Trasa biegu wiodła przez pięć dzielnic Nowego Jorku: Staten Island, Brooklyn, Queens, Bronx i Manhattan. Kolasiński ukończył maraton w czasie 3 godz. 30 minut i 43 sekundy i wbiegł na metę jako 5620 zawodnik.
– Zdziwił się ten, kto za linią mety liczył na chwilę wytchnienia. Czekał nas jeszcze obowiązkowy ponadkilometrowy spacer. Kto nie miał siły, był zabierany przez służby medyczne – opowiada Kolasiński. – Napływająca masa finiszujących maratończyków zmuszała organizatorów do oczyszczania terenu wokół mety. Każdy dostawał medal z gratulacjami, pakiet regeneracyjny i koc termiczny, ale popędzani przez służby porządkowe musieliśmy wciąż posuwać się do przodu wąskimi alejkami parku. Na końcu tej drogi wychodziliśmy na ulicę, przy której stały ciężarówki UPS z naszymi depozytami.
Kolasiński wystartował o godz. 9.44. – Na początku dystans kilometra pokonałem w ciągu sześciu minut – relacjonuje Kolasiński. – Ściągę z zaplanowanym tempem dla poszczególnych odcinków przymocowałem do polskiej flagi…
Potem Kolasiński minął most i wbiegł do Brooklynu. – Byliśmy chyba w dzielnicy latynoskiej, ponieważ dominowały flagi Meksyku i Chile. Co kilkaset metrów stały zespoły muzyczne, czasem pojedynczy grajkowie, a czasem całe orkiestry albo murzyński chór gospel. Mieszkańcy mijanych dzielnic z własnej inicjatywy wystawiali głośniki i puszczali muzykę, rozdawali słodycze, pączki i owoce. W tej niepowtarzalnej atmosferze parłem do przodu w równym tempie 4:55 min/km – kontynuuje Kolasiński.
Następnie biegacze pokonali dzielnicę ortodoksyjnych Żydów Williamsburg i znaleźli się w Greenpoint. – Polskie napisy na sklepach w stylu „Sklep mięsny – Kiszka”, „Piekarnia staropolska” itp. I polskie flagi. To był właśnie moment, by rozwinąć nad głową własną flagę i dostać owacje – twierdzi Kolasiński.
Zawodników czekał najtrudniejszy etap trasy. Musieli pokonać most Queensboro, żeby dotrzeć do Manhattanu. – Tu wiele osób znacznie zwalniało… Manhattan okazał się trudniejszym wyzwaniem, niż Brooklyn czy Queens. Teren nieustannie wznosił się lub opadał, jednak przez kilka dobrych mil udawało mi się utrzymać założone tempo, aż do kolejnych mostów. Tutaj nie wytrzymałem i musiałem sporo zwolnić. Wpierw wbiegliśmy z Manhattanu na Bronx, by po chwili innym mostem wrócić na Manhattan. Na Bronksie, zdominowanym przez czarnoskórych mieszkańców, doping był charakterystyczny. W pamięci utkwiło mi hasło „Run like you stole something” (biegnij jakbyś coś ukradł) – relacjonuje Kolasiński.
Do mety pozostały 3 mile. Częstochowski zawodnik biegł wtedy piątą aleją wzdłuż Central Parku, a chwilę potem dotarł do Columbus Circle. – Kątem oka widzę biegnąca obok dziewczynę, która nagle, w pełnym biegu, traci przytomność… Niczym marionetka z przeciętymi sznurkami pada twarzą na asfalt, nawet nie zasłaniając się rękami. Stojący przy trasie ratownicy w mgnieniu oka rzucili się na pomoc – opowiada Kolasiński. – Resztkami sił zdobyłem się na to, by jeszcze trochę przyspieszyć. Ponownie wyciągnąłem polską flagę, wbiegłem na metę, rozwijając ją nad głową.