Rodowe bowiem archiwum Grzebieluchów to przede wszystkim utrwalona na kliszach z tamtych lat historia Częstochowy i jej mieszkańców.
Kraina dzieciństwa – Zawodzie
– Dom na Zawodziu był ogromny – wspomina dziecięce lata pan Eugeniusz. Było w nim chyba sześć pokoi i duża kuchnia, gdzie praktycznie koncentrowało się całe rodzinne życie. Wokół zaś były drzewa ogrodu, a dalej – rzeka Kucelinka, miejsce letnich kąpieli wszystkich chłopaków z Zawodzia i zimowych harców na łyżwach.
Ten dom, stojący do dzisiaj, niczym swoisty rodowy pomnik zbudował jeszcze dziadek od strony mamy, znany w mieście i okolicy rymarz, a udoskonalały go i unowocześniały kolejne pokolenia
Grzebieluchów. Jedno co w tym rodzinnym gnieździe pozostało niezmienne, to ów specyficzny klimat starych dobrych polskich domów, z ich patriotycznymi i katolickimi tradycjami.
Oczywiście nie mogło być inaczej, skoro senior rodu Stanisław Grzebielucha, nim się ustatkował, ożenił i na stałe osiadł w Częstochowie, walczył wcześniej o wolną Polskę w Legionach Piłsudskiego. Z rodzinnej Wielkopolski przedzierał się do Krakowa przez zabory pruski i rosyjski, przepływał w nocy dwie rzeki, nim tam dotarł. Walczył potem w wojnie z bolszewikami w roku 1920, bronił też Wilna przed ich atakami, za co w nagrodę otrzymał od Marszałka krzyż z napisem: Polska swojemu Obrońcy. To patriotyczne zaangażowanie da znać o sobie jeszcze raz w czasie okupacji niemieckiej, ale o tym nieco później.
Życie z fotografią
W przypadku rodziny Grzebieluchów jest to stwierdzenie jednoznaczne. Nim jednak senior rodu zaczął profesjonalnie fotografować pątników na podjasnogórskim placu, wcześniej wraz ze swoim ojcem pracował w Fabryce Fajansu we Włocławku. Zachorował jednak na pylicę i lekarz kazał mu zmienić robotę.
W poszukiwaniu zajęcia ruszył na tereny południowej Polski. Znał przecież te strony jeszcze z Legionów. Na krótko osiadł na Śląsku i zaczął rozglądać się za robotą. Nie było łatwo, więc za ostatnie pieniądze kupił aparat fotograficzny i zaczął jeździć po wsiach i małych miasteczkach, jako objazdowy, wagabunda fotograf. Robił zdjęcia na ślubach, pogrzebach, na pamiątkę i do legitymacji, aż któregoś dnia zjawił się w Częstochowie i aż oniemiał z wrażenia.
– Boże Wielki, tyle ludzi do fotografowania… – pomyślał. Każdy przecież z tych pątników zechce mieć pamiątkowe zdjęcie z wieżą jasnogórską w tle! Jak postanowił, tak zrobił. Najpierw w Trzeciej Alei pod numerem 48 wynajął pomieszczenie, a nad wejściem zawiesił szyld: Foto Stanisław Grzebielucha. W różnych potem miejscach ten zakład funkcjonował, ale zawsze, niezmiennie i do dzisiaj w trzeciej Alei NMP.
cd. na kolejnej stronie
Wielu starszych mieszkańców Częstochowy, z niżej podpisanym włącznie, pamięta zapewne inne niż obecne atelier fotograficzne, takie na wolnym powietrzu na błoniach u podnóża Jasnej Góry. Stały tam płócienne ekrany z namalowanym samochodem albo samolotem i wystarczyło tylko stanąć z tyłu, włożyć głowę w specjalny otwór, pstryk! …i już się miało fotografię za kierownicą eleganckiej limuzyny czy ponad chmurami na samolocie. Były też podkowy szczęścia z parą gołąbków nad głową albo w oknie wieży Jasnej Góry.
– Takich ekranów do robienia pamiątkowych fotografii miał mój ojciec kilka – wspomina pan Eugeniusz. Zdjęcia robiło się wtedy na poczekaniu. Kto by inaczej chciał czekać. Aparat miał wymiary sporej skrzynki, wewnątrz bowiem schowane było całe laboratorium do wywoływania i utrwalania zdjęć, z ciemnią i odczynnikami chemicznymi. Przez taki długi rękaw fotograf wkładał do tej skrzyni dłoń, niczym czarownik mieszał coś i pluskał, a potem mokrą jeszcze fotografię
wręczał klientowi.
Folklor tamtych lat niestety odszedł już w zapomnienie. Tylko w bogatym archiwum państwa Grzebieluchów znaleźć można jeszcze fotograficzne relikty z tamtej epoki. Stare aparaty, dawne ekrany i klisze, w których drzemie sobie zaklęty czas…
Niemcy w Częstochowie
Patriotyczne tradycje rodziny Grzebieluchów odżyły znów, kiedy trzeba było stanąć do walki z niemieckim najeźdźcą. Zakład fotograficzny w III Alei był wymarzonym punktem dla konspiracyjnej działalności. Ulokowany w centrum miasta, zawsze pełen klientów, nie budził niczyich podejrzeń.
Do czasu jednak. Niemcy w końcu namierzyli lokal i aresztowali jego właściciela z nadzieją, że sypnie wszystkich konspiratorów, jacy przewijali się przez jego zakład. Sądzili, że w ten sposób, od nitki do kłębka, spacyfikują całą częstochowską organizację AK. Stanisław Grzebielucha nie wydał jednak nikogo. Torturowany przez gestapo w piwnicach komendy przy ulicy Kilińskiego, zachował milczenie.
Całe życie potem nosił widoczne ślady tamtych tortur. Nie miał bowiem paznokci na dwóch palcach ręki, wyrwanych wtedy w trakcie śledztwa. Przypadkowo zobaczyła go żona, kiedy przewozili go z Kilińskiego do więzienia na Zawodziu. Pani Grzebieluchowa postanowiła wtedy ratować męża. – Zebrała prawie dwa kilogramy złota w różnego rodzaju rodzinnych precjozach i przez umówionego człowieka przekazała gestapo. Takim sposobem wykupiła naszego Ojca od śmierci – mówi pan Eugeniusz.
cd. na kolejnej stronie
W tydzień potem kilkunastu więźniów gestapo przywieziono w pobliże Olsztyna, tam gdzie dzisiaj stoi pomnik upamiętniający miejsce egzekucji Polaków. Ustawiono ich w szeregu. Dwóch tylko ludzi wyłączono z niego. Mieli oni pogrzebać rozstrzelanych współtowarzyszy niedoli. Tak się też stało. Po egzekucji oprawcy odjechali samochodami do Częstochowy. Więzień Stanisław Grzebielucha wraz z drugim współwięźniem grzebali ciała zabitych. Pilnował ich jeden tylko gestapowiec na motocyklu.
Gdy skończyli robotę, Niemiec kopnął rozrusznik w motorze i odjechał. Obaj więźniowie aż usiedli z wrażenie. Byli przekonani, że po zakopaniu zwłok rozstrzelanych ludzi oni też zostaną zabici, żeby nie było śladu ani świadków. Ktoś w Kusiętach udzielił im schronienia, a potem zawiadomił rodzinę. Stanisław Grzebielucha do końca wojny ukrywał się już potem w jednej z wiosek w okolicach Myszkowa.
Czasy powojenne
Zaraz po tzw. wyzwoleniu przez Rosjan otworzył swoje podwoje zakład fotograficzny Stanisława Grzebieluchy. W kilka lat potem najmłodszy syn państwa Grzebieluchów podjął naukę w pierwszej klasie szkoły podstawowej im. Henryka Sienkiewicza i kontynuował ją do szczęśliwie zdanej matury. 11 lat uczył się w tej samej szkole. W tamtych bowiem czasach Sienkiewicz miał być typową szkołą socjalistycznej edukacji, czyli 11 lat z podstawówką i liceum w jednej szkole.
W liceum Panu Eugeniuszowi zmarł ojciec. Najstarszy brat zajął teraz miejsce w zakładzie fotograficznym i przejął opiekę nad młodszym bratem Gienkiem. Ten po maturze podjął studia w
Wyższej Szkole Ekonomicznej w Poznaniu, tam bowiem mieszkał brat mamy, więc miał się kto zająć nieopierzonym jeszcze studentem.
Na czwartym roku się zakochał, studia się pokićkały, więc z młodą żoną wrócił na stare śmieci do Częstochowy. – Zawsze tęskniłem za tym miastem – mówi. Prawie cztery lata informatycznych studiów pozwoliły mu prędko znaleźć pracę w ośrodku obliczeniowo – informatycznym PKS w Częstochowie. Dosłużyłby się tam zapewne zaszczytów i stanowisk, ale wtedy na rodzinę Grzebieluchów spadło nieszczęście. Starszy brat opiekun i najlepszy przyjaciel Eugeniusza musiał się poddać operacji woreczka żółciowego. Do dzisiaj nie wiadomo dlaczego, chociaż operacja się udała, pacjent zmarł. Miał wtedy niespełna 48 lat.
W tej sytuacji młodszy z Grzebieluchów musiał przejąć zakład. Tradycja bowiem była tu najważniejsza. Dzięki pomocy innych częstochowskich mistrzów fotografii – państwa Majchrowskich czy pana Tadeusza Psiuka – złożył egzaminy mistrzowskie i mógł teraz jako wykwalifikowany fachowiec kierować zakładem. Wiedział przecież wszystko o fotografii. Lata całe za rządów ojca, a portem brata, każdego roku w wakacje siedział w ciemni i zarabiał na drugą ich część. A i w trakcie tzw. sezonu pod Jasną Górą trzeba było pomagać w zakładzie, żeby zdjęcia ekspresowe oddać na czas. Otrzymywał za to forsę oczywiście, na tyle dużą, że mógł potem szpanować chłopakom w klasie, kupować im lody i częstować eleganckimi papierosami.
cd. na kolejnej stronie
Niezwykła kolekcja, łącząca epoki
Po ojcu zostało bardzo dużo starych aparatów fotograficznych. Muzeum z tego można by zrobić. Niestety, dzisiaj mogą tylko cieszyć oczy. Inna teraz bowiem obowiązuje technika w tej dziedzinie
mediów. Zdjęcia wykonują aparaty cyfrowe, realizuje drukarka laserowa, a na ekranie komputerowym, jak kiedyś piórkiem retuszerskim, poprawia się urodę klienta.
Te dwa okresy fotografii dzieli już teraz cała epoka. Od tamtych prymitywnych aparatów z ciemnią i odczynnikami chemicznymi w jednej skrzynce, z malowanymi widokami w tle, z obiektywami na harmonijce po te najnowocześniejsze, dzisiejsze, elektroniczne, cyfrowe i laserowe. Wszystko to stanowi kolekcjonerską dumę pana Eugeniusza Grzebieluchy.
– Lubię na to popatrzeć – mówi, kiedy oglądamy jego fotograficzne eksponaty. – Wtedy wracają wspomnienia i trochę żal, że bezpowrotnie odeszła już tamta epoka, która inspirowała, podniecała ciągłą niepewnością: udało się zdjęcie, czy nie. I to w starej fotografii było najpiękniejsze.
Dziś córka pana Eugeniusza w nowej już cyfrowej rzeczywistości kontynuuje rodzinne tradycje. Niedawno bowiem otrzymała dyplom mistrzowski w zawodzie fotografa.