Z dwójką dzieci i ciężarną żoną wylądował w Thun Saint Amand i zatrudnił się w miejscowej cynkowni. To była największa fabryka w okolicy. Stablewski dochował się 5 dzieci, ale podczas porodu ostatniego żona zmarła. Po czasie wsiadł w pociąg i wrócił do rodzinnych Rośniatów w poszukiwaniu nowej żony i matki dla swojej pięcioosobowej gromadki. Tam zapoznał się z Pelagią i wkrótce oświadczył się jej pod warunkiem, że zajmie się jego dziećmi. Pelagia przystała na tę propozycję i pojechała za Martinem do Francji. W 1932 roku urodziła Jeana. W 1940 roku, kiedy wojna wkroczyła do Francji rodzina Stablewskich próbowała początkowo uciec na południe kraju. Nie udało się. Niemcy byli już wszędzie. Musieli wracać.
Niedługo potem Martin został zatrzymany przez patrol niemiecki. Kiedy szukał dokumentów, nagle najechał na niego z pełną szybkością niemiecki samochód. Zmarł na miesjcu, zostawiając Pelagię z 6 dziećmi. Jean miał wtedy tylko 8 lat. Dwójka braci trafiła do obozu koncentracyjnego. Jeden uciekł za granicę. Zaciągnął się do armii amerykańskiej i w 1944 roku wziął udział w pierwszych walkach o wyzwolenie kraju. Niestety został zabity. Po wojnie Pelagia została sama z Jeanem. Chłopiec miał w planach jak najdłużej się uczyć, by wyrwać się z nędzy. Na próżno. Musiał przerwać edukację, kiedy rodzinie zagrożono wyrzuceniem z mieszkania.
Mając 14 lat poszedł do pracy ojca w cynkowni. Miał pewien talent muzyczny i dodatkowo dorabiał, grając na harmonii po wiejskich weselach. Aż spotkał kolarza o nazwisku Massera. Kiedyś wyzwał go na pojedynek. Na swoim poskładanym ciężkim rowerze, w którym zamontował wyścigową kierownicę i wyrzucił błotniki był lepszy. Matka nie podzielała jednak jego nowych zainteresowań. Siekierą rozwaliła mu kierownicę roweru. Jean miał jednak już w głowie wizję, czego chce od życia. Uzbierał pieniądze na nowy rower. Na pierwszą przejażdżkę z wielkiej radości pojechał z kolegami tak daleko, że kiedy wrócił, było już ciemno. Znowu otrzymał od matki ciężką reprymendę. Pomimo tego 1 maja 1947 roku wystartował w swoim pierwszym wyścigu. Był 11, ale nie mógł odebrać swojej pieniężnej nagrody, bo był za młody. Następnym razem podał fałszywą datę urodzenia. Matka dalej była w opozycji. Jean umiał kombinować. Jak dotąd, chcąc być kolarzem, prowadził bardzo stateczny tryb życia. Nie szlajał się po żadnych potańcówkach, ani barach. By przekonać matkę do roweru, specjalnie kiedyś upił się i w takim stanie z papierosem w ustach wrócił do domu. Matka ugięła się. Nie chciała takiego syna. Wolała już, żeby jeździł na rowerze i dobrze się prowadził. Podstęp udał się.
Rozpoczęła się kolarska kariera Jeana. W 1949 roku wygrał 7 lokalnych kryteriów. Zaczął jeździć na wyścigi do Belgii. Zajął się mocno matką. Nie chciał, by była sama i dał ogłoszenie matrymonialne do polskiej lokalnej gazety „Narodowiec”. Pierwszy kandydat, który się zgłosił, nie spodobał mu się. Do drugiego pojechał sam na rowerze. Był to prawie 50-letni Tomasz Pomietło. Górnik i rozwodnik z 15-letnią córką Gienią na utrzymaniu. Jean rekomendował go matce. Jeszcze tego roku Pelagia i Tomasz pobrali się. Rodzina przeniosła się do Bellaing. Każdego dnia Gienia, która pracowała w fabryce przy malowaniu fajansów podobała mu się coraz bardziej. Póki co zatrudnił się w miejscowej kopalni. Dalej startował i zaczynał uzyskiwać dobre rezultaty. Do tego po pracy zapisał się na kurs cementownika-gipsownika. Zmienił nazwisko na Stablinski.
