Twierdzi, że od małego interesowała się przyrodą i dzikimi zwierzętami. – Zaczęło się chyba wówczas, gdy tata zabrał mnie do kina na „Króla Lwa” – mówi Natalia Rożniewska. – Potem zaczęłam chłonąć wszystkie programy przyrodnicze, zapragnęłam być częścią tego dzikiego świata. Gdy decydowałam się na studia, na weterynarię, wiedziałam, że to nie będą już ani psy, ani koty, krowy czy konie, ale coś innego, że chcę ratować dzikie zwierzęta.

Konsekwentnie dąży do zrealizowania celu. Dba, by zdobyć doświadczenie w zawodzie. Praktykuje w warszawskim ZOO, pracowała już w ośrodkach dla dzikich zwierząt w Tajlandii, Indiach, niedawno wróciła z RPA. Każdą z wypraw organizuje na własną rękę.
– Przygotowanie takiej wyprawy zaczyna się od wysłania dziesiątek maili do potencjalnych sponsorów. Opisuję w nich to, czym się zajmuję, kieruję na swój blog, pokazuję swoją pasję – mówi Natalia. – Większa cześć korespondencji pozostaje bez odzewu, są też tacy, którzy odpisują, że popierają, że fajna pasja, ale tylko tyle. Zdarzają się na szczęście też tacy, którzy gotowi są wesprzeć mnie finansowo. To dzięki nim do skutku mogły dojść dotychczasowe moje podróże. Wiedza, którą zdobyłam na miejscu, związana jest z opieką nad zwierzętami, apozyskuję ją ludzi, którzy prowadzą ośrodki dla zwierząt, oraz od wolontariuszy, którzy dłużej niż ja są na miejscu. To bezcenne doświadczenia.
Z bloga Natalii: Odkąd wróciłam, powtarzam często, że tęsknię za Afryką. I tak też jest, ale wyznam coś jeszcze – w szczególności zakochałam się w nosorożcach i to od pierwszego wejrzenia, kiedy półtoramiesięczne maleństwo prawie wpadło na mnie z rozpędu. Nasze pierwsze spotkanie skończyło się licznymi siniakami i otarciami na moich nogach, a potem dowiedziałam się, że mam zostać mamą tego rozbrykanego malucha. Odnoszę wrażenie, że dopiero wtedy zaczęła się moja przygoda z najdzikszą odsłoną Afryki, która nie wiadomo kiedy skradła moje serce i teraz nie pozwala o sobie zapomnieć…
Natalia marzy, by po ukończeniu studiów pracować w Afryce. – Nie wiem jednak, jak życie się potoczy – mówi. – Wszystko zależy od tego, gdzie dostanę pracę. Należy też pamiętać, że nie we wszystkich krajach uzyskany w Polsce dyplom jest uznawany, tak jest np. w RPA, gdzie musiałabym go nostryfikować i zdać bardzo trudny egzamin w języku angielskim. Rocznie udaje się to zaledwie kilku osobom.
Z bloga Natalii: Życie biologicznej matki Danny (nosorożca – przyp. red.) zostało przelane w banknoty, kiedy mała miała dopiero trzy tygodnie. Bezbronna, w pełnym niebezpieczeństw buszu, stałaby się szybko pożywieniem dla drapieżników. Jednakże ktoś w porę odnalazł ją błąkającą się przy zwłokach i powiadomił Moholoholo Wildlife Centre (ośrodek w Afryce, w którym pracowała Natalia – przyp. red.)... Przyznaję, że opieka nad małym nosorożcem była wyczerpująca (młode nosorożce potrzebują stałej opieki również w nocy – przyp. red.), ale zmęczenie to pozwalało mi się cieszyć myślą, że chociaż w małym stopniu przyczyniam się do ocalenia tych cudownych stworzeń. Ponieważ dla młodych już samo przebywanie z ludźmi, w zupełnie innym otoczeniu, jest ogromnym stresem, może to skutkować wrzodami żołądka. Dlatego Danny zapobiegawczo dostawała codziennie leki, a także inne niezbędne suplementy. Wielką butlę mleka pochłaniała w pół minuty, chociaż karmiłam ją dokładnie co trzy godziny przez całą dobę. Kiedy robiła się głodna, szturchała mnie niedelikatnie swoim niewyrośniętym rogiem i kwiczała znacząco. Już po kilku dniach zaczęłam rozróżniać jej odgłosy, kiedy była podekscytowana lub śpiąca. Kolejnych parę dni później nauczyłam się jej odpowiadać – tak, jak robiłaby to prawdziwa mama nosorożec.
Dotychczas Natalia odbyła trzy egzotyczne podróże. Była w Indiach, Tajlandii i w Afryce. Teraz planuje półtoramiesięczny wyjazd do Ameryki Południowej, a dokładniej do – Boliwii.
– To stamtąd najczęściej porywa się niewinne stworzenia, zamieszkujące amazońską dżunglę – mówi Natalia. – Później trafiają one na czarny rynek, trzymane w nieludzkich warunkach. Tam też działa Inti Wara Yassi, ośrodek, który ratuje sieroty i leczy je oraz rehabilituje, aby mogły powrócić na wolność. Jestem już umówiona na pobyt w tym ośrodku, który działa w trzech miejscach, w parkach narodowych, wszystkie są położone w dżungli – mówi. – Znajdują się w nich przeróżne zwierzęta, i dzikie koty, i niedźwiedzie andyjskie, i tapiry, różne gatunki małp. Na miejscu pracują boliwińscy weterynarze i wolontariusze.
Z bloga Natalii: Podczas jednego z wyjazdów monitoringowych w największym i najstarszym parku Afryki Południowej znaleźliśmy lwicę z zaciśniętą pętlą na szyi. Lina werżnęła się głęboko w skórę tworząc rozległą ranę. Zanim zwierzę by umarło, minęłoby zapewne jeszcze kilka dni w okropnych męczarniach. Zadzwoniliśmy zatem po najbliższego weterynarza, jednak nie mógł dojechać wówczas na miejsce – podobnie jak pozostałych dwóch. I co w takiej sytuacji zrobić? Naszym przewodnikiem był ranger z 20–letnim doświadczeniem. Za jego radą pojechaliśmy do apteki i kupiliśmy 100 tabletek nasennych. Następnie Rob ustrzelił antylopę, którą nafaszerowaliśmy lekiem i rzuciliśmy lwicy do pożarcia. Kiedy usnęła, mężczyźni szybko związali i unieruchomili zwierzę, ponieważ trudno było przewidzieć, jaka ilość leku dostała się do krwioobiegu, ani tym bardziej, kiedy lwica się wybudzi. Na szczęście cała operacja przebiegła bardzo sprawnie i udało się ją uwolnić z pętli oraz zdezynfekować ranę.
Natalia potrzebuje pieniędzy na bilet lotniczy – około 5 tys. złotych, a także na częściowe pokrycie opłaty za udział w praktyce (uzyskane za nie pieniądze fundacja przeznacza na utrzymanie mieszkających tam zwierząt). O pieniądze ubiega się w ramach akcji „Stypendium z wyboru”. O tym, czy dziewczyna je otrzyma, decyduje ilość oddanych głosów.
Głosować można przez stronę http://stypendiumzwyboru.absolvent.pl/uczestnicy/operacja-dzika-ameryka-1083, oto instrukcja głosowania:
– należy zalogować się przez facebooka klikając w ikonę u dołu aplikacji
– następnie strona załaduje się ponownie, a wówczas u dołu strony wyświetli się różowy guzik z serduszkiem i napisem „oddaj głos”. Akcja trwa do końca czerwca.