Byliśmy tam rano, a potem czekaliśmy czas jakiś, aż zaczęto wywoływać nazwiska chorych i wpuszczać ich do izby przyjęć. Tam każdy z ubiegających się o przyjęcie do szpitala pacjentów musi głośno podać swoje imię i nazwisko, adres zamieszkania, zawód, zatrudnienie i ilość dziennie spożywanego alkoholu. Aż dziw, ale opowiadali o tym bez żadnej żenady… Takie bowiem publiczne „odsłonięcie się” ma potwierdzać nową prawdę – że ci ludzie całe swoje poprzednie życie i cały dawny świat pozostawili za bramą szpitala. Teraz zaczynają żyć jeszcze raz.
– Pan się nie uważa za alkoholika ? – słyszę głos z poczekalni.
– Nie.
– No to chyba zaszła jakaś pomyłka, bo my leczymy tylko alkoholików. Proszę wstać i wyciągnąć ręce.
Młody mężczyzna z trudem wstaje z krzesła. Wyciągnięte do przodu ręce drżą mu z niesłychaną częstotliwością.
– Przecież pan wciąż jest zatruty alkoholem – mówi lekarz. – Musimy pana zabrać na detoksykację.
W izbie przyjęć przez chwilę trwa milczenie i nagle słychać słowa kogoś ubranego w szpitalny fartuch.
– Nic się chłopie nie martw, to nie jest więzienie. Odtrują cię tu i – jeśli zażądasz – wypuszczą do domu. Będziesz mógł wtedy chlać sobie, a chlać, aż do śmierci.
Słychać potem śmiech krótki, gardłowy, nienaturalny. I znowu cisza. Zauważam, że pośród szpitalnego personelu obowiązuje pewnego rodzaju podział ról. Między bowiem terapeutą a lekarzem istnieje jakaś zmowa. Lekarz jest raczej spokojny, powściągliwy w rozmowach. Terapeuta zaś traktuje wszystkich pacjentów z góry i bez ceregieli.
– Ile panu brakuje do emerytury? – pada nieoczekiwane pytanie.
– Półtora roku.
– Aha, więc chodzi o to, żeby przed emeryturą z roboty nie wyrzucili, co? Jeśli nie załapiesz się do szpitala, to zostaniesz bez środków do życia, tak?
– No dobrze, przyjmiemy pana, ale będzie to ostatnie już leczenie – decyduje dyżurny lekarz. – Potem musisz pan radzić sobie sam.
Pacjent oddycha z wyraźną ulgą.
c.d. na kolejnej stronie
Przypadek kolejny
Ten pacjent nie pamięta już, który to raz ląduje w szpitalu. Z dokumentów wynika, że piąty. Pije pomimo zawansowanej cukrzycy. Każda alkoholowa libacja kończy się u niego atakiem trzustki i delirium.
– Trzeba mu dać szansę – mówi lekarz. – Bo bez szpitala nie przeżyje. .
Obydwaj z terapeutą wiedzą, że w tym przypadku pobyt na oddziale oznacza dla pacjenta jedynie przedłużenie życia o parę tygodni.
Przypadek drugi
Po dwóch nieudanych leczeniach wrócił tu po raz trzeci. Po ostatniej kuracji wstrzymywał się od picia przez dwa lata. O swojej chorobie mówi z chęcią, jakby czekał na współczucie.
– Zarobiłem trochę pieniędzy – mówi. – Założyłem własną firmę z handlem obwoźnym. Harowałem bez wytchnienia dniami i nocami i kiedy wreszcie wszystko zaczęło „iść”, to z całej tej radości zabalowałem kilka razy i stało się. Wróciłem do picia. Złapali mnie potem, jak po pijaku jechałem samochodem. Straciłem prawo jazdy i zapłaciłem grzywnę sądową. Wcześniej zarobione pieniądze starczyły ledwie na pięć miesięcy… picia.
Do szpitala – jak mówi – trafił w stanie zupełnego zamroczenia z atakiem padaczki alkoholowej.
– Więc czego pan teraz od nas oczekuje? – pyta lekarz.
– No. Chciałbym się leczyć, spróbować jeszcze raz, mam przecież pi niądze i mógłbym żyć jak człowiek.
– Dobrze. Zostanie pan przyjęty.
Przypadek trzeci
Pije już 26 lat, a wszystkich lat ma 54. Do szpitala przyszedł po raz trzeci. Po pierwszym leczeniu wytrzymał cztery lata. Po drugim zaledwie 8 miesięcy.
– Wypiłem u córki na weselu kilka tylko kieliszków i zaraz po poprawinach wziąłem sobie do domu dwie butelki „weselnej”, bo nie mogłem w nocy zasnąć. Nachodziły mnie jakieś zmory i straszydła, więc piłem częściej i częściej, zawsze do upadłego, żeby zasnąć.
– I co, boi się pan żyć? – pyta lekarz.
– Boję się – odpowiada pacjent i zaraz milknie. Widać, że jest przerażony i nie wie co z tym strachem zrobić. Lekarz dyżurny orzeka, że trzeba go przyjąć.
c.d. na kolejnej stronie
Przypadek czwarty
Ekonomista, 36 lat, w szpitalu po raz drugi.
– Co piłem? Piłem wszystko – odpowiada. – Metylak, przepalankę z denaturatu, rumuńską wódkę i teraz widzę tylko na metr albo półtora. Nie mogę chodzić, nie mogę siedzieć, a gdy się położę, to tak jakbym leżał w pokrzywach. Kiedyś miałem wszyty esperal. Po 8 miesiącach abstynencji spróbowałem, czy można się napić. Okazało się, że nie można…
Do szpitala przywieziony został w stanie całkowitego delirium.
Przypadek piąty
Tego człowieka dobrze już zna personel szpitala. Dzisiaj zgłosił się tu po raz siódmy.
– No bo chciałbym spróbować jeszcze raz – mówi.
– A co zrobiłeś, jak wyszedłeś ze szpitala ostatnim razem?
– No, zgłosiłem się do przychodni, do psychiatry.
– Po prochy? – pyta terapeuta. – Ty oprócz pijaństwa jesteś również lekomanem, a u nas leczenie kosztuje. W twoim przypadku nie ma to już sensu. Chodź sobie do poradni i truj się lekarstwami. Nieprzyjęty.
Przypadek szósty
Rolnik spod Szczekocin. Przyprowadził go pracownik opieki społecznej. Razem z żoną pije od 12 lat. Za dwa dni w sądzie ma odbyć się rozprawa o odebranie im praw rodzicielskich do trójki małych dzieci.
– Ten człowiek musi dostać się do szpitala – argumentuje pracownik opieki społecznej. – Bo inaczej dzieci zostaną zabrane do domu dziecka.
– Może to i lepiej dla nich – zastanawia się lekarz, ale decyduje, żeby rolnika przyjąć do szpitala.
Przez ponad godzinę przysłuchiwałem się takim rozmowom. Dowiedziałem się potem, że szpital w Kobierzynie, jedyny tego typu w całej południowej Polsce, posiada zaledwie sto kilkanaście łóżek. Chętnych jest znacznie więcej, dlatego chorzy śpią na dostawkach i na korytarzach.
Lekarze, pytani o rezultaty ich terapii, nie potrafią podać konkretnych liczb. Z pacjentów skierowanych tutaj przez sąd tylko nieliczni rozstają się z piciem. Częściej udaje się to ludziom, którzy sami zgłaszają się po ratunek. I tylko u nich jeszcze czasem udaje się wykrzesać odrobinę woli do walki z nałogiem. Reszta wraca do picia i czeka na koniec.