Strona główna Archiwum 2011 - 2013 Jan Wewiór – artysta prawdziwie ludowy
Jan Wewiór – artysta prawdziwie ludowy, twórca unikalnej szopki bożonarodzeniowej
w podczęstochowskim Olsztynie.

Szopka bożonarodzeniowa w tym domu rzeczywiście jest wspaniała i budzi zachwyt wszystkich: dzieci i dorosłych, zarówno tych z Polski, jak z dalekiego świata. Jest bowiem okazem nadzwyczajnego rękodzieła, a także fascynującym ewenementem etnograficznym, umieszczonym do tego w odpowiednim miejscu, bo w zwyczajnej wiejskiej chacie, nad którą górują ruiny starodawnego i tajemniczego zamku. Sceneria więc jak ulał dla tego typu prezentacji.

 Szopka prezentuje – za pomocą ruchomych lalek – niezwykły świat dawnych bajek, opowieści i wierzeń, wyczarowany z potrzeby serca i rękoma jednego człowieka, pasjonaty i artysty. 
Zbliżają się właśnie święta Bożego Narodzenia, warto więc te niezwykłą szopkę odwiedzić. I warto też zapytać, skąd się u nas wziął artysta, który dzieło to stworzył?

Częstochowianin od pokoleń

Mówią, że Jan Wewiór przyjechał do Częstochowy z Dolnego Śląska, a to nie jest prawda. On tu po latach wrócił, na stare rodowe śmieci. Rodzice bowiem z dziada pradziada pochodzili z dzielnicy, która w Częstochowie nazywa się Ostatni Grosz.
 
Wyjazd rodziny Wewiórów na tak zwane „ziemie odzyskane” nastąpił zaraz po II wojnie. Tata pana Janka był maszynistą kolejowym i został wtedy służbowo oddelegowany do Kłodzka, gdzie miał organizować polskie kolejnictwo. Pojechali tam z żoną i trójką dzieci, urodzonych już w Częstochowie. W Kłodzku dostali obszerny dom i tam właśnie urodziła się kolejna trójka małych Wewiórów, w tym – późniejszy ludowy twórca Jan Wewiór.
 
– Rodzice nigdy nie zamierzali zostać w Kłodzku na stałe – wspomina dzisiaj pan Jan. Ciągnęło ich w rodzinne strony i gdy tylko nadarzyła się sposobna, pora wrócili do Częstochowy. Najstarsze rodzeństwo przejęło schedę w Kłodzku, a reszta rodziny zasiedliła stary dom na częstochowskim Ostatnim Groszu.

Janek już wtedy interesował się rzeźbiarstwem. Razem z ojcem wycinali kozikiem różnego rodzaju samoloty, w których śmigła musiały mieć taki skos, żeby wiatr nimi obracał. Kto miał

artystyczną duszę, słyszał wtedy ich piękne śpiewanie. Ta poetyczność w wypowiedziach pana Jana nie jest wcale przypadkowa. Jego ojciec rozmiłowany był w Mickiewiczu, Słowackim, Asnyku i z pamięci recytował dzieciom całe księgi z „Pana Tadeusza” czy wiersze innych poetów.

c.d. na kolejnej stronie


Janka najbardziej jednak ciągnęło do rzeźbienia. Potrafił już wtedy wyczarowywać z drewna różne zwierzęta i zabawki dla młodszego rodzeństwa. Dom więc pełen był kolorowych ptaków i motyli, aniołów i diabłów, ale i również strachów na wróble za oknem w ogrodzie.

Zaraz po maturze w częstochowskim Technikum Budowy Maszyn Jan podjął pracę zawodową. Najpierw w Zakładach Włókienniczych „Wełnopol” , a później w PSS-ie. Do rzeźbienia ciągnęło go jednak nieustannie, a na to ciągle brakowało czasu. Wciąż nie mógł zrealizować marzenia, z którym nosił się już od dawien dawna. Wykonania betlejemskiej szopki, takiej, jaką widział w Wambierzycach na Dolnym Śląsku.

Strugał jednak uparcie swoje figurki w piwnicy domu na Błesznie, gdzie wraz z żoną zamieszkali w nowym, osiedlowym bloku. Za mało tu było miejsca, żeby zbudować szopkę na miarę tamtej wambierzyckiej. Zrobił zatem szopkę mniejszą i zaniósł ja do „Cepelii”. Obejrzeli, kupili i poprosili o więcej takich. 

Konsul generalny Stanów Zjednoczonych w Krakowie tak się nimi zachwycił, że Jan Wewiór nie mógł nadążyć za jego zamówieniami. Niestety, konsul w jakiś czas potem zakończył swoją misję w naszym kraju, a następcę już polskie, bożonarodzeniowe szopki nie interesowały.

Pasja życia zrealizowana w podczęstochowskim Olsztynie

W Olsztynie przy ulicy Kuhna stała sobie chałupa stara jakby z innej już epoki. – Tylko do rozbiórki, żeby nie szpeciła miasteczka – mówili kiedyś ludzie. I tę właśnie ruinę upatrzył sobie Jan Wiewiór dla swojej szopki.

– Wymarzone miejsce – mówił potem. Lepszej, bardziej naturalnej scenerii nie można sobie wyobrazić. Tak myślał i oczami duszy widział już dzieło swojego życia. Tutaj, a nie gdzie indziej zrealizuje marzenia.

