Jak wszystko wtedy, książki były również towarem deficytowym. Ilu ich miłośników utrzymywało nawet różnego rodzaju koneksje towarzyskie, żeby tylko, spod lady zazwyczaj, otrzymać wytęsknione nowości wydawnicze…
Corocznie jednak, w okresie kilku majowo-czerwcowych dni ,rzucano książki na tzw.”rynek”, czyli do powszechnej sprzedaży. Wiele wcześniej niedostępnych w księgarniach pozycji literackich czy albumowych można było po prostu i zwyczajnie zakupić. Była to więc wielka frajda dla wszystkich bibliofilów i miłośników książek.
W Częstochowie takie kiermasze odbywały się rok w rok, w III Alei, gdzie dwoma rzędami pod koronami drzew ustawione były stoiska z prasą i książkami. Można było wtedy buszować sobie między tytułami, autorami, wydawcami. Każdą książkę wziąć do ręki i choć pobieżnie przewertować, obejrzeć z bliska obwolutę, potem odłożyć ją na stragan i wędrować sobie dalej, żeby przy innym stoisku znowu wziąć książkę do ręki, usiąść na pobliskiej ławeczce i przejrzeć jej treść.
Byli tacy, którzy przez dwie niedziele tak łazili tam i szperali, szperali… Oczywiście, można to wszystko robić i teraz w różnego rodzaju księgarniach i w supermarketach, ale nie jest to już to samo, co tamte majowe kiermasze. Nie ma już tej atmosfery czytelniczego zbratania. Tam wokół byli ludzie zakochani w książkach. Tworzyli coś w rodzaju sprzysiężenia, wynikającego ze wspólnej fascynacji czytaniem i słowem pisanym.
Każdy taki maj był dla nich świętem książki. Były przecież lata, kiedy na tych kiermaszach spotykałem pisarzy wybitnych i do dziś mam sporo książek z ich autografami. Gdy teraz na nie patrzę, ściśnięte na półkach mojej domowej biblioteki, myślę sobie, że do wielu z nich nie zdążę zajrzeć już powtórnie, a pomimo to nie chciałbym się z nimi rozstawać. Każdej z nich coś tam przecież zawdzięczam, a niektóre w znacznym stopniu ukształtowały mój umysł, osobowość i charakter. Żywię więc dla nich szacunek największy, podobnie zresztą, jak do księgarzy i bibliotekarzy.
Do autorów zaś, którzy potrafili mną zawładnąć, czuję do dziś coś w rodzaju miłości dozgonnej. To przecież dzięki nim wyprawiałem się w młodości na dzikie pola. W czterdzieści dni objechałem świat dookoła. Byłem w klubie pana Pickwicka, kolegowałem się z czterema muszkieterami, znałem dobrze doktora Judyma i Lorda Jima.
Boże drogi, mógłbym tak godzinami… Do dziś przecież wędruję tak samo, tyle że z coraz innym pisarzem, z którym zaprzyjaźniłem się, czytając akurat jego książkę. W ten sposób zawsze obracałem się w najlepszym towarzystwie nieśmiertelnych, których stworzyła literatura i intelekt ludzi. Z tego rodzi się potem owa mania ciągłego szukania książek. Tej i następnej, tej i następnej.
Na tamtych, majowych kiermaszach najchętniej grzebałem w książkach starych, zniszczonych, wyczytanych. Do takich książek ciągnął mnie nieustannie ów specyficzny klimat starych woluminów i owa ekscytacja, wynikająca z nadziei, że może uda mi się znaleźć jakąś książkę znajomą, szczególnie mi bliską, a kiedy tak się wydarzy, serce bije z radości, jakbym nagle spotkał miłość z dawnych lat. Stare książki ponadto, szczególnie te z wypłowiałymi, pożółkłymi kartkami, pachną jakoś tak specyficznie, jakby w nich właśnie zawarty był szelest uciekającego życia i czasu. Tak to odczuwam i chyba dlatego coraz chętniej sięgam po pozycje kiedyś już przeczytane, bo mam wtedy wrażenie cofającego się czasu, ze wszystkimi zapachami i przeżyciami tamtego okresu. Chłonę te książki od nowa, choć wiem, co będzie dalej, jak potoczą się losy bohaterów, ale na tym właśnie polega magia literatury, że z każdą przeczytaną książką żyje się od nowa.
Niektórzy mówią, że książka w obecnej formie „tzw. czytadła” niebawem przestanie istnieć. A co ją zastąpi? Taśma magnetofonowa? Takie „mówione książki” już są przeznaczone głownie dla niewidomych i ludzi, którzy zamiast na przykład muzyki w samochodzie, wolą słowo czytane. To też jest obcowanie z literaturą.
Nieskromnie tu powiem, że książki niżej podpisanego też już nagrane są na takie kasety. „…i Bóg o nas zapomniał” czyta Janusz Zakszeński, zaś „Las wokół” – Henryk Talar. Wszystko to jest jednak tylko uzupełnieniem normalnej książki, którą w odróżnieniu od tych nowoczesnych nośników kultury, można wziąć z sobą do łóżka, odwrócić kartkę, żeby jeszcze raz przeczytać jakiś fragment krajobrazu, który akurat nas zachwycił, usłyszeć poezję wiersza.
Kiedy o tym wszystkim rozmawiam z młodzieżą na spotkaniach w szkołach, mówię im, że pochodzę z rodziny, gdzie książki czytało się na głos. Brzmi to dla nich niczym jakaś bajka z zamierzchłych czasów, bo nikt wtedy w moim miasteczku nie słyszał jeszcze o telewizji, a radio mieli tylko nieliczni. Mama siadała wtedy przy lampie naftowej i czytała nam, dzieciom, książki na głos. Wieczór w wieczór, codziennie jeden odcinek. Nigdy potem w życiu nie oglądałem tak pięknych filmów, jakie wówczas. Wyobraźnia bowiem sama tworzyła krajobrazy, postacie i całe batalie.
Nikt nie doświadczy czegoś takiego, jeśli przestaniemy czytać. W ogóle czym wtedy będziemy, jeśli księgarnie zamienią się w papierowe sklepy i nie będzie już kiermaszu książek? Czy obrazkowe telewizje i obrazkowe gazety wystarczą dla jakiegoś estetycznego ładu sumień i serca?
Nie wiem. Ale na pewno będą tacy, którym brakować będzie księgarń z ich mądrą ciszą i zapachem drukarskich farb, a także czytelni bibliotecznych, gdzie pasja czytania łączyła ludzi. Więc może warto znowu ogłosić maj miesiącem książki? Zrobić wokół niej trochę ruchu, przypomnieć sens czytania. Mamy przecież takie piękne tradycje z kiermaszami książki w naszych Alejach, gdzie kiedyś spotykali się wydawcy, pisarze, poeci i czytelnicy… I wszyscy byli szczęśliwi.