Kobieta naga, ale ubrana w swoisty kobinezon przyciągała wzrok przybyłych do Cafe Hormon na jedną z imprez towarzyszących Festiwalowi 7×7 dni Fest Plener.
Pokaz body artu, bodypaintingu – malowania ciała zaprezentowała tamtego wieczoru Marta Mazurek.
– Podobno sala była pełna. Nie widziałam, zajęta byłam pracą, a ludzie zazwyczaj zwracają uwagę na modelkę, a nie na mnie – mówiła. Artystka jest studentką Wydziału Artystycznego Akademi Jana Długosza w Częstochowie. Zaczynała od malowania tatuaży henną. Potem dowiedziała się, że czarna henna zawiera składnik, na który ludzki organizm jest uczulony. Szukała dalej. Swoją przygodę z ubieraniem ciała w obrazy zaczęła kilka lat temu. Na początku tworzyła tylko pojedyńcze motywy – motyla, czy feniksa.
– Pierwszą osobę pomalowałam, kiedy przygotowywałam się do konkursu w Gryfinie. Drugi raz, kiedy brałam w nim udział – opowiada.
Żeby bodypainting był atrakcyjny dla widzów powinien być kolorowy i czysty. Ma się błyszczeć, mienić i lśnić. Używa się do tego specjalnych, atestowanych farb. Marta najczęściej maluje dziewczyny toples, ponieważ nie ma potrzeby wzbudzania taniej sensacji. Modelki występują w bieliźnie, a kiedy potrzeba, można tak spreparować zdjęcie, że nie będzie widać materiału. Czy dziewczyny się wstydzą? Podobno tylko podczas krótkiej chwili, która trwa pomiędzy zdjęciem ubrania, a nałożeniem farb. Jest to czas ok 4 – 6 godzin, zależnie od tego jak złożony jest wzór.
Marta fascynuje się zdobnictwem indyjskim. Zajmuje się mehendi – malowaniem wzorów na dłoniach henną indyjską. Preparat ten jest bardzo trudnodostępny w naszym kraju.
– Udało mi się kupić go w Belgii od jakiejś Pakistanki – wspomina. Wzory maluje się rożkiem, podobnym do takiego używanego w cukiernictwie. Utrzymują się one nawet 2 tygodnie, natomiast farby do malowania na ciele zmywają się bezproblemowo pod wodą. Za każdym razem jest to praca nie tylko plastyka, ale i modelki, która musi wykazać sie cierpliwością i wytrwałością, bo im dłużej farba zostaje na dłoniech tym lepiej. Marta często maluje wieczorem, by henna mogła wchłaniać się przez całą noc, a wtedy modelka śpi „na baczność”.
Marta miała już swój pokaz w Częstochowie podczas otwarcia Coffeeart, teraz przygotowuje się do pokazu w Sofie (27 maja). W Krakowie na potrzeby sesji zdjęciowej współpracowała z bodypainterem i siostrą, a w Zabrzu przy dyplomie uczennicy liceum plastycznego.
– Nalegałam by dali mi jakieś interesujące wyzwanie. Czasami okazuje się, że ze współpracy z fotografem wychodzą bardzo ciekawe rzeczy. Staram się ich tak inspirować, by pracowali nad zdjęciami we własnym stylu. Z połączenie dwóch różnych wizji wychodzą niesamowite rzeczy. Kiedyś zauważyłam, że przy odpowiednim ułożeniu ciała linie, które namalowałam specyficznie się układają – wspomina. Lubi współpracować z ludzmi, ale zawsze każdy projekt przechodzi przez jej pędzel.
– Moja wizja artystyczna zawsze przemawia. Nie potrafię być narzędziem – podkreśla. Jest to swoista forma sztuki, w tworzeniu której uczestniczy kilka osób.
W Europie organizowane są różne konkursy i festiwale bodypaintingu, ale na nich prezentują się z reguły pasjonaci. W Polsce jest niewiele osób, które się tym zajmują, a w Częstochowie jeszcze mniej, głównie dlatego, że jest to mało dochodowe zajęcie.
– Teraz popularny stał się beauty make – up, stylizacja jak z teledysków, nawet na pokazach promocyjnych. Chyba, ze dla dzieci – one lubią przebierać się za różne zwierzęta i bajkowe postacie.
Zajęcia bodypaintingu prowadzą szkoły makijażu, szczególnie te, które specjalizują się w charakteryzacji, tam elementy takie są użyteczne, ale coraz mniej – tłumaczy charakteryzatorka z Częstochowy Elżbieta Demuth.