Strona główna Archiwum 2011 - 2013 Miłka Raulin: Elbrus pokazał mi, gdzie jest moje miejsce i że to on tu rządzi (wideo)
Częstochowianka Bogumiła Raulin zdobyła Elbrus. Zadanie okazało się trudniejsze niż początkowo Miłka zakładała. Oszhomaho, który ma 5643 m n.p.m., jest najwyższym szczytem Kaukazu i jednocześnie najwyższym szczytem Rosji, okazał się dla niej mało łaskawy. Miłka na szczęście wróciła cała i zdrowa do Częstochowy. Przeczytajcie, co miała nam do powiedzenia po powrocie.

Kamil Kacperak: Wróciłaś już z wyprawy na Elbrus. Jesteś z nami już w Częstochowie. Podziel się swoimi wrażeniami z wyprawy. Wiem, że było ciężko…
Bogumiła Raulin: Trochę wstyd się przyznać, że było ciężko, ale Elbrus pokazał mi, gdzie jest moje miejsce i że to on tu rządzi, a ja – taki lekkoduch – mogę sobie pomarzyć tylko o tym, by zdobycie jego było lekkie… Było ciężko z kilku względów. Po pierwsze moje plany mocno odbiegły od tego, co w rzeczywistości zrobiłam. Zaplanowałam sobie siedem dni na zdobycie szczytu. W rzeczywistości plany zmieniłam, po usłyszeniu lokalnych informacji o niebezpieczeństwach – jest tam dużo gwałtów. Tak, gwałtów. W tym regionie jest taki miks ludności. Są tama Kabardyni, Czeczeni, Rosjanie i Cyganie i zdarzają się niestety takie przykre wypadki. Trochę mnie obleciał strach i pomyślałam sobie – dobrze, wjadę tam na górę kolejką linową, nie będę nocowała w tych niższych partiach. Takie przykre incydenty dzieją się raczej w niższych partiach, nie na górze, na śniegu (śmiech). Wjazd na górę kolejką pokrzyżował trochę plan aklimatyzacji. To niestety miało duży wpływ na moje samopoczucie. 

KK: Na samo zdobywanie szczytu zdecydowałaś się dosyć gwałtownie, z marszu. To była taka decyzja pod wpływem impulsu?
BR: Przyznam się do czegoś. Mój pierwotny plan zdobywania szczytu zakładał, że zrobię to bo osiągnięciu Prijuta. To cały czas kiełkowało w mojej głowie. Przyznam jednak, że było to bardzo nierozsądnym pomysłem (śmiech).

KK: W tej chwili najważniejsze, że Ci się udało. Podróż w dół też nie należała do łatwych. To nie był spacerek…
BR: Tak było. Przede wszystkim miałam bardzo złą pogodę. Zawsze, gdy byłam w górach, świeciło słońce. Tym razem się nie udało. Dopadła mnie gęsta mgła przy schodzeniu i dodatkowo był tak koszmarnie silny wiatr, że wbrew mojemu przekonaniu, że przywiozę tysiące fajnych zdjęć, nie byłam w stanie ściągnąć rękawicy, żeby nie odmrozić sobie palców. Przeczekiwałam te mocniejsze podmuchy w takiej embrionalnej pozycji, wbita rakami w zbocze. Żeby mnie nie zdmuchnęło. Trzeba się było jakoś bronić przed tą pogodą. Tak więc wejście było trudne, ale zejście było koszmarne. Dodam jeszcze, że w pewnym momencie nastąpił całkowity brak widoczności. Mniej więcej na wysokości 4900 m ogarnęła mnie taka mgła, że nie wiedziałam, gdzie jest tyczka – trasa tam jest oznakowana. Po prostu usiadłam na tym śniegu i myślę – jak ja mam teraz wrócić? Od razu przypomniały mi się czarne scenariusze – ile to osób ginie na Elbrusie itd. I niestety, takie są okrutne statystyki, że ludzie tam giną głównie przez raptowne zmiany pogody. Decydują się podejmować marsz na oślep i wpadają do szczelin, zsuwają się w przepaść. Tak więc siedziałam na tym śniegu i myślałam – pojawi się, nie pojawi się… Na całe szczęście tyczki się pojawiały. Ktoś tam nade mną czuwał (śmiech).

KK: Rozumiem, że to nie ostatnia Twoja wyprawa. Nie zniechęciły Cię trudności i kapryśność Elbrusa?
BR: Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że nigdy wcześniej góry nie były dla mnie takie okrutne, jakim jestem robalem. Jestem małym, pełzającym robalem, a góry mogą ze mną zrobić wszystko… Jednak nie poddaję się. Szykuję kolejną wyprawę i zapraszam bardzo serdecznie sponsorów do współpracy (śmiech). Następna góra to Aconcagua, najwyższy szczyt Ameryki Południowej.

KK: Dziękuję za rozmowę
BR: Ja również.

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl