Kabaret KrólS rozpoczął się w iście hitchcockowskim stylu – od konkretnego „łupnięcia” w widza. Dwa pierwsze skecze były zdecydowanie najlepsze, ale w myśl tezy Alfreda wszystko powinno zacząć się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie powinno nieprzerwanie rosnąć. Niestety nie rosło…
Kolejne skecze były trochę przegadane, część niedopracowana, a momentami wiało nudą. Sporo było też improwizacji. Nie oznacza to, że nie było zabawnie i śmiesznie. Myślę, że ten program Królsów był jednym z lepszych. Aktorzy byli bardziej swobodni i częściej wchodzili w interakcję z widownią. Szkoda tylko, że jeden widz wszedł… w zbyt dużą interakcję z alkoholem i został wyproszony z sali, co z pewnością nie było miłe ani dla publiczności, ani dla artystów.
Podsumowując, było bez zbędnego moralizowania i pouczania. Kabaret KrólS poruszył problemy, które dotykają nas wszystkich lub prawie wszystkich. Było trochę pikanterii, trochę bajki, trochę smutków dnia codziennego, ale przede wszystkim było po prostu śmiesznie i oby tak dalej.