Strona główna Archiwum 2011 - 2013 Karnawał dla starych i młodych
Takie domowe zabawy karnawałowe za moich czasów nazywano „prywatkami”. Teraz, jak mówi moja wnuczka Ania, są to tak zwane „domówki”. Więc co pokolenie, to inna nazwa, tyle że sens jest wciąż ten sam: dobra zabawa.

Muszę tutaj wyjaśnić, dlaczego właśnie „domówki” albo „prywatki”, jak ongiś mówiono, wziąłem sobie za temat tego felietonu. Ano dlatego, że na taką właśnie domową zabawę zostałem niedawno zaproszony. Tak! Okazją okazał się karnawał, jak również osiemnaste urodziny wnuczki mojego starego kumpla, takiego od lat i od serca, a prywatnie znanego częstochowskiego artysty malarza, który całą tę imprezę obiecał swojej wnuczce sfinansować. Stąd nasza tam obecność.

Przyznam tu również i to z ręką na sercu, że ukontentowało nas to zaproszenie, bo znaczyło, że chyba nie jest z nami jeszcze tak źle, skoro młoda gospodyni wyraziła na to zgodę. O oznaczonym więc dniu odświętnie wyelegantowani i odświeżeni zjawiliśmy się z kumplem w domu jubilatki. Miejscem uroczystości był największy pokój w jednym z bloków przy alei Pokoju na Rakowie, gdzie wszystkie mieszkania w kształcie i rozmiarach podobne są do plastrów miodu w pszczelim ulu. Na czas owej „domówki” wszystko w domu jubilatki zostało gruntownie przemeblowane.

Precz usunięto większość zawadzających, niepotrzebnych gratów. Wszystkie dywany, chodniki i donice z kwiatami odstawiono do małego pokoju, zaś rodziców i młodszego brata odesłano het, do dziadków w Rędzinach. W chacie bowiem miał być luz i pełna swoboda. Na pełny regulator grały już kolumny z najnowszymi przebojami z listy disco polo, w powietrzu zaś unosiły się zapachy lawendy, rozpylone z odświeżacza typu „Bris”.
 
Równo z wybiciem godziny osiemnastej zjawili się pierwsi młodzi goście. Panowie przeważnie z kwiatkiem w ręku i dyskretnie ukrytą w kieszeni półlitrówką, panie zaś podmalowane i odstawione na dorosło. Lojalnie muszę tu przyznać, iż większość z przybywających gości już w momencie przekroczenia progów mieszkania wcale nie kryła swego zdziwienia na widok nas dwóch archaicznych skorupiaków, potulnie siedzących na wersalce w kącie pokoju.

– A kto ci tak zachlapał chatę wapnem? – pytali gospodynię poufnym szeptem. Dopiero po stosownych wyjaśnieniach, a właściwie po paru lampkach owocowego likworu, zaczęli do nas zagadywać z właściwą sobie spokojną tolerancją i umiarkowanym zaciekawieniem. Jeden z
chłopców zapytał nawet, co słychać, jakby nie czytał gazet i nie oglądał telewizji.

Tymczasem wciąż przybywali nowi goście i niebawem było ich już pełne mieszkanie. Słychać było śmiechy dziewcząt i głupawe porykiwania chłopaków. Część młodzieży tańczyła już na parkiecie w przedpokoju, inni w okolicach stołu z trunkami i zakąskami podejmowali trudne, międzypokoleniowe rozmowy. Dopiero po kilku spełnionych toastach za pomyślność i zdrowie jubilatki, zapanowała atmosfera powszechnej przyjaźni i głośnej radości. Wzmocnione przyniesionymi alkoholami owocowe wino smakowało owszem, owszem i wyjaśniało, dlaczego całe towarzystwo tak nagle poweselało.

Domówka zaczynała się rozkręcać. W przedpokoju zakochani tulili się w tańcu, reszta dyskutowała zawzięcie o samochodach, forsie i biznesie. Dziwna rzecz, ale słownictwo tych młodych ludzi do złudzenia przypominało język pewnego mojego znajomego mechanika od samochodów, który w każdej rozmowie używa tylko trzech powszechnie znanych słów: na literę k, ch i p, i wszystko tym sposobem potrafi opowiedzieć, zarówno o usterkach silnika, jak o trudnościach codziennego życia. 

c.d. na kolejnej stronie

 


Uczestnicy tej „osiemnastki” czynili podobnie. W każdym niemal zdaniu rzucali mięsem, bez cienia skrępowania i najmniejszej żenady, jakby w tym właśnie był ich szpan i cała męska osobowość. Co dziwne, dziewczęta wcale się na to nie oburzały. Przyjmowały te wulgaryzmy, jak coś zupełnie naturalnego, zwyczajnego i ani myślały czuć się urażone w swojej kobiecej delikatności.

 

– W naszych czasach – odezwał się Mirek – też wzmacnialiśmy wino wódką, ale przy dziewczętach tośmy tak nie klęli. Obowiązywała polska szarmanckość dla płci pięknej i szacunek wobec dam. Pamiętasz? 
– Pamiętam. Teraz niestety świat się zmienił, zdewaluował wartości, pieniądz uczynił rzeczą najważniejszą. Myśmy byli biedni, ale piękni.

Tymczasem na „domówce” naszej jubilatki zgaszono właśnie światło, co miało oznaczać początek szampańskiej zabawy. Przez jakiś czas słychać było piski dziewcząt i basowe pomruki
rozochoconych chłopaków, aż ktoś na powrót włączył prąd i znowu zrobiło się widno. Wtedy nastąpił całkiem niespodziewanie zwrot – powiedziałbym nawet pokoleniowy – między nami dwoma wapniakami a osiemnastoletnią młodzieżą.

Właśnie do odtwarzacza wrzucono nową płytę i chyba tylko przez pomyłkę zamiast prymitywnych, ogłupiających wrzasków współczesnej muzyki, popłynęło z głośników stare dobre
boogie-woogie, takie z repertuaru orkiestry Glenna Millera: „Czy pani zna miasteczko czakanoga czu czu”.

– Zmień tę płytę! – zawołało parę głosów, ale mój Mirek właśnie wtedy podniósł się z wersalki i poprosił do tańca swoją osiemnastoletnią wnuczkę. Dziewczyna miała dryg w nogach, oj miała. On pomimo upływu lat też nie zapomniał wszystkiego. Zaparł się w sobie, wciągnął brzuch i ruszył w tany.

Boże święty, jak oni tańczyli. Cała jubileuszowa młodzież wywaliła na nich gały, a po chwili zaczęli nawet pomrukiwać z uznaniem. A ja się cieszyłem: 
– Macie, dupki żołędne – mruczałem pod nosem – macie. Wy potraficie tylko podrygiwać w miejscu, trząść kuprami i wykrzywiać twarze. Patrzcie, jak się kiedyś pięknie boogie-woogie tańczyło.

Zacząłem im klaskać do rytmu, a reszta młodzieży podchwyciła to niebawem i nagle, przez tę parę chwil wspólnego kibicowania tańczącym, byliśmy wszyscy zjednoczeni jedną radością przeżywanego piękna. Bo dobra sztuka nie dzieli pokoleń, ale je łączy.

 Wracaliśmy z Mirkiem do domu zadowoleni i zachwiani trochę w swoich sądach na temat współczesnej młodzieży. Dochodziła północ, na ratuszu biły zegary. 
– Fajnie było, co? – zapytałem. 
– Fajnie – odpowiedział Mirek. – Zupełnie jak kiedyś za naszych młodych lat. W niczym wtedy nie byliśmy od nich lepsi ani gorsi. Pamiętasz? Tylko że to było tak dawno. Tak dawno… 
 – Spoko stary, spoko – poklepałem Mirka po ramieniu – Czas ich dogoni. Tylko oni jeszcze o tym nie wiedzą.

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl