Pierwszy po wojnie Tour de Pologne miał miejsce we wrześniu 1947 roku. TdP w tym roku był najkrótszy w historii. Z konieczności liczył tylko 611 km podzielonych na 4 etapy. Stawiła się cała czołówka 62 zawodników za wyjątkiem zawieszonego, nie po raz ostatni, Wacława Wójcika. Wśród startujących był emigrant z Francji Pera oraz świeży emigrant z Lwowa Sitnik. Nowym organizatorem została Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”. Organizatorzy uczyli się tajników wyścigów kolarskich w biegu. Stąd przebieg wyścigu był pełen nieprzewidzianych przypadków. Swój niemały udział w anarchii panującej na wyścigu miała publiczność złakniona emocji imprez masowych pozwalających na zapomnienie o okropnościach wojny.
Drugi etap prowadził do Częstochowy. Zdzisławowi Radwańskiemu połamała się korba od pedałów. Sam ją zespawał u przydrożnego kowala w Lublińcu. Niejaki Ptak jechał na „eksperymentalnych” gumach. Nie wiadomo, czy eksperyment się nie powiódł (nie bardzo wiadomo, na czym ten eksperyment polegał), czy też forma nie dopisała. W każdym razie na 44 km jadący w czołowej grupie Ptak nagle zwinął skrzydła. Zatrzymał się i powiedział tylko jedno słowo: „Zostaję”. Nikt nie wie, co zyskałaby technika rowerowa, gdyby wynalazca był bardziej uparty.
Kiedy zabrakło Ptaka, w czołówce doszło do groźnej kraksy. Giza doznał kilkakrotnego złamania obojczyka i został odwieziony do szpitala. Frąckowiak i Szymański też odnieśli obrażenia, ale o własnych siłach zapakowali się do końcowej ciężarówki. 
Wreszcie uciekli Pietraszewski i Grzelak. Było gorąco, więc zorganizowano punkt napojowy z baliami wody. Bardzo zasmakował w wodnej kąpieli Grzelak, aż Pietraszewski musiał go mocno popędzać, by z  powrotem siadł na rower. Opona w rowerze Pietraszewskiego zaczęła puszczać powietrze i ucieczka straciła impet. Do prowadzącej dwójki doszła grupka kilkunastu kolarzy. Gorączka potęgowała się, miłość widzów także. Im było bliżej Częstochowy tym więcej było chętnych do polewania kolarzy wodą. Wylewano na nich bez litości całe kubły wody, więc wkrótce byli tak przemoczeni jak po dobrej ulewie. Finisz czołówki wygrał Rzeźnicki, a Pietraszewski został nowym liderem.
Bohaterem trzeciego etapu do Łodzi był Siemiński, który uciekł już na 4. kilometrze i do mety nie dał się już dogonić pomimo dwóch defektów. Uciekał przez 140 km. Po dwóch etapach miał sporą stratę, więc peleton zbytnio się nim nie przejmował i na początku etapu wlókł się w tempie 15 km/godz. Pod Łodzią usłużny kibic chlusnął wodą z kubła w twarz lidera. Pietraszewski był krótkowidzem i nosił okulary. Woda zrzucił mu okulary na drogę. Szkła stłukły się a oprawa złamała. Lider odtąd mało co widział.
W samym mieście był horror. Nikt nie pilnował porządku. Najpierw Napierała wjechał w tory tramwajowe i nie mógł się z nich wydostać. Kiedy dojechał do rozjazdu nie zostało mu nic innego, jak fiknąć efektownego kozła na bruku. Skosił przy tym jadących blisko niego Kapiaka i Bańskiego. Bański miał wybitnego pecha, bo kiedy pozbierał się i wsiadł na rower, najechała na niego ciężarówka. Tym razem rower nie nadawał się już do dalszej jazdy. Szczęściem Bański mógł jechać dalej. Szybko w tłumie wypatrzył u jakiegoś kibica turystyczny rower, który pożyczył i na nim dojechał do mety.
Dojazd do mety był tragiczny. Gęsty szpaler widzów bardzo ograniczył drogę przejazdu kolarzom. Na dodatek wokół kręciły się motocykle i cały czas kursowały tramwaje. Z jednego z tramwajów wyskoczył jakiś podróżny. Prosto na przejeżdżającego Wyglendę. Kolarz zwalił się na bruk.
Cały wyścig wygrał Stanisław Grzelak. Bolesław Łazarczyk z Victorii Częstochowa ukończył go na 13. miejscu, a Zdzisław Radwański z tego samego klubu był na 40. czyli przedostatnim.
 
			         
												 
															 
								 
								 
								