Agnieszka Kolbe: Jak Pan się czuje ze świadomością, że ma Pan swoje mieszkanie, swoje miejsce, do którego może Pan wracać?
Lech Pietrzak: Trudno opisać tę radość, ten spokój. Właśnie spokoju od zawsze pragnąłem. Teraz to mam… Więcej czasu spędzam wprawdzie poza domem, pracując w Fundacji Chrześcijańskiej „Adullam”, ale wieczorem wracam. Wracam do siebie… To niesamowite.
AK: Od kiedy Pan tu mieszka?
LP: Od 2011 roku. Mieszkanie dostałem w 2009 roku, ale remontowałem je z własnych, skromnych środków. Trwało to, bo ciągle brakowało pieniędzy. Latem mogłem dorobić gdzieś na działkach, obcinałem żywopłoty, plewiłem, kosiłem. Wszystkie pieniądze szły na to mieszkanie. Pod koniec 2010 roku miała przyjść komisja na odbiór. Wtedy koledzy pomogli mi dokończyć remont. Na początku 2011 roku wprowadziłem się wreszcie.
… alkohol celem życia
AK: Co było wcześniej?
LP: Od 2004 do 2011 roku byłem bezdomny. Wcześniej byłem nałogowym alkoholikiem.
AK: Bezdomność była skutkiem alkoholizmu?
LP: To nie takie proste. W moim przypadku bezdomność była raczej… wyborem.
AK: Wyborem? Jak to?
LP: Tak, bezdomnym stałem się na własne życzenie. Żeby ratować się od alkoholizmu. Moi rodzice byli uzależnieni od alkoholu. Wychowała mnie ulica, a co ja mogłem wynieść z ulicy? Pierwszy raz opiłem się, gdy miałem 8 lat. Później zacząłem grywać w klubach, bawiłem się, piłem. Nie wiem, w którym momencie był ten jeden kieliszek za dużo. Bo wie pani, na początku jest 100 kieliszków za mało, potem jeden za dużo…
Z czasem miałem tylko jeden cel: napić się. Pomału wszystko w moim życiu zaczęło popadać w ruinę. Zaczęły się napady, włamania, pracować się nie chciało, chodziłem po śmietnikach, by coś wyciągnąć i potem sprzedać. Sprzedać, by mieć pieniądze na alkohol. Córka się mnie wyrzekła.
AK: Gdzie Pan wówczas mieszkał?
LP: Byłem zameldowany przy ul. P.O.W w Częstochowie, mieszkałem z bratanicą, jej mężem i dziećmi. Razem piliśmy, pędziłem bimber. Byliśmy kompanami do kieliszka. Zostałem sam, więc uczepiłem się tego towarzystwa. Przyszedł moment, że wódka zniszczyła rozum, zatraciłem zdolność samodzielnego myślenia, łatwo wybuchały awantury. Nie pamiętam jak to się stało, film mi się urwał. Nie wiem dlaczego, ale pobiłem matkę i wyrzuciłem ją na śmietnik. Dostałem za to 2,5 roku. Trafiłem do więzienia.
… wyrok i więzienie
AK: Wtedy Pan otrzeźwiał?
LP: W więzieniu trzeba pomyśleć, by mieć alkohol, a ja myśleć już nie potrafiłem. Wtedy pierwszy raz od długiego czasu byłem trzeźwy. I wtedy pomyślałem, że chciałbym jeszcze pożyć. Ale to było możliwe tylko pod warunkiem, że skończę z piciem. Byłem wyniszczony: marskość wątroby i żylaki na przełyku. Podjąłem walkę sam ze sobą, już wtedy w zakładzie karnym.
W takich momentach człowiek sobie myśli, co dobrego i co złego zrobił w życiu. Dostałem od sądu nakaz przymusowego leczenia. Pojechałem do Warszawy, do aresztu śledczego Warszawa-Mokotów, Rakowiecka 37. Zrozumiałem, że skoro chcę wróć do życia, muszę przestać kpić z psychoterapii, muszę tym ludziom zaufać, wziąć się w garść i zapanować nad złymi emocjami.
Przystosowałem się do warunków w zakładzie, podporządkowałem się i przestałem się buntować. Byłem działaczem AA. W międzyczasie moja córka, do której pisałem listy (tylko ona wie, co się wówczas w jej sercu działo) przyjechała na widzenie i nasze relacje zaczęły się odbudowywać. Okazało się, że mogę uzyskać warunkowe zwolnienie. I z tego skorzystałem.
