Szeleszniew szukał kandydatów do Wyścigu Pokoju. Jak tylko podjeżdżał do peletonu, natychmiast robił się w nim ruch. Każdy chciał się znaleźć w notesie trenera. Tak było też na etapie z Wilna do Mińska. Szczególnie atakowali zawodnicy wojskowego klubu CSKA. Przed Mińskiem z czołówki odpadł jeden „armiejców”, jak nazywano kolarzy tego klubu. Zachowywał się tak dziwnie, że Szeleszniew zatrzymał swój samochód. Kolarz nic sobie nie robiąc z jego obecności, zawrócił na szosie rower i szybko zaczął jechać w odwrotnym kierunku. Było upalnie i trener początkowo pomyślał, że młody kolarz doznał porażenia słonecznego. Było inaczej. Kiedy wreszcie udało się go zatrzymać, okazało się, że jest to Kapitonow. Na starcie ktoś doradził mu zastosować powszechny wtedy środek dopingowy: mieszankę kawy i koniaku. Wielu zawodników jechało na tym wspomaganiu.
Niedoświadczony Wiktor nie znał proporcji cudownej mikstury i przedawkował ilość koniaku. To spowodowało, że szybko się upił i nie wiedział, co się z nim dzieje i dokąd jedzie. Upitego kolarza Szeleszniew skierował w prawidłowy kierunek. Z największym trudem zdołał ukończyć etap. Ale zwrócił na siebie uwagę. Trafił do kadry narodowej. Pewnie poduczono go z zakresu prawidłowej receptury. Szeleszniew nie wziął go jeszcze na Wyścig Pokoju w 1956 roku, ale kiedy wygrał wyścig dookoła kraju, został delegowany na Olimpiadę do Melbourne.
Teraz w żółtej koszulce lidera wyścigu wystartował do trzeciego etapu z Łodzi do Katowic. Powiał bardzo silny wiatr w plecy i peleton rozpędzał się chwilami do 60 km/godz. Za Częstochową znajdował się punkt żywnościowy. Kolarze w locie pobierali swoje woreczki z żywnością. Pod koniec etapu Kapitonow zszedł na koniec peletonu, a potem z niego odpadł. Było jeszcze gorzej niż po koniaku. Wykończonego, bez sił spotkał na drodze Szeleszniew. Zdumiony tą sytuacją, zapytał, co się stało. – Urwał mi się koszyczek na bidon, worek poleciał i teraz umieram z głodu – zdążył wymamrotać. Trener miał w samochodzie jeszcze 6 woreczków z żywnością, ale tuż za kolarzem jechał wóz sędziowski.
Według regulaminu podawanie żywności było dozwolone tylko w miejscach ku temu wyznaczonych. Gdyby się ten przepis złamało, kolarzowi groziło wyrzucenie z wyścigu. Szeleszniew sparaliżowany tą wizją nie pomyślał, żeby organizować pomoc ze strony pozostałych zawodników ekipy w pogoni za peletonem. Oni sami też na to nie wpadli. Rosjanom szczególnie wpajano ideę, że najważniejsza jest drużyna. Ona ma wygrać, choćby nie wiadomo co. Żółta koszulka lidera miała mniejsze znaczenie. Dopiero, kiedy sędziowie odjechali do przodu, trener zdecydował się podać cierpiącemu Wiktorowi jedzenie. Było już za późno. Doszedł do siebie po 20-30 minutach, a wtedy peleton był już bardzo daleko. Kapitonow stracił szansę wygrania wyścigu. Na mecie jego strata wynosiła 12 minut. Co z tego, że potem wygrał jeszcze dwa etapy. Zakończył wyścig na 7. miejscu o 10,37 min. za zwycięzcą Holendrem Pietem Damenem.
Gdyby pod Częstochową nie wiał wiatr i zdążył się najeść, wygrałby swój wyścig. Nigdy mu się to nie udało. Jeszcze w 1961 roku był blisko pierwszego miejsca, ale wtedy musiał podporządkować się swojemu koledze Melichowowi. Największym sukcesem Kapitonowa było zdobycie złotego medalu na Olimpiadzie w Rzymie w 1960 roku. Po zakończeniu kariery zmienił na stanowisku Szeleszniewa i przez wiele lat był kierownikiem radzieckiej drużyny. Odnosił przy tym tak wiele sukcesów, że z powodzeniem można go uznać za twórcę sowieckiej potęgi kolarskiej. On też był wyznawcą idei prymatu kolektywu nad jednostką i rozliczał się przed swoimi władzami przede wszystkim ze zwycięstw drużynowych. Historia osądziła tę ideę bardzo surowo. Wszyscy wiedzą, że w 1956 roku Królak wygrał wyścig, tak jak Damen w 1958 roku, kiedy Kapitonow go przegrał. Nikt nie pamięta, że w obu tych latach ZSRR wygrał klasyfikację drużynową.