Strona główna Archiwum 2011 - 2013 Gothard Kokott o Janie Basińskim
Zadzwoniłem domofonem do mieszkania w bloku, w którym mieszka legenda Rakowa, pan Gothard Kokott. W drzwiach przywitała mnie żona pana Kokotta. Zaprosiła do środka i zawołała pana Gotharda, który akurat w tym czasie oglądał mecz siatkówki Polaków z Bułgarami. Trener wyszedł ze swojego pokoju i zaprosił mnie do środka. Na pierwszy rzut oka był to zwykły pokój, ale nie do końca. W centralnej części kredensu stały puchary, które trener Kokott zebrał przez lata swojej gry oraz pracy trenerskiej. 

Przywitał mnie niezwykle serdecznie, mimo iż to on jest żywą legendą naszego klubu, a ja – zwykłym kopaczem w drużynie juniorów. Usiedliśmy i wtedy zacząłem przeżywać całą historię naszego klubu. Pan Gothard urzekł mnie szczegółowymi opowieściami o historii Rakowa. Od 1961 roku skrzętnie prowadzi statystyki klubu. Każdy sezon, każdy mecz, ilość rozegranych spotkań przez danego zawodnika – to wszystko jest szczegółowo opisane. Patrząc na te statystyki, całą historię naszego klubu miałem przed oczami. A to wszystko spisane zwykłym długopisem w grubym zeszycie. Jeszcze przed tym spotkaniem zastanawiałem się, kim był Jan Basiński. Jak wielką postacią był dla Rakowa. Dlaczego turniej, organizowany przez nasz klub, będzie nazwany akurat jego imieniem, a nie przykładowo Gotharda Kokotta czy chociażby Zbigniewa Dobosza. Wizyta w domu trenera Kokotta odpowiedziała mi na te wszystkie pytania.

Dawid Furch: Czy pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z trenerem Basińskim?

Gothard Kokott: Ja nie byłem wychowankiem Rakowa. Przychodząc do Częstochowy, byłem zawodnikiem Piasta Gliwice. Kiedy przyszedłem do Rakowa, moim pierwszym trenerem był pan Wesołowski i zaraz po nim moim trenerem został Jan Basiński. Basiński wtedy, gdy przyszedłem do klubu, pełnił w nim dwie role. W tym okresie pracował w częstochowskiej Hucie na stalowni oraz prowadził drugą drużynę Rakowa, która była w tych czasach czołową drużyną w A-klasie, czyli dzisiejszej Ligi Okręgowej.

DF: Jakim był on typem trenera? Czy żywo reagował na wydarzenia na boisku, stojąc ciągle przy linii i będąc w ciągłym kontakcie z zawodnikami, czy raczej spokojnie obserwującym z ławki poczynania zawodników na boisku? 

GK: Po pierwsze był bardzo ambitnym człowiekiem i bardzo dużo wymagał od siebie i zarazem od swoich podopiecznych. Niejednokrotnie sytuacje w klubie były dosyć trudne, ale w tych sytuacjach wiedzieliśmy, do czego dąży trener i jak my mamy się zachowywać. Na tym polega cała sztuka trenera czy wychowawcy, aby właśnie w ten sposób postępował. Nie lubił ludzi, którzy go oszukiwali, którzy unikali pracy. Zawsze był dla wszystkich dostępny. Jeżeli komuś coś nie pasowało, potrafił to wytłumaczyć, dlaczego zachowuje się w taki sposób. 

Był bardzo wymagający w realizacji założeń taktycznych. Czasem był, jak to w życiu bywa, do rany przyłóż, a czasami był bardzo trudny we współżyciu. Przy pewnych niepowodzeniach, a szczególnie przy niezrealizowaniu czegoś, człowiek reaguje różnie, ale ja uważam, że bardzo ważną rzeczą jest poznanie zawodnika. Wtedy trener wie, na kogo musi wywrzeć większą presję, a kogo trzeba pogłaskać. To właśnie jest sztuka trenerska. Nie można podchodzić do wszystkich w taki sam sposób i „głaskać” ich, byoni byli wszyscy szczęśliwi. I uważam, że Basiński takim był trenerem.

DF: Czy trener Basiński żył ciągle piłką? Czy przenosił swoją pracę do domu?

Czy konspekty prowadził, to trudno mi jest odpowiedzieć. Ale żył każdym dniem, każdym treningiem i każdym meczem, więc nie było ulgi żadnej. A zarazem uważam, że to było bardzo korzystne, ponieważ tylko w ten sposób – pilnując i dając przykład można – wychować piłkarza.

DF: Jest jakaś sytuacja, związana z Janem Basińskim, która szczególnie utkwiła Panu w pamięci?

GK: Na pewno były to zwycięstwa, to jest na pewno wielka sprawa. I oczywiście awanse, a było ich kilka do II ligi. Ale uważam, że jedną z najważniejszych rzeczy, którą przeżyliśmy, to atmosfera, którą potrafił zawsze zbudować w szatni. Uważam, że to jest – oprócz przygotowania fizycznego i taktycznego – bardzo ważna rzecz w drużynie. Dobra atmosfera równa się czterdziestu procentom wygranej, reszta to treningi. Jeżeli ktoś potrafi narzucić tym chłopakom tę wiarę, wtedy dochodzi dochodzi do takich rzeczy, że zawodnik potrafi dać z siebie całe dobro. Ta atmosfera sprawia, że nie można zawieść kolegi, trenera, nie może zawieść siebie, bo to są ci ludzie, dla których grasz. Ja uważam, że samo zwycięstwo to tylko efekt samozadowolenia. Zawodnik nie idzie na mecz – przynajmniej nie taki z moim charakterem – z myślą o tym, ile zarobi. Ja najpierw chcę wygrać, a jak po zwycięstwie stoję pod prysznicem, to wtedy mogę dopiero pomyśleć, że coś z tego mam.

DF: Jakim człowiekiem był trener Basińskim prywatnie?

GK: Jan Basiński to postać wybitna, najbardziej znacząca w moim odczuciu w Rakowie. Po poznaniu go jako człowieka muszę powiedzieć: jeżeli w życiu ma się niewielu przyjaciół, to był on jednym z nich. Szkoda, że takich ludzi jest mało wśród nas. Bo spotkanie się w obojętnie w jakiej sytuacji, gdzieś na boisku czy poza nim… to było naprawdę szczęście, że człowiek się może z nim spotykać. Trener Basiński jako jedyny w tym klubie po kontuzji podał mi rękę. Nie wtedy, gdy byłem na fali, tylko jak „kawka była zdechła”- można to tak określić. Wtedy dostałem od niego pomoc. Gdy nie mogłem już grać, zostałem jego asystentem. Na tej samej zasadzie ja też się kiedyś odwdzięczyłem. Henryk Turek zerwał ścięgna Achillesa i był to w zasadzie koniec jego gry. Wtedy ja byłem trenerem i wziąłem jako asystenta Turka. Także muszę powiedzieć, takich ludzi jak Basiński rzadko się spotyka.

DF: Jakim człowiekiem był trener Basiński dla swoich zawodników? Czy jego treningi wyglądały tak, że była tam ciężka dyscyplina, czy raczej były one prowadzone „na luzie”?

GK: U Basińskiego nigdy nie było nic „na luzie”. Wszystkie rzeczy które trzeba było wykonać, musiały zostać wykonane. Ja sobie nie wyobrażam, żeby któryś za zawodników mógł sobie zrobić z treningu jakiś żart. Tego faceta by na pewno w klubie nie było. Tył bardzo wymagającym człowiekiem, ale potrafił rzetelnie oceniać ludzi, to był jego wielki atut.

DF: Czy Jan Basiński po zakończeniu pracy trenerskiej w Rakowie często pojawiał się na stadionie przy ul. Limanowskiego?

GK: Najlepszym dowodem jest to, że jeżeli w klubie zaistniała jakakolwiek potrzeba, on był na miejscu. Gdy nie był już trenerem w pierwszej drużynie, prowadził drużyny młodzieżowe. Jednym z jego wychowanków, którym z pewnością chwali się w niebie, jest Mariusz Przybylski. 

DF: Wiemy dobrze, że o Janie Basińskim mówi się, że jest on legendą klubu z Limanowskiego. Jak jednym zdaniem scharakteryzowała by go inna legenda czerwono-niebieskich, Gothard Kokott?

GK: Był człowiekiem, który budował historię częstochowskiej piłki, a szczególnie Rakowa Częstochowa.

DF: Jak Pan zareagował na wieść o śmierci trenera Basińskiego?

GK: To jest tak, jakbyś stracił przyjaciela. Nie kolegę, nie zwykłą osobę, tylko przyjaciela. A przyjaciół, tak jak powiedziałem, nie ma się wielu, jednego czy dwóch. To są ci ludzie, których później najbardziej brakuje. Spotykaliśmy się często, szczególnie na meczach. Piłka nożna ma to do siebie, że po latach masz ogromną rodzinę. Z wujkami bądź innymi członkami rodziny spotykamy się parę razy do roku, może częściej, a tu wychodzisz codziennie na trening, na boisko, wygrywasz, przegrywasz. Uważam, że ludzie, którzy grali w piłkę na jakimś poziomie, najbardziej cenią sobie tę przyjaźń.

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl