0 komentarze 81 views

Gorzki toast



Andre Hubner - Ochodlo, reżyser "Do dna" - premiery inaugurującej sezon 2011/2012 w częstochowskim Teatrze Mickiewicza, w przedpremierowych wywiadach mówił, że bohaterowie sztuki Pietruszewskiej są żywcem wyjęci z Czechowa czy Becketta. To prawda. Kostia, Walia i Pasza czekają na Godota, na coś co nigdy nie przyjdzie lub już dawno odeszło i nie wróci. Czekając tak i szukając ukojenia w kieliszku, przepijają swoje marzenia, rodziny, życie.

Ela, Rita i Polina są jak trzy siostry u Czechowa – od razu wiadomo, że „nie wyjadą do Moskwy”, że ich pragnienia to czysta mrzonka, a ich słowa są puste i martwe. Bo w życiu boharetów „Do dna” wszystkie obietnice są topione w szklaneczce Cinzano, wszystkie słowa są rzucane na wiatr. Pasza nie wyprawi swojej matce uroczystego pogrzebu, Kostia nie przestanie zdradzać żony, Ela nie pogodzi się ze swoją decyzją sprzed lat (aborcja), a Rita nie sprawi, że ojciec jej dziecka wróci. NIC się nie zmieni.
Andre Ochodlo ubiera bohaterów Pietruszewskiej w błazeńskie miny, pod którymi ukryta jest niemoc i rozpacz. Każe im śpiewać, żartować i odstawiać tę całą clownadę na scenie, rozbawiać publiczność absurdalnymi często dialogami (a dialogi w sztuce Pietruszewskiej są genialne). Ale te żarty są grubymi nićmi szyte – pod każdym z nich kryje się jakiś osobisty „koniec świata”.
Ochodlo momentami przeholowuje – za bardzo idzie w stronę sitcomu, robi za duży ukłon w stronę publiczności. Bohaterki naprawdę nie muszą pokazywać majtek, żeby było śmiesznie. Natomiast te przejścia w przedstawieniu – od pustego śmiechu do pełnego bólu krzyku – są wyreżyserowane i zagrane świetnie. Zagrane? Ochodlo sprawia, że aktorzy SĄ postaciami, które grają. Obsadza ich wbrew emploi, wywraca na drugą stronę i każe grać inaczej niż dotychczas. Spodziewałam się dobrej interpretacji piosenek Osieckiej w wykonaniu Adama Hutyry (niesamowity finał) i Piotra Machalicy, ale najbardziej zaskoczyli mnie w tym spektaklu Agata Ochota – Hutyra i Waldemar Cudzik. Agata Ochota – Hutyra zawsze taka ugłaskana i śliczna do mdłości, tu zagrała znerwicowaną i złamaną życiem Polinę, młodą jeszcze kobietę i matkę, zdradzaną przez męża, próbującą odnaleźć sens życia w fatałaszkach i złotych łańcuszkach. To kurczowe trzymanie się torebki (jakby miała ją ocalić przed zniknięciem), to drobienie nóżkami po scenie, te „prawdy życiowe” wygłaszane tonem „wszystkowiedzącej gospodyni domowej” – świetna rola.
Cudzik, zawsze gdzieś z boku, zawsze na drugim planie – u Ochodlo rozkwita, staje się innym aktorem. Grany przez niego Walia – uroczy, rosyjski „inteligent” bez grosza przy duszy – rozłożył mnie na łopatki. Widać, że aktor wespół z reżyserem pogrzebali w duszy bohatera.
To przedstawienie jest tylko pozornie zupełnie inne od poprzednich czterech, realizowanych na scenie częstochowskiej. Ekshibicjonizm emocjonalny, stosowany przez Andre Ochodlo w poprzednich realizacjach, jest tu ten sam, tylko podlany sosem groteski i momentami – zbyt taniego – komizmu. Śmiejemy się z bohaterów, bo są śmieszni w swojej nieporadności, nieradzeniu sobie z życiem, a tak naprawdę jest to często gorzki, gogolowski śmiech. „Z samych siebie się śmiejemy” – z nas zagubionych w codzienności, przytłoczonych problemami, niespełnionymi nadziejami, które wydają sie łatwe do rozwiązania tylko po kilku głębszych. O nas jest ten spektakl.

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl