– Ależ są. Na placu obok pałacu ślubów przy pomniku zwycięstwa.
– Eee, panie, co to za obchody? Paru emerytów się zbierze, pomachają czerwonymi flagami i tyle. Dawniej 1-szy Maja, o to było święto! Uroczyste, ogólnopolskie, piękne. I powiedz pan, komu ono przeszkadzało? Całą radość narodowi zlikwidowali, całą dumę proletariacką. Doszło nawet do tego, że nikt się dzisiaj do klasy robotniczej nie przyznaje. Za inteligenta każdy się uważa. Albo biznesmena co najmniej. Zakładów przemysłowych tyle co na lekarstwo, to i robotników zabrakło. A stan włościański też panie odszedł w przeszłość. Jest wieś, ale chłopstwa już nie ma. Producenci żywności są tylko. Co za czasy nadeszły sąsiedzie, co za czasy…
Siedzieliśmy sobie tak przy piwku z sąsiadem i wspominali dawne lata. Jak to kiedyś na pochodach bywało i jak się potem 3-ci Maja świętowało.
Wiadomo, że 1-szy Maja wciąż jest oficjalnym świętem państwowym, więc wolnym od pracy, tyle że nie w takim już uroczystym jak ongiś wymiarze. I tak naprawdę to nie za bardzo wiadomo, co z nim robić i jak go obchodzić. Z dawnej fety stał się nagle takim bezpańskim dodatkiem do święta 3-go Maja, choć jeszcze nie tak dawno było zupełnie odwrotnie. To 3–ci maja niewiele znaczył wobec internacjonalistycznego święta 1-go maja. Tak przynajmniej uważały władze i szeroki aktyw robotniczo-chłopski, bo naród umiał jakoś to dzielić.
Cały jednak szkopuł tych dwu wiosennych świąt tkwił głównie w bliskim, kalendarzowym ich sąsiedztwie. W dzień bowiem po pierwszomajowych obchodach następowało to drugie, „niesłuszne” majowe święto. Zaraz więc po manifestacjach 1-szo majowych, gdy umilkły już megafony wyrażające poparcie narodu dla rządzącej PZPR, a zabawy ludowe dobiegły końca, rozpoczynała się owa mrówcza, niecierpliwa praca, żeby całą tę pierwszomajową dekorację, te wszystkie czerwone flagi, szturmówki i transparenty usunąć natychmiast ze wszystkich ulic i domów naszych miast i wiosek. Dzień bowiem 3 maja miał być już dniem takim zwyczajnym, szarym powszednim i pracującym.
Z założenia więc obchody święta 1-go Maja musiały być najważniejsze i miały w tysiącach pochodów i manifestacji pokazać wszem i wobec spontaniczność mas pracujących miast i wsi, które dobrowolnie i radośnie wyrażały swoje poparcie dla socjalizmu i ludowej władzy.
Co by dzisiaj o tamtych czasach nie powiedzieć, to niewielu było takich, którzy się tej pierwszomajowej presji potrafili oprzeć. Każdemu przecież zależało na pracy. Stąd takie tłumy na pochodach, bo często też obawiano się nazbyt gorliwego dyrektora albo ideologicznego sekretarza POP, któremu lepiej było nie podpaść. Po cichu i do ucha mówiło się także o sprawdzaniu obecności na takich pochodach i o kadrowcach, którzy dobrze wiedzieli, kto uczestniczył, a kto się uchylał. Bywało więc, że pod płaszczykiem spontanicznej demonstracji tkwił zwyczajny ludzki strach o stanowisko, o spokój, o względy zakładowych bonzów.
Dzisiaj to wszystko rozpłynęło się jakoś we wspomnieniach i pewnie tylko moje pokolenie pamięta jeszcze cukierki czekoladopodobne, papier toaletowy w rolkach albo bezkartkową kiełbasę, sprzedawaną w tym świątecznym dniu wprost z samochodów na ulicach. Ileż to wtedy było radości, pamiętacie może? Niosło się te wiktuały do domu i myślało: szkoda, że 1-szy maja jest tylko raz jeden w roku. Szkoda.
Tamtych naszych zachwytów nie zrozumieją oczywiście dzisiejsi bywalcy pełnych sklepów i supermarketów, gdzie się idzie i się kupuje, zwyczajnie jak kto głupi. Do moich znajomych przyjechali kiedyś goście z Francji. Gospodyni aż załamała ręce, gdyż był już wieczór i w domu ani kawałka chleba. Ponieważ sklepy po godz. 18-tej były już pozamykane, pobiegliśmy z sąsiadem, a z nami ów polski Francuz, szukać chleba na ryneczku. I kupiliśmy. Mój sąsiad niósł go nad głową w takim triumfalnym geście radości. I wtedy ten facet z Francji stanął oniemiały.
– O Boże… – powiedział. – Ile wy macie radości ze zwykłego chleba! U nas po prostu idziesz i kupujesz jak głupi. A tu proszę!
Podobnie było z tak zwanymi zobowiązaniami 1-szo majowymi. Każdy prawie zakład pracy podejmował jakieś zobowiązanie produkcyjne albo inwestycyjne dla uczczenia święta klasy robotniczej. Byłem akurat u swojego bratańca w Małogoszczy, gdy w tamtejszej cementowni oddawano przed terminem do użytku taki duży piec do wypalania cementu. Było to właśnie pierwszomajowe zobowiązanie tamtejszej załogi. Z tej okazji oczywiście urządzono wielką fetę. Przyjechał sekretarz KC z Warszawy i v-ce premier rządu, a także Konsul Generalny Związku Radzieckiego w Polsce, bo na przodującej technice radzieckiej modernizowano tę cementownię. On też jako gość honorowy własnoręcznie rozpalił ów ogromny piec, uruchomiając w ten sposób produkcję.
Były potem oklaski, nagrody i medale, po czym dostojni goście odjechali limuzynami do pobliskiego Słowika, gdzie w myśliwskim zameczku podejmowani byli skromnym poczęstunkiem. Fetowanie sukcesu przeciągnęło się do rana i wtedy ów Konsul Generalny zapragnął świeżego powietrza i otworzył okno. Popatrzył wtedy na kominy cementowni i zapytał.
– Nu towarisz dyrektor. Piec ja wam wczora rozpalił, to dlaczego dymu z komina nie widno, a?
Dyrektor, jak wszyscy goście był po całonocnej libacji więc i odpowiedział szczerze.
– No bo ropa w beczce, coście ją wczoraj na uroczyste otwarcie podpalili, wypaliła się do cna, tak i dymu niet . Jeszcze z rok nam co najmniej trzeba, żeby ten piec ruszył. A dzisiaj to był taki pic, pierwszomajowy, wiecie.
– Aha – uśmiechnął się Konsul. – Ot małojcy. Znaczy, wy uże w komunizmie.
Od tamtych czasów minęło sporo lat. Dawne prawdy zastąpiły prawdy nowe. Marginalizowane i niesłuszne kiedyś święto 3-go Maja stało się dziś ważniejsze od „niesłusznego” święta 1-go Maja. A my, świadkowie tamtych lat… no cóż, najważniejsze żebyśmy byli zdrowi!