No i wydzierżawił tę chałupę. Od tego dnia zaczęła się artystyczna robota. Stara chałupa zakwitła nagle pastelowymi barwami. Podwórko zaskakuje pomysłami: tu stoi wieża
 kościoła Mariackiego w Krakowie, tam studnia, ówdzie przedwojenna „sławojka”, a wszystko uzupełnione rzeźbami i tajemniczymi napisami, informującymi między innymi: jak stąd daleko do nieba.
 
W drewnianym domu, na wapiennej podmurówce rozlokowana została ruchoma szopka z ponad 500 figurkami. Wszystko to się kreci, obraca za sprawą ukrytych mechanizmów. Paulini witają tu gości u klasztornej furty, chłopi pasą bydło i uprawiają ziemię, rzemieślnicy podkuwają konie i naprawiają furmanki. Na skraju dróg siedzi Pan Jezus frasobliwy i dzieciątko błogosławi ludziom ze stajenki betlejemskiej.

c.d. na kolejnej stronie


A obok malarz z paletą farb w dłoni maluje wszechświat tak pięknie przesz Stwórcę stworzony. Tłem dla tej swoistej epopei jest olbrzymi obraz, przedstawiający ruiny olsztyńskiego zamku, wykonany przez żonę artysty Danutę, plastyka z wykształcenia. Cała rodzina zresztą pomaga przy urządzaniu i konserwacji dzieła. Córka państwa Wiewiorów maluje wyrzeźbione figurki, a syn robi ich wstępną obróbkę.

Do sali, gdzie mieści się szopka, wchodzi się przez drzwi tak niskie, że aż trzeba schylić głowę. Może to po to, żeby oddać hołd twórcy tego dzieła Janowi Wewiórze, którego autoportret wisi przy wejściu do szopki, a na nim sam artysta z dłutem w ręku wyczarowuje postać Matki Boskiej? Dzieci otwierają tu buzie i stają zachwycone, bo czas inny tu ma wymiar i inny jest świat, różny od obecnie obowiązujących w mediach Batmanów, Barbich i komiksów. 

Jan Wewiór rzeźbi swoje postacie do szopki już od dwudziestu paru lat. Pracy swojej chyba nigdy nie skończy, bo – jak mówi – wszechświata zamknąć się nie da. Dlatego wciąż przybywa nowych postaci. Jest ich już ponad dwa tysiące i nie oznacza to wcale końca. Jeśli w kącie podwórka jest stara piwnica, to znaczy, że można tam stworzyć nową turystyczną atrakcję. Maćko z Bolkowic, uwięziony kiedyś w olsztyńskim zamku, teraz w piwnicy u pana Wewióra odbywa resztę kary… 

Szkoda tylko, że z owych dwu tysięcy rzeźb tylko kilkaset może cieszyć oczy widzów, oglądających olsztyńską szopkę. Reszta zwierząt i ludzi zaklętych w drewnianych figurkach skazana jest na zamknięcie w tekturowych pudłach.

Panu Janowi Wewiórze marzy się teraz – wykonana z jego figurek – panorama obrony olsztyńskiego zamku. Z Kasprem Karlińskim i całą tą tragedią, jaka wtedy rozegrała się na zamku.

– Gdybym miał tylko odpowiednio duże pomieszczenie… – marzy sobie na głos. Gdyby władze Olsztyna uznały, że warto zrobić z tego atrakcję turystyczną… Gdyby ksiądz proboszcz Ryszard Grzesik udostępnił swoją pięknie sklepiona piwnicę pod plebanią…

Płonne to chyba marzenia. W Olsztynie nie ma przydatnych dla szopki pomieszczeń. Wychodzi więc na to, że olsztyńska ruchoma szopka, zupełnie unikalny przecież przykład żywej w Polsce kultury ludowej, wciąż będzie działać – uwaga! – jako „drobna działalność gospodarcza”. Jej twórca będzie dalej miał status rzemieślnika i będzie za tę szopkę płacił podatki, opłacał ZUS itp., jak każdy biznesmen.

Dla władz i fiskusa jest to bowiem taka sama działalność kulturalna czy artystyczna, jak na przykład karuzela z zardzewiałymi krzesełkami.

c.d. na kolejnej stronie


Jakby jednak temu na przekór, „Beltejemowo” pana Wewióra ciągle się zmienia i rozbudowuje. Z braku miejsca w drewnianej chacie, część rzeźb luźno związanych tematycznie z samą szopką można podziwiać na podwórcu. Pan Jan wraz z synem chętnie prowadzą gości do położonego na podwórku podziemnego lochu, w którym powstaje najnowszy fragment ekspozycji – scena, związana z lokalnymi historiami, w tym ze sławną bitwą, zwaną Obroną Olsztyna, której załogą dowodził Kacper Karliński.
 
Wszystko to uzupełniane jest barwnymi i świetnie opowiadanymi historiami o olsztyńskim zamku i zdarzeniach, jakie kiedyś tu zaistniały. Słucha się tego prawie z zachwytem, bo nie od parady w końcu Jan Wewiór dzierży berło Mistrza Mowy Polskiej za rok 2007.
 
Ten związek artysty z Olsztynem przyniósł miasteczku inne jeszcze splendory. Różnokolorowe anioły stały się jakby drugim herbem miejscowości. Przy wjeździe na przykład do Olsztyna od Częstochowy wita podróżnych kilkumetrowy Anioł. Największe zaś zasługi dla miejscowej społeczności honorowane są „Olsztyńskimi Aniołami”, też z pracowni pana Wewióra.

Na koniec nieskromnie tu dodam, że niżej podpisany może się takim aniołem pochwalić .

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl