Pomijając już to, że tekst jest miałki i tendencyjny, to reżyseria jest, no niestety muszę to powiedzieć, pod publiczkę. Reżyser Łukasz Wylężałek vel Marek Warnitzki na konferencji prasowej przed premierą w częstochowskim Teatrze im. Adama Mickiewicza długo mówił o podwójnym dnie tej realizacji – o aluzjach, metaforach, które są ukryte pod farsową maską, a które odczytają ludzie wrażliwi, tacy, którzy umieją odkopać te podskórne podkłady. Inni poprzestaną na śmiechu pustym. Cóż, widocznie jestem kompletnie niewrażliwa – dla mnie to był sitcomowy pokaz slajdów, okraszony kiepskim żartami (tu pokłon w stronę dramaturga), piskami i poskokami.
Drugie dno zobaczyłam dopiero w finale, gdy metafora stabilizacji i uniformizacji wyszła na scenę w strojach pingwinów. Nie była to jednak metafora ani odkrywcza (już ze dwa lata temu Strzępka i Demirski przebrali swoich aktorów w stroje identycznych pluszowych misiów, symbolizujące ich „jedność” myślową i ograniczenie poglądowe – w przedstawieniu „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej”), ani szczególnie zachwycająca. Do śmiechu też mi jakoś nie było. Słowa „dupa” i „k…a” jakiś czas temu przestały mnie bawić.
Fajnie się zaczęło – narzeczeni rozmawiający ze sobą, a tak naprawdę mówiący nie do siebie, tylko jakby do kamery, jakby byli zamknięci w telewizorze. Inne pomysły reżyserskie – zestresowana narzeczona fanatycznie ćwicząca pseudojogę (Sylwia Oksiuta), wystraszony przyszły pan młody, grający na jednej histerycznej nucie od początku do końca przedstawienia (Daniel Misiewicz), podświetlana kanapa, zatrzymany kadr. Sposób reżyserowania sprzed dwudziestu lat – wszystko naraz, a nuż coś wypali. Rozczarowałam się – zarówno Walczakiem, jak i Wylężałkiem.
Nie rozczarowała mnie natomiast wielofunkcyjna scenografia, którą można było dowolnie przestawiać i aranżować, jak w domku dla lalek. To była chyba najjaśniejsza metafora tego przedstawienia – żywi ludzie, żyjący w sztucznie wykreowanym domku dla lalek, w zamkniętym, sztucznym, czarno-białym świecie. Dobrowolna izolacja i ograniczenie. Ciepełko i stabilizacja za cenę życia w klatce. I o tym sobie myślałam po wyjściu z teatru.