Krystian Piwowarski jest autorem kilku znakomitych książek i byłym redaktorem nieistniejącego już, niestety, dwumiesięcznika kulturalnego „Aleje III”. Dla kultury częstochowskiej jest osobą niezwykle zasłużoną. Nie tylko z racji licznych dziennikarskich publikacji na tematy literackie, ale także jako animator wielu kulturalnych inicjatyw. A prywatnie zaś o Krystianie Piwowarskim mogę jeszcze dodać, iż jest człowiekiem o rzadkiej już dziś kulturze osobistej, z niemodną już i niepopularną kindersztubą.
Dwa domy, dwa światy
Dom rodzinny Krystiana Piwowarskiego powstał z takich właśnie, zdawałoby się nie do pogodzenia, różnic w obyczajach, mentalności, nawykach. Łączyła je jedynie pewna wspólna cecha: patriotyzm i polskość.
Ojciec Krystiana jest rodowitym Kurpiem, z krainy położonej między Mazurami a Mazowszem, matka zaś rodowitą Ślązaczką z okolic Piekar. Na późniejszy charakter tej rodziny ogromny wpływ miały niezwykłe dzieje obydwu rodów. Dziadek Krystiana, ten z Kurpi, dosłużył się stopnia sierżanta w carskiej armii i kilkunastu sążni ziemi w nagrodę za wierną służbę, ale walczył też później pod marszałkiem Piłsudskim w wojnie z bolszewikami w 20. roku. Stryj Krystiana należał do AK, za co już po wojnie zapłacił więzieniem i torturami w ubeckich katowniach.
Życiorysy śląskich protoplastów Krystiana nie były wcale mniej skomplikowane niźli tamte, kurpiowskie. Jeden z krewnych mamy przez cztery lata, aż do wyzwolenia obozu, przebywał w Oświęcimiu. Drugi zaś służył w niemieckim Wehrmachcie, jako Ślązak przymusowo tam wcielony. Ten rodzinny wizerunek uzupełnia jeszcze dziadek od strony mamy, żołnierz sławnej wówczas banderii konnej, walczącej w Powstaniu Śląskim o polskość tej ziemi.
Śląskie rodowody
Ojciec Krystiana przyjechał na Śląsk w 1946 roku z przeludnionej kurpiowskiej wioski w poszukiwaniu szansy na lepsze życie. Śląsk kusił wtedy młodych ludzi dobrą pracą i możliwościami nauki. Nawykły do ciężkiej pracy, szybko znalazł zatrudnienie w jednej z kopalń, ale też od razu zdał pomyślnie egzamin wstępny do technikum górniczego. Rano szedł na szychtę, wieczorem biegł do szkoły. Tak dzień w dzień przez cztery lata, a potem, w podobny sposób, ukończył studia na Politechnice Śląskiej.
Pracował już wtedy jako kierownik na tzw. „podszybiu”, gdzie przetaczano kopalniane wózki z węglem wydobytym na powierzchnię, ale również z kamiennymi odpadami, kierowanymi na hałdy. Wszystkie te wózki pchały pracujące wtedy na kopalni kobiety, a wśród nich – przyszła mama Krystiana.
Ta – ponad siły i wyczerpująca – praca spowodowała, że mama Krystiana do dzisiaj choruje na serce. Wtedy jednak była piękną, młodą kobietą, od pierwszego więc wejrzenia wpadła w oko i zapewne w serce młodemu kierownikowi.
Mama Ślązaczka słyszeć nawet nie chciała o małżeństwie z Polakiem. Ślązak na męża będzie dla ciebie najlepszy – mówiła córce. Miała bowiem z Polakami bardzo złe doświadczenia. Obok ich domu w Brzozowicach-Kamieniu, na rzece Brynicy, przebiegała w okresie międzywojennym granica między Kongresówką a Rzeszą. Zaraz po wojnie bandy Polaków-szabrowników napadały na ludzi i domy po tamtej, niemieckiej według nich, stronie rzeki. Rabowali nieludzko, po bandycku wszystko, co wpadło w rękę, a przy tym pili.
– Za Polaka nie pójdziesz i koniec – twierdziła uparcie Gertruda. Przełom nastąpił dopiero, kiedy mama Krystiana ciężko zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Być może był to wynik wyczerpującej pracy przy wózkach, być może powojennej biedy i niedożywienia. Lekarze mówili, że jeśli nawet przeżyje, będzie na stałe inwalidką z uszkodzonym mózgiem. Straszna, niewyobrażalna perspektywa. A mimo to ojciec Krystiana postanowił zostać ze swoją dziewczyną na dobry i zły los, jak w prawdziwej miłości być powinno. Na szczęście nie sprawdziły się lekarskie przepowiednie i państwo Piwowarscy są do dzisiaj szczęśliwym małżeństwem.
W jakiś czas po tamtych zdarzeniach urodził im się syn Krystian, późniejszy pisarz, erudyta i esteta.
Czym skorupka za młodu
Dwa domy ukształtowały właściwie osobowość Krystiana. Ten na Śląsku i tamten na Kurpiach. Powtórzyło się więc to wszystko, co w tym względzie dotyczyło jego rodziców. W obydwu domach
najważniejsza była praca ze wszystkimi dla niej rewerencjami. Śląski dziadek Krystiana przepracował kilkadziesiąt lat w kopalni na dole jako ładowacz i nie miał ani jednego dnia opuszczonej pracy czy zwolnienia lekarskiego. W obecnych czasach rzecz zupełnie niepojęta.
c.d. na kolejnej stronie
Na Mazurach Krystian ze swoim ojcem pomagał budować dom swojemu stryjowi, byłemu akowcowi. Jeździli tam z ojcem co roku w każde wakacje, pracowali wytrwale, aż powstał piękny dom, a w Krystianie przekonanie, że tylko uczciwa, rzetelna praca daje pełną satysfakcję. Tym zasadom wierny jest do dzisiaj, niezmiennie i konsekwentnie, wbrew wszelkim propagowanym obecnie liberalizmom.
W dorosłe życie
Ukończył studia polonistyczne na Uniwersytecie Śląskim, chociaż ojciec wolałby widzieć syna w technicznym zawodzie. Zadecydowała jednak atmosfera rodzinnego domu, gdzie – odkąd Krystian
pamięta – zawsze czytało się książki. Mama bardziej obyczajową literaturę, ojciec historyczną i polityczną.
Jeszcze na studiach poznał swoją obecną żonę Halinę, i wtedy i dzisiaj bardzo piękną dziewczynę. Oboje podjęli pracę nauczycielską w Bytomiu i tu zdarzył się pewien brzemienny dla obojga w skutkach wypadek.
Ówczesne władze partyjne zapragnęły celebrować Dzień Dziecka wbrew niepogodzie, bo lało jak z cebra i było zimno. – Spędzono nas na plac apelowy – wspomina Krystian. – Dzieci stały w deszczu i mokły. Jacyś faceci pod parasolami przemawiali, a trzeba pamiętać, że były to przemówienia długie, pryncypialnie słuszne. Dzieci w tym czasie trzęsły się z zimna. Ta, w gruncie rzeczy banalna sytuacja postawiła przede mną dylemat: słuchać partyjnych dostojników oświatowych czy zabrać dzieciaki i wrócić do szkoły. Zabrałem, wróciłem do szkoły.
Fakt ten oczywiście zauważono. Nie minęło kilka dni i oznajmiono Krystianowi, że w śląskim szkolnictwie pracy już nie znajdzie. Akurat zbliżały się wakacje. Razem z Haliną pojechali na tani urlop do Gdyni, bo tam mieszkali ich krewni. Wybrzeże ich oczarowało. Po zadymionym, szarym i ciasnym Śląsku tu była przestrzeń i wiatr hulający swobodnie i powietrze inne jakieś, z szerokiego świata. Drugim czynnikiem, który ich związał z tym miejscem, i to na przeszło cztery lata, była powstała właśnie w Gdańsku „Solidarność”.
Krystian rzucił się w jej wir. Dostali wnet nauczycielską pracę w szkole na Helu i służbowe mieszkanie, zagrzybione wprawdzie i malutkie, bez łazienki, o 12-tu metrach kwadratowych, ale jednak swoje. Krystian z deszczułek do skrzynek na ryby wykonał własnoręcznie różnego rodzaju szafki, skrytki i półeczki, którymi się meblowali.
Niebawem miała przyjść na świat ich córeczka. Niestety, obietnica otrzymania większego mieszkania spełzła na niczym, bo władze nie miały żadnego zamiaru pomagać nauczycielowi, który na ich terenie organizował solidarnościowe strajki szkolne i nie wykazywał ideologicznego posłuszeństwa.
Młodzi Piwowarscy postanowili więc wrócić w rodzinne strony. Wybór padł na Częstochowę, rodzinne miasto żony. Nie znalazłszy tu jednak pracy, zostali wiejskimi nauczycielami w Witowie, niedaleko Irządz. Krystian z czasów spędzonych na Wybrzeżu przywiózł dwie napisane książki. Nie wydał ich jednak, bo jak mówił – nie spełniały jego literackich i intelektualnych oczekiwań. Nie do wiary, ale spalił je po prostu w piecu… Dopiero opowiadania „Portret trumienny” przyniosły mu prawdziwy sukces.
Zadebiutował powieścią „Londyńczyk” w roku 1987, którą krytyka literacka od razu pochwaliła za styl i bardzo dojrzały warsztat pisarski. Wydał dotychczas sześć książek, z których rozgłos zyskał również „Paryżanin”. Dziewiętnastowieczny szlachcic cierpiący na rozdwojenie pragnień i nawyków ukształtowanych przez lata naszej historii, podobnie jak dzieje się to z nami, współczesnymi. Wystarczy rozejrzeć się wokół, spojrzeć w górę, na naszych władców, aby przyznać pisarzowi rację.
Książki Krystiana Piwowarskiego mają przeważnie tło historyczne. Tutaj autor doszukuje się analogii do czasów współczesnych. – Polska to problem złożony – mówi – więc wciąż mocuję się z nim w swojej literaturze.
Jestem po lekturze wszystkich książek Krystiana Piwowarskiego, więc wiem, że czyta się je świetnie. Autor obdarzony jest bowiem żywą wyobraźnią i swobodą narracji, dzięki czemu fabuła jego powieści jest wartka, ciekawa, a przy tym artystycznie i literacko doskonała. Zaspakaja więc gusta najwybredniejszych nawet czytelników.