Państwa, wyżej podpisany i sporo już podstarzały felietonista, z wielkim animuszem wędrował sobie tej nocy od imprezy do imprezy, a zaczął od występu naszych filharmoników w kościele ewangelicko-augsburskim, gdzie uroczysty koncert poprowadził Jerzy Kosek, kiedyś
dyrektor artystyczny Filharmonii Częstochowskiej i dodam tu z dumą – również częsty gość u mnie w Kusiętach, gdzie popijaliśmy sobie „kalininówkę” i gaworzyliśmy o życiu i świecie.
Po koncercie powędrowałem sobie na podwórko Biblioteki Miejskiej (wejście od Kościuszki), gdzie (sic) na tle metalowych skrzyń od bibliotecznej klimatyzacji Piotr Piasecki dał świetny – moim zdaniem – koncert, z dużym aplauzem publiczności. Szkoda tylko, że nie znaleziono w
mieście bardziej reprezentacyjnego miejsca na taki koncert.
Wcześniej jednak usiadłem sobie przy kawie w „Skrzyneczce”, gdzie do mojego stolika przysiadł się wnet najsławniejszy gitarzysta basowy w Częstochowie, pan… no mniejsza z tym, i powiedział: – Nie zgadzam się z pana felietonami, w których wieszczy pan koniec
prawdziwej kultury, a przy okazji ośmiesza wszystko co nowoczesne. Świat idzie, proszę pana do przodu, a pan tkwi ciągle w tych swoich wsiowych zaściankach. Gdyby pan choć raz w życiu, wysłuchał do końca na przykład „ Perfectu” albo „Lady Pank”, to może wtedy mógłbym z panem podyskutować o prawdziwej sztuce. Ukłonił się potem i odszedł.
Ponieważ nie dał mi dojść do słowa, przeto teraz, powołując się na zasady którejś z poprzednich Nocy Kulturalnej, gdzie każdy mógł prezentować swoją twórczość, więc ja teraz też przedstawię swoje w tym względzie racje.
To prawda, że w swoich felietonach często piszę o czasach minionych, kiedy sztuka była bardziej dla ludzi niźli dla samej sztuki lub komercji. Uważam iż różne zjawiska artystyczne uznane dawniej za wartościowe, w nowej rzeczywistości spychane są do lamusa przez wszechobecny teraz show business. Kto na przykład po obecnej „Nocy kulturalnej” zapamięta choć jedną piosenkę współczesnych krzykaczy? I kto potrafi ją zanucić? Bo prawie wcale nie słyszy się dziś piosenek melodyjnych, wpadających w ucho o zrozumiałej treści.
Mnóstwo jest za to krzyku, wrzasku z dwoma-trzema prymitywnymi słowami w tekście, które znaczą tyle, co nic. – Dożyliśmy czasów – jak mawiał niezrównany Janusz Gniatkowski – że
miarą talentu są dziś gitara i dżinsy.
Mój rozmówca, rzeczony wyżej – najsławniejszy częstochowski gitarzysta basowy- powiedział na to, iż piosenki w dawnym stylu są już niemodne. Współcześni artyści (ci od dżinsów i gitar- mój dopisek) takiej już nie preferują. Dziś śpiewa się tylko „kawałki„ a nie jakieś tam, bzdurne, staroświeckie dyrdymały. Powstał nawet projekt, aby następne festiwale piosenki, na przykład ten w Opolu, nazwać „Festiwalem kawałków”. Początek w tym kierunku już zrobiono. Na ostatnim festiwalu śpiewali tam również raperzy, a w ich prezentacjach
twórczych naprawdę trudno znaleźć coś z piosenki. To są raczej takie luźne melorecytacje do rytmu wybijanego na gitarze, ze słowami nie zawsze logicznie połączonymi.
Ale wróćmy do naszej IX częstochowskiej „Nocy kulturalnej”. Wszędzie tego wieczoru w różnych artystycznych i muzycznych klubo-kawiarniach śpiewano bardzo różnie. Niektóre koncerty były fajne, inne zaś ogromnie pretensjonalne. Dominowały tu głównie ambicje
twórcze, bez żadnych ograniczeń i zawsze na nowoczesny sposób. Nic ze staroci, nic z tradycji. Występujący artyści prezentowali utwory, które charakteryzowały się przeważnie dwiema cechami: ogromnie rozbudowaną i rozwleczoną aranżacją i króciutkimi wstawkami
wokalistów z jakimś banalnym hasłem powtarzanym w kółko.
Dodać też trzeba dla sprawiedliwości, że w niektórych klubach próbowano śpiewać piosenki. Jednak ich teksty zawierały przeważnie trudne do zrozumienia treści dotyczące głównie spraw raczej abstrakcyjnych albo wewnętrznych przeżyć artystów. W praktyce wyglądało to tak, iż muzycy grzali głośno i długo, popisując się swoimi wirtuozerskimi umiejętnościami, a wokalistki w tym czasie (chłopców nie widziałem) uporczywie wykrzykiwały coś bardzo dla nich
ważnego, czego jednak nie dało się zrozumieć, gdyż ci od gitar i bębnów skutecznie je zagłuszali.
Czegoś podobnego doświadczyłem również w czasie ostatniego „ Mocnego
jurajskiego uderzenia”, jakie czas jakiś temu odbyło się w Olsztynie. Tam też grano na „full” albo na „maksa”, jak powiadają znawcy. Wszystkie „kawałki” miały artystyczne zacięcie, to znaczy, że były głośne ponad wszelką normalność. Wracałem do domu z nadzieją, iż za niedługo nastąpi pewnie przesyt tej wrzaskliwej muzyki.
Mój brat, który specjalnie na te częstochowską noc kulturalną przyjechał do mnie z Bydgoszczy twierdzi, że ta pretensjonalna maniera głośnego grania i bzdurnego śpiewania, kiedyś się młodzieży znudzi i do głosu dojdą naprawdę utalentowani artyści. Pierwsze oznaki tego już są. Bo gdy w jednym z klubów muzycznych piękna i utalentowana Marta Kiepura śpiewała ze sceny i to jak: „Kochaj mnie jak wariat, kochaj mnie jak świr”, to pewnie każdy facet, ja też, chciał, żeby te słowa odnosiły się tylko do niego. Sztuka bowiem, moi drodzy taką powinna mieć moc, żeby trafiać do każdego i do wszystkich . Szczególnie gdy
się z nią obcuje w ciepłą, czerwcową noc.