Na początku 1952 roku w wyścigu Grand Prix des Flandres Francaises uciekał, ale został doścignięty na kilometr przed metą. Niespodziewanie zgłosił się do niego polski konsul z Lille. Organizatorzy Wyścigu Pokoju poprosili konsula o pomoc w zorganizowaniu zespołu Polonii Francuskiej na wyścig. Jean zgodził się, ale musiał wziąć w pracy urlop bezpłatny. Polonia zrekompensowała mu to dzienną dietą w wysokości 25 franków. Jean pojechał do Warszawy na swój pierwszy wielki wyścig.
Po raz pierwszy w historii trasa wyścigu objęła NRD. Liderzy klasyfikacji drużynowej, która była ważniejsza od indywidualnej nakładali niebieskie koszulki z gołębiem pokoju na piersi. Skomponowano piosenkę o wyścigu, która stała się jego hymnem. Tekst napisał W. Lipniacki.
Królowie byznesu i zysku
Daremnie wojną straszą
Miliony jednoczy w kół błysku
srebrzysta wstęga trasy
I raz, i dwa, i trzy
Warszawa-Berlin-Praga
Majowy wiatru wiew
Warszawa-Berlin-Praga
Na wietrze płynie śpiew
Jak flagę wznosimy pieśń naszą
w niej słowa trzy splotły się proste
Trzy słowa ponad trasę
Braterstwo, pokój, postęp.
Takie czasy. Wyścig rozpoczął się etapem dookoła Warszawy. Przez ostatnie 45 km uciekał samotnie Belg Gustaff Verschuren i wygrał z przewagą 24 sekund nad peletonem. Prasa podkreśliła, że jest on synem dokera z Antwerpii, a nie jakiegoś burżuja. Drugi etap prowadził do Łodzi. Na kolarzy czekało całe miasto. Wszyscy wylegli na ulice. Tym razem najszybciej finiszował Czech Stanislav Svoboda. Syn dokera pozostał liderem.
Nazajutrz kolarze jechali do Chorzowa. Był to najdłuższy etap. Mierzył 223 km. Kiedy Czech Vesely miał defekt, w ramach pomocy międzynarodowej pomogli mu mechanicy niemieccy. Od początku było bardzo szybkie tempo jazdy. W Radomsku był pierwszy lotny finisz, który wygrał Wegier Mayer. Za Radomskiem były górki, a potem kolarze wjechali do Częstochowy, gdzie rozegrano drugi finisz. Tutaj pierwszym by Duńczyk Christian Pedersen, który za rok wygrał cały wyścig. Teraz wyprzedził Holendra Van Ingena i lidera. Wysokiego tempa jazdy zaczęli nie wytrzymywać pierwsi Czesi a także Polacy Wrzesiński i Jarząbek.
I wtedy na 178 km, na podejściu w Koziegłowach zaatakował ostro Stablinski. Do mety było jeszcze 45 km i była to naprawdę ryzykowna akcja. Stablewski pognał do przodu w tempie 55-60 km/godz. Jak błyskawica przejechał przez Siewierz. Wyrobil sobie przewagę prawie 12 minut. Tempo było o wiele szybsze, niż zakładano. Kolumna wyścigu wpadła do Katowic, a tam ruch nie był jeszcze wstrzymany. Motocykl z pilotem wyścigu, jadąc na ciągłym sygnale przeprowadził Stablińskiego przez miasto, mijając tramwaje i samochody raz z lewej, raz z prawej strony, przejeżdżając na czerwonych światłach. Zdezorientowani milicjanci próbowali pędzących zatrzymać. Na szczęście nie udało im się to. Stablinski minął Katowice. Do stadionu w Chorzowie było jeszcze 10 km. I wtedy opadł z sił. Prawie stanął w miejscu. Z tyłu za nim Niemcy i Belgowie organizowali pogoń. Wytrzymał. Na stadionie przerwano rozgrywany mecz piłkarski, kiedy Stabliński wjechał na niego. Wygrał etap z przewagą 1,07 min. nad Holendrem De Gootem. Przejechał etap z rekordową w historii prędkością 42,199 km/godz. W tamtych czasach takie szybkości należały na wyścigu naprawdę do rzadkości. Na dodatek Jean został liderem. Wyprzedzał teraz Verschurena o 31 sek.
c.d. na kolejnej stronie
Potem uciekał na etapie do Gorlitz. Na ostatnich kilkudziesięciu metrach na finiszu wyprzedził go Bułgar Dimow, ale przewaga lidera urosła już do 2,45 min. Niestety, na siódmym etapie z Berlina do Lipska masowy atak przypuścili Anglicy i Vesely. Lider nie miał nikogo do pomocy. Reszta kolegów z zespołu już się wycofała. Pozostał tylko Jan Kuźnicki, który wcale nie poczuwał się do obowiązku pomocy. Podczas gdy on wygrywał etap, Stablinski tracił prowadzenie w wyścigu na rzecz Veslyego. Ledwie o sekundę. Etap do Chemnitz prowadził przez słynną ścianę w Meerane. Tylko pierwsza szóstka uciekinierów pokonała ten mur na rowerach. Reszta wchodziła po brukowanej ulicy na piechotę. W czołówce było aż 3 Anglików. Vesely i Stablinski zostali z tyłu. Nie dali rady nadrobić straty, która na mecie wynosiła prawie 10 minut. Anglik Steel został nowym liderem. To był dzień 9 maja, obwieszczony jako dzień wolny od pracy z okazji wyzwolenia Niemiec przez radziecką armię. Niemcom pewno daleko było do świętowania, ale na trasie policzono podobno 4 miliony widzów. Stablinski stracił jeszcze około 5 minut na kolejnym etapie. Zajmował 4.miejsce w klasyfikacji, ale nie poddawał się.
– Będę walczył do samej Pragi – zapowiedział.
Wygrał 10. etap do Pilzna. Awansował o jedno miejsce do góry. Jak obiecał, cały czas atakował. Nawet na ostatnim etapie do Pragi. Po dniach upałów, podczas których Polak, Jarząbek doznał porażenia słonecznego, nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. Deszcz, grad, wiatr. Stablinski jeszcze raz poszedł do przodu, ale pechowo zderzył się z Niemcem Gaede. Miał połamane koło. Wóz techniczny Polonii jechał za Kuźnickim, ale Niemiec, czując się winny, albo w imię międzynarodowej solidarności oddał mu swoje koło. Cóż, kiedy rywale już ich doszli. Stablinski ukończył wyścig na trzecim miejscu za Steelem i Veselym. Trzy dni wcześniej miał do zwycięzcy stratę 8,42 min. Na mecie w Pradze wynosiła ona już tylko 3,08 min. Po latach opowiadał. – Moje najlepsze wspomnienia zostaną z Wyścigiem Pokoju. To nie jest wyścig jak inne. Byłem pierwszym Francuzem, który założył koszulkę lidera. Wygrałem 3 etapy, przez 4 dni byłem liderem. Gdyby nie połamane koło, byłem w drodze do odzyskania prowadzenia. Wygrałem wiele nagród, w tym wspaniały samochód Skodę. Zajmował za dużo miejsca, więc zamieniłem go na dwucylindrowy motocykl Jawę. Ale on też zajmował za dużo miejsca, więc jego z kolei zamieniłem na aparat fotograficzny. Na granicy aparat został przez celników skonfiskowany. Miał prawo wywieźć samochód, a nie aparat.
Tak za sprawą wiatru w plecy za Częstochową, Stablinski wszedł do kolarskiej czołówki świata. Był mistrzem świata. Póki co, w 1954 roku poślubił Gienię.