… „bezdomność to był mój wybór”
AK: Wyszedł Pan z więzienia i…?
LP: W tym domu, w którym wcześniej mieszkałem, nic się nie zmieniło. Tam dalej trwały alkoholowe imprezy. A ja nie byłem jeszcze na tyle silny, by się temu oprzeć. Poszedłem do urzędu i się wymeldowałem, zatarłem ślady. Zrobiłem to być może zbyt pochopnie, nie wiedziałem gdzie iść. Córka nie miała możliwości, by mi pomóc. Dworzec mi nie pasował. Ale usłyszałem o Fundacji Chrześcijańskiej Adullam, która wtedy była przy ulicy Ciasnej, między innymi od prezesa klubu AA, do którego musiałem przez rok po opuszczeniu aresztu chodzić na mitingi.
Do Fundacji chodziłem na obiady, potem przez rok mieszkałem w jej hostelu. Później Fundacja zmieniła lokalizację, a ja nie przeszedłem z nią. Pycha mnie poniosła, pomyślałam, że spróbuję żyć na własną rękę. Szukałem różnych rozwiązań, aż trafiłem do schroniska dla bezdomnych mężczyzn.
AK: Wracał Pan do kieliszka?
LP: Niestety tak, zdarzało mi się, ale wiedziałem, że nie mogę się zatracić. Jakoś się wydźwignąłem. Wiedziałem, że nie chcę stracić córki. W fundacji dostałem wszystko to, co było potrzebne, uczyłem się manier. Bo wie Pani, ja byłem cham – tak, alkoholik chamieje.
… bezdomny, ale nie na dworcu
AK: Jak dał Pan radę, jak Pan wybronił się przed powrotem do alkoholizmu?
LP: Cały czas trzymałem się Fundacji, pomagałem tam. Po tych doświadczeniach, które przeszedłem, wiedziałem, że tylko dzięki Fundacji będę miał siłę, by nie wrócić do tego, co było.
AK: Nocował Pan czasem pod gołym niebem, na dworcu, na ławce?
LP: Nie. Nie, bo od momentu, gdy zacząłem walkę z sobą, starałem się dążyć do jednego: by uzyskać status człowieka, żeby te wszystkie zezwierzęcenia, które we mnie były – wyszły ze mnie. Dzięki Fundacji i dzięki pracy udało się. Dlatego kombinowałem, by się czymś zająć, np. w schronisku szyłem pościel.
AK: Każdy ma szansę wyjść z bezdomności?
LP: Kto szuka, ten drogę znajdzie. Początkiem mojej nowej drogi była Fundacja. Tam nauczyłem się pracować, tam otworzyłem gębę, tam wypracowałem ścisłe kontakty z rodziną, z córką i dwoma moimi dorosłymi już w tej chwili wnuczkami. To był czas mojej bezdomności, ale myślę, że to było mi potrzebne. Wyszły mi z głowy próby samobójcze. Przestałem być sam.
… naprawić siebie, naprawić rodzinę, żyć
AK: Jak doszło do tego, że dostał Pan to mieszkanie. Sam się Pan o nie wystarał?
LP: Tak, złożyłem wniosek i je dostałem. Zrobiłem to, bo chciałem żyć, na nowo. Od kiedy skończyłem z alkoholem, priorytetem stało się życie.
AK: Zdarza się Panu przechylić kieliszek.?
LP: Nie, od kilku lat nie piję. Obecnie w fundacji przy ul. Krakowskiej pracuję w ramach programu robót publicznych. W świetlicy jestem wychowawcą muzycznym, przygotowujemy z dziećmi różne występy.
AK: Jak Pan myśli, dzięki czemu ma Pan teraz to, co ma?
LP: Jak wspomniałem – dzięki Fundacji, dzięki mojej chęci do życia i jeszcze dzięki Bogu. Gdyby nie Bóg, to bym się nie podniósł. Bo właśnie On postawił na mojej drodze dobrych ludzi. Bo wie pani, ludzie chcą pomagać. To nie jest prawda, że źle patrzą na bezdomnych, muszą jednak wiedzieć i widzieć, że ten bezdomny sam chce swoje życie zmienić. Ja chciałem.
W najbliższą sobotę (11 sierpnia) na pl. Biegańskiego w Częstochowie odbędzie się piknik pod hasłem „Natura nie każdego wyposażyła w dom. Jesteśmy bezdomni, bo mieliśmy problemy”. Impreza organizowana jest w ramach realizowanego w Częstochowie projektu „Standardy w bezdomności – nowa jakość”. Początek pikniku o godzinie 12.