Strona główna Archiwum 2011 - 2013 Góra wiecznych wiatrów! Bogumiła Raulin relacjonuje:
Częstochowianka Bogumiła Raulin zdobyła Elbrus. Zadanie okazało się trudniejsze niż początkowo Miłka zakładała. Przeczytajcie wspomnienia ze zdobywania szczytu, inaczej nazywanego Oszhomaho. Ma 5643 m n.p.m. i jest to najwyższy szczyt Kaukazu, jednocześnie najwyższy szczyt Rosji. Położony jest w centralnej części łańcucha Wielkiego Kaukazu.

Wychodzę o 5.15 w asyście dwóch GOPR-owców. Bez aklimatyzacji jestem bardzo powolna. Szybko tracę ich z pola widzenia. Już po kilkunastu minutach kiedy zbocze przestaje być osłonięte przez skały uderza we mnie silny podmuch wiatru. Pomimo słońca wychylającego się znad horyzontu wiatr jest nadal przenikliwy i bardzo zimny. Podchodzę do Skał Pastuchowa i do siedzącego za jednym z głazów grupy człowieka.
– Cholera ten wiatr wykańcza! Idziecie na gore? – pytam.
– Nie schodzimy na dół do schroniska. Za mocno wieje, spróbujemy zdobyć szczyt jutro. Dziś odpuszczamy. A Ty?
– Chyba podejdę trochę wyżej zobaczyć co mnie czeka jutro. – odpowiadam.

Ogólnie świetnie się czułam. Holenderka z przewodnikiem schodzą na dół. Ze mną zdecydował sięGóra wiecznych wiatrow! podchodzić trochę wyżej Rosjanin. Jak sam mówił, nic nie obiecuje, jak wysoko uda musie podejść. No, ale przecież żadne z nas nie miało tego dnia zamiaru zdobywać szczytu! Tu przy skalach miałam jeszcze tłumacza potem nasza komunikacja ograniczyła się do: – Are you ok?, Lets go i haraszo.

Przed nami strome wzniesienie lodowca. Ledwo co wychodzę zza skał, a uderza we mnie podmuch mroźnego i silnego wiatru przewracając mnie na kolana. Wstaje i mozolnie podchodzę do góry. Wieje coraz mocniej. Przeraża mnie to podejście. W oddali widzę sylwetki GOPR-owców i mam wrażenie, że w ogóle się nie przemieszczają. A przecież mieli dużo lepsze tempo ode mnie. Silny wiatr nawiewa drobinki lodu i śniegu, które jak ostre igiełki wbijają mi się w policzki. Przy każdym silniejszym podmuchu rakami wbijam się mocno w zbocze, padam na kolana, a głowę chowam pomiędzy nimi. Nie da się iść. Silniejsze podmuchy wiatru dla bezpieczeństwa trzeba przeczekać w prawie embrionalnej pozycji. Podczas takich postojów marzną mi palce u rąk i u stóp do tego stopnia, że nie mam w nich czucia. Palce u nóg próbuje rozruszać, ręce zaciskam w piąstki i rozgrzewam własnym ciepłem. Podczas podejścia do tzw. „Siodła” (ok. 5200 m n.p.m.) takich przystanków było zdecydowanie za dużo i mocno mnie osłabiły. Jednak, jak tylko można było iść ruszałam wyżej. Powoli. bardzo powoli.

W „Siodle” spotykam dwóch GOPR-owców, z którymi wyruszałam z Priuta. Właśnie zdobyli szczyt
– Ile jeszcze do szczytu, godzina, dwie, trzy? – pytam.
– Szybkim tempem 1,5 h.
Ach! Czyli ja powinnam liczyć 2 do 2,5 h. Szybko otwieram plecak żeby zobaczyć ile mam herbaty. 0,5 litra w termosie i ok 1 litra w bukłaku. Herbata w bukłaku jest zimna, ale jeszcze nie zamarznięta. Zmuszam się do zjedzenia kabanosa. Zagryzam kawałkiem czekolady i podejmuję decyzję o zdobyciu wierzchołka! Jestem już tak blisko, nie mogę teraz zrezygnować. Myśl, że jutro miałabym przemierzyć ten sam odcinek ponownie motywuje mnie do zdobycia szczytu dziś. 

