Strona główna Archiwum 2011 - 2013 Było źle, jest tragicznie. Handlarze z ul. św. Barbary w cuda już nie wierzą
0 komentarze 60 views

Było źle, jest tragicznie. Handlarze z ul. św. Barbary w cuda już nie wierzą

Jeszcze rok temu właściciele kramów przy ul. św. Barbary w Częstochowie na palcach jednej ręki pokazywali, ilu dziennie mają klientów i mówili, że gorzej być nie może. Okazuje się, że... może. Mimo szczytu pielgrzymkowego z dnia na dzień straganowy handel tuż obok Jasnej Góry obumiera, a sprzedawcy myślą o zwinięciu biznesu. Tak źle jak teraz nie było od kilkunastu lat - narzekają. 

Jeszcze rok temu handlarze przekonywali, że ich sytuacja pogorszyła się do tego stopnia, iż może być już tylko lepiej. – Z roku na rok jest gorzej, ale rok 2011 jest wybitnie fatalny – mówiła w sierpniu ubiegłego roku Anna Dudek, sprzedawczyni. Niestety, okazało się, że się myliła. Obecnie jest jeszcze gorzej…

Wchodząc w handlową alejkę mogłoby się wydawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Kramy z dewocjonaliami rozstawione jak jeden, każdy aż kapie od towaru, sprzedawcy krzątają się, ludzie spacerują… No właśnie, spacerują… – W tym roku przejście pomiędzy straganami stało się istną promenadą. Tu się spaceruje, ale na pewno nie kupuje – mówi zdenerwowana Grażyna Osłuch, handlująca dewocjonaliami.

Rzeczywiście, potencjalni klienci rzadko zatrzymują się przy kramach, a jeśli już raczą to zrobić, mają ściśle ustaloną granicę cenową zakupu. – Dwa czy cztery złote to maksymalna kwota, jaką jest w stanie jednorazowo wydać klient. Droższy asortyment w cenie 8-20 zł nie wchodzi w grę. Dla porównania: jeszcze rok temu średnia wydana na kramie kwota wynosiła 30 zł! Tragedia to mało powiedziane! Jest tak źle, że zwyczajnie chce się wyć. Nie pozostaje tylko zwijać interes, może zagospodarują przynajmniej jakoś ten teren – żali się pani Helena z kramu z zabawkami i dodaje: –  Klientów jest jak na lekarstwo, a jak się już jakiś zjawi, to nie jest szczególnie skory do rozrzutności.

Mieszkańcy ulicy Barbary obserwują straganowy biznes od lat i mają na ten temat swoje zdanie.

– Spójrzmy prawdzie w oczy, to nie jest wiele warte. Współczuję tym sprzedawcom, bo mają pecha sprzedawać towar, który obecnie nikogo już nie interesuje. Kto dziś chciałby spojrzeć na taki kicz, a co dopiero go kupić? – twierdzi pan Alan, mieszkający w pobliżu handlowej alejki.

To, że towar cechuje dość wątpliwa estetyka, potwierdzają sami sprzedawcy. – Dzisiaj króluje umiar, prostota. Kiedyś ludzie kochali się w tandecie, lubili kupować te wszystkie bibeloty, ozdabiać nimi siebie i mieszkania, a teraz w domach już nie widzi się „świętych” obrazków,  flakonu na święconą wodę w kształcie Maryi z odkręcaną głową czy kolorowych figurek – twierdzi Jolanta Smolarek, handlarka.

Poprawa gustów społeczeństwa może jest dobrą wiadomością, ale na pewno nie dla straganiarzy. Pieniędzy w kasie nie przybywa, a utrzymanie biznesu kosztuje. – Osoby wystawiające tam towar podlegają pod stowarzyszenie kupców do 2016 roku i tam uiszczają comiesięczną opłatę, która dodatkowo co roku wzrasta wraz z inflacją – mówi Hieronim Kuczyński, zastępca naczelnika Wydziału Komunalnego w Częstochowie.


Po odprowadzeniu 400 zł do stowarzyszenia, Grażynie Osłuch pozostaje 500 zł dochodu miesięcznie… – W najlepszych dniach mój utarg wynosi 40-60 zł, nie muszę więc dodawać, jak wysoki jest dzienny dochód. Są jednak znacznie gorsze dni. W najlepszym wypadku wyciągam miesięcznie 500 zł, ale dla mnie to i tak sporo, biorąc pod uwagę fakt, że dostaję marne 900 zł emerytury. A tu towar trzeba kupić, zapłacić, żeby ktoś go przywiózł, szkoda gadać – denerwuje się kobieta. 

Jak sprzedawcy tłumaczą beznadziejną sytuację straganów przy ul. św. Barbary? Kryzysem, mniejszymi grupami pielgrzymkowymi oraz… sugerowaniem się przez sprzedawców wyposażeniem straganu sąsiada.

– Kiedyś, jak przychodziła pielgrzymka warszawska, to liczyła dziesięć, piętnaście, a w najlepszych latach nawet dwadzieścia tysięcy osób! Jednak kilka lat temu ta liczba zmniejszyła się do ośmiu tysięcy, a rok temu – do czterech! To ile przyjdzie ich teraz? – pyta retorycznie pani Helena i dodaje: – Kiedyś pielgrzymi nie przyjeżdżali autokarami, tylko przychodzili na nogach i zostawali w mieście nawet kilka dni, więc zostawiali tu sporo pieniędzy. Teraz przyjeżdżają i od razu po mszy wracają… Jak przyjechali z Bydgoszczy, to nie wiem, czy myśmy tu dwadzieścia osób widzieli…

Handlarkę denerwuje również wzajemne „małpowanie” asortymentu. – Dawniej był tu jakiś podział i porządek. Jedni mieli dewocjonalia, różańce, inni „święte” obrazy, jeszcze inni zabawki i to było jakoś tak posegregowane, a teraz jest miks. Jak zobaczą, że sprzedaje się coś nowego, to zaraz lecą do hurtowni i sprzedają to samo – dodaje pani Helena.

Szczyt sezonu trwa, ale nawet to nie podnosi na duchu kramarzy. – To jest teoretycznie najlepszy miesiąc, ale co z tego, kiedy wokół pusto? Co będzie w październiku czy kwietniu przyszłego roku? Handlujemy pod Jasną Górą, ale my już w cuda nie wierzymy… – podsumowuje Grażyna Osłuch.

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl