwna Wielka Parada Frytkowa, która przyciągnęła tłumy młodzieży. Zabawa w namiocie z muzyką alternatywną trwała do godz. 2 rano. Niektórych uczestników imprezy Frytka Off porwała na jeszcze dłużej. Kilka godzin później na ulicach można było spotkać tańczących amatorów bboyingu: – Zróbcie tutaj miejsce z deka, bo zaraz będę tańczył breaka – śpiewali rozbawieni.
Drugiego dnia na placu parkingowym stanęła duża scena. Koncerty rozpoczęły sie o 15.30. Prawdopodobnie tak wczesna godzina była powodem niskiej frekwencji. Pierwszy wystąpił zespół Kumka Olik. Zagrali dla około 20 osób. – Bardzo lubię ich muzykę. To smutne widzieć taką sytuację. To zdecydowanie za wczesna pora na koncert. Całe szczęście, że muzycy mają dystans i potrafią obrócić to w żart – mówiła Weronika Nawrot, uczennica częstochowskiego Liceum Plastycznego. Również niewiele osób oglądało happeninigi w wykonaniu m.in.: Katarzyny Szczypior, Flame Flowers czy Grupy Elementails, a w namiotach z piwem i frytkami nie było nikogo. Z godziny na godzinę jednak, podczas koncertów zespołów Pustki i Ścianka, ludzi zaczęło przybywać. Kiedy zapadł zmrok, a elewacje budynków przy ul. Piłsudskiego ponownie kolorowo podświetlono – festiwalowa atmosfera, znana z piątku, powróciła. Na Piłsudskiego ściągnęły jeszcze większe niż w piątek tłumy.
Lao Che – gwiazda wieczoru – dali czadu. Podczas prawie godzinnego koncertu porwali publiczność, która fantastycznie się bawiła. Wśród fanów znaleźli się nie tylko nastolatkowie, ale były i całe rodziny z dziećmi. Młodsze pokolenie spokojnie spało w wózkach, a starsze – zarażało energią i porywało do tańca pozostałych. – Wykorzystaliśmy przerwę między koncertami, żeby młody usnął i teraz możemy swobodnie, z dystansu oglądać koncert. Reszta naszych znajomych bawi się pod sceną – mówi Kamila, mama Jonasza i Igora.
Muzyczny epilog należal do Częstochowa Pipes&Drums. Grupa kilkunastu osób z bębnami, werblami i wielkimi dudami szkockimi pojawiła się na scenie w towarzystwie Dj Pnk. Discorp, by pożegnać wszystkich kilkunastominutowym pokazem. – Było naprawdę bardzo miło być tutaj z wami i myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie „do zobaczenia za rok” – mówił na zakończenie Tomasz Buszewski, który prowadził całą imprezę. Nie był to jednak koniec wrażeń. Namiot z muzyką klubową, który znajdował się na terenie Konduktorowni, tętnił życiem do wczesnych godzin porannych. Za sprawą gościa z Nowego Jorku – Dj Lovefingers, o godz. 3 nad ranem parkiet wciąż był pełen. – Ja nie znam takiej muzyki. Nawet szczególnie za nią nie przepadam, ale jak widać tym razem mi się podoba, bo inaczej by mnie tutaj nie było. Więc pan za gramofonami chyba jest całkiem niezły – żartował Robert Patyna.
– Na pewno warto zwrócić uwagę na to, że do Częstochowy przyjechali artyści ze Stanów czy Niemiec, że właśnie oni grają na Frytce. To się liczy – dodaje Dawid Dańczak. – Myślę, że w ogóle imprezy plenerowe są dobrą inicjatywą. Czasem przypadkowo można zobaczyć coś ciekwego. A poza tym każdy, kto przyjedzie do Częstochowy, powinien zjeść frytki z alei frytkowej – żartuje Ola Masiarek, która studiuje w Katowicach. – Bo Częstochowa to taka dziura. Dasz ludziom frytkę i się cieszą – mówił z sarkazmem Marcin Kron. Dlaczego mieliby się nie cieszyć? Było bardzo dużo dobrej muzyki, niecodzienne pokazy, ciekawa aranżacja przestrzeni i pozytywna atmosfera. Częstochowianom gratulujemy Frytki!