Jednocześnie sama się ganię za taką improwizację. – Miałaś podejść tylko do Skał Pastuchowa!

Odwracam się do mojego rosyjskiego towarzysza i pytam się, czy idzie ze mną.- Harasz, haraszo dostaje w odpowiedzi. Jeszcze łyk gorącej herbaty i ruszam do góry. Jesteśmy nielicznymi i ostatnimi jacy zdecydowali się tego dnia zdobyć Elbrus. Za nami nie ma już nikogo, a wszyscy których spotykaliśmy zawracali.

Rozglądam się dookoła. W „Siodle” rozbity jest namiot. Alternatywny nocleg jednej z ekip, z którego można by skorzystać.Trasa pod sam wierzchołek jest otyczkowana. Teraz moim celem jest pokonać odcinki od tyczki do tyczki. Proporcje w moim systemie podchodzeń drastycznie się zmieniają. Niżej na 60 kroków/oddechów przypadało 10 oddechów podczas odpoczynku. Teraz na 40 kroków przypada 12 oddechów, a już za chwilę będę zatrzymywać się co 20 kroków. Lodowate powietrze mrozi mi płuca. Staram się oddychać nosem, ale nie zawsze jest to możliwe. Żeby choć trochę je ogrzać oddycham przez kominiarkę.

W „Siodle” tworzą się takie mini tornada. Ponownie podchodzimy stromym zboczem o nachyleniu ok 60 stopni. Przy każdym większym podmuchu klękam i mocno wbijam się rakami w zbocze, a głowę chowam miedzy kolanami. Tak skulona popijam lodowata herbatę. Bardzo chciałabym zrobić zdjęcie, ale ściągniecie rękawicy równe jest z odmrożeniami. Nie przywiozę mnóstwa fantastycznych zdjęć.

Dystans pomiędzy mną, a Rosjaninem zwiększa się. Robię zdecydowanie za długie postoje. Bardzo mi to doskwiera i znów siebie ganię za to, że za wolno idę! Miałaś dojść do trzeciej tyczki, a ty co dwie robisz postój! Milka weź się w garść! To już naprawdę blisko! Teraz nie ma odwrotu! Zbieram się w sobie i ruszam. Przyspieszam i doganiam mojego towarzysza. Po podejściu ze zbocza wchodzę na szeroką grań. Tu wiatr jest jeszcze silniejszy. Przykucam, szybko wyciągam termos, jem kawałek batona i ruszam dalej.

Góra wiecznych wiatrow!Przede mną wierzchołek! Widzę go! Między mną – wyczerpana mała mrówka, a nim – mroźnym gigantem jest raptem 500 m. Teraz nie ma odwrotu! Widok wierzchołka zadziałał na mnie, jak zastrzyk energetyczny! Przyspieszam kroku i ruszam ku niemu. Sam wierzchołek jest małym, może 20 metrowym, wzniesieniem (względem grani po której się przemieszczałam). Na wierzchołku jest nieduży głaz, a na nim proporczyki. Obok dwie tablice, niestety rozbite, więc ciężko rozpoznać, co upamiętniają.

Jestem na szczycie!!!!

Pierwszy raz, po zdobyciu wierzchołka nie przeżywam takiej euforii, jak zawsze. Nie kotłuje się we mnie poczucie szczęścia i radości. Jestem wyczerpana. Piję herbatę, robię 3 zdjęcia i dziękuję Bogu, że jestem tu gdzie jestem i proszę o szczęśliwe zejście do bazy.
Przede mną długa droga powrotna, a sił coraz mniej…

Kontynuacja opowieści Bogumiły Raulin już wkrótce.

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl