Śmigus polegał na symbolicznym biciu witkami wierzby i wzajemnym oblewaniu się wodą, co symbolizowało wiosenne oczyszczenie z brudu i chorób, a w chrześcijańskiej kulturze – z grzechu.
Dyngus po słowiańsku nazywał się włóczebny. Polegał na tym, że włóczebnicy składali wzajemne wizyty u znajomych i rodziny. Włóczebnika należało ugościć, poczęstować jadłem. Jeśli gospodarz tego nie uczynił narażał się na niewyszukane dowcipy.
Pierwsze udokumentowane wzmianki o tego rodzaju zwyczajach w Polsce pochodzą z XV wieku z ustaw synodu diecezji poznańskiej pt. Dingus prohibetur, przestrzegających przed grzesznymi praktykami: „Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarunki, co pospolicie się nazywa dyngować, ani do wody ciągnąć, bo swawole i dręczenia takie nie odbywają się bez grzechu śmiertelnego i obrazy imienia Boskiego”.
W lany poniedziałek chłopcy polewali wodą dziwczęta. Zmoczone panny miały większe szanse na zamążpójście. Od polewania wodą można było się wykupić pisanką, która dodatkowo była traktowana, jako symbol sympatii. We wtorek natomiast dziewczęta polewały chłopców – w tamtym okresie święta wielkanocne nie kończyły się w lany poniedziałek. Jan Faggiuolli w dzienniku podróży po Polsce z 16 kwietnia 1661 roku, napisał: „W dzisiejszy dzień wielkanocny starodawnym kraju tego zwyczajem jest, iż mężczyźni sprawiają tak zwany dyngus kobietom, skrapiając je wodą(…) Na drugi dzień(…)białogłowy zwykły się odwdzięczać”.
W dzisiejszych czasach już nie dyngujemy, znikli też włóczebnicy. Oczywiście odwiedzamy najbliższych i znajomych, ale nie robimy psikusów, gdy nas źle ugoszczą. Jednak gdy pogoda dopisuje z miłą chęcią się polewamy wodą. Pamiętać jednak trzeba, żeby robić to z umiarem – nie każdy życzy sobie, by być mokrym, idąc przykładowo z wizytą do rodziny.