Strona główna Archiwum 2011 - 2013 Kobieta chce adoptować chorego psa i leczyć go we własnym zakresie, schronisko mówi nie
0 komentarze 165 views

Kobieta chce adoptować chorego psa i leczyć go we własnym zakresie, schronisko mówi nie

Rażące zaniedbania zarzuca częstochowskiemu schronisku dla zwierząt pani Anna, która chce adoptować jedną ze znajdujących się tam suczek, nawet mimo tego, że u zwierzęcia stwierdzono nosówkę - resztą dzięki spostrzegawczości partnera kobiety. Schronisko nie chce wydać suczki, tłumacząc się procedurami, dementuje też zarzut, jakoby ukrywało epidemię nosówki.

Suczka ma 2 lata, 34 cm wzrostu, jest czarna, ma cieniowane brązowe łapki i biały krawat. Nowa właścicielka, pani Anna (imię zmienione na jej prośbę) ma już nawet imię dla niej – Majra. Ma też umowę adopcyjną, nie może jednak odebrać suczki ze schroniska. Historia Majry w schronisku jest krótka, ale dość osobliwa. Suczka jakiś czas temu przybłąkała się do pewnej pani, kobieta przygarnęła ją, szybko jednak okazała się, że jej syn ma alergie na psią sierść. Majra 30 wrzesnia trafiła do schroniska, osoba, która ją tam oddała, od razu zaczęła jednak szukać dla niej nowego domu. Pocztą pantoflową pani Anna dowiedziała się o tym i wspólnie ze swoim partnerem postanowiła suczkę adoptować i nadać jej imię Majra.

– W czwartek 25 października mój chłopak zjawił się w schronisku i wszelkie procedury adopcyjne przebiegły pomyślnie, została podpisana umowa adopcyjna i piesek był gotowy do wyjścia. Chciałam zaznaczyć, że pies był bardzo brudny i śmierdział moczem – relacjonuje pani Anna. – Wychodząc ze schroniska mój chłopak spostrzegł, że psu krwawi łapka i poprosił, żeby ktoś to sprawdził i ewentualnie opatrzył. Przyszedł weterynarz i widząc krwawiącą łapę zaczął mierzyć psu temperaturę. Po badaniu weterynarz i pracownicy coś zaczęli szeptać i po chwilowej naradzie mój chłopak dostał informację, że pies ma gorączkę, i że niestety nie mogą wydać psa. Kazali dzwonić w poniedziałek. Kiedy tam zadzwoniliśny otrzymaliśmy informację, że pies ma infekcję wirusową. Taką samą informację otrzymała pani, która psa oddała z tym, że dodano, że psu leci ropa z oczu i nosa i jest podejrzenie nosówki.

  – Mój partner dzwonił ponownie do schroniska w środę i prosił o wydanie psa tłumacząc, że sam zapewni mu opiekę weterynaryjną oraz lepsze warunki bytowe , przede wszystkim ciepłe i suche. Odmówiono mu i kazano dzwonić za tydzień – kontynuuje kobieta.

– Chciałam zwrócić uwagę, że pies zostałby wydany bez żadnych przeszkód gdyby nie spostrzegawczość mojego chłopaka, pomimo tego, że pies był chory a stwierdzono to dopiero po podpisaniu umowy adopcyjnej, którą cały czas mamy w domu. W takim razie jak przebiegała kwarantanna? Bo według mnie wychodzi na to, że pies nie był badany przynajmniej przez kilka wcześniejszych dni, ani w dniu zakończenia kwarantanny, bo przecież kwarantanna powinna skończyć się wtedy, kiedy wiadomo, że nie ma żadnych chorób. Pracownicy schroniska muszą chyba być świadomi, że panuje tam wirus nosówki skoro przy skaleczonej łapie ktoś postanawia mierzyć psu temperaturę nie opatrując łapy. Z tego co się orientuję zrogowaciałe poduszeczki łap i otwierające się rany to jedne z objawów nosówki, jak więc nad tym panują? Nie mówiąc już o tym, że nie sprawdzając stanu zdrowia swoich podopiecznych, schronisko samo powoduje rozprzestrzenianie się wirusa – pisze w mailu do naszej redakcji pani Anna.

– Rozumiem rozgoryczenie tej pani, niemniej jednak wspólnie z lekarzami uznaliśmy, że nie możemy wydać tej pani chorego zwierzęcia – mówi Katarzyna Grzyb-Materzok, kierowniczka częstochowskiego schroniska dla zwierząt. –  Naszym obowiązkiem jest wyleczyć pieska i dopiero wówczas, oddać go nowej właścicielce. Dysponujemy lekami, mamy świetnych weterynarzy, zwierzę jest pod bardzo dobrą opieką. Zresztą nie chcielibyśmy narażać tej pani na koszty związane z leczeniem.

Kierowniczka zapewnia również, że w schronisku nie ma epidemii nosówki.

– Co do kwarantanny, to przebiegała ona prawidłowo, suczka była cały czas pod opieką, niestety z psimi chorobami jest tak, że często ujawniają się nagle, beza wcześniejszych objawów, jak w tym przypadku – twierdzi  Katarzyna Grzyb-Materzok. S

– Jestem odpowiedzialną osobą, chcę wziąć na siebie ciężar i koszt leczenia Majry, bo wiem, ze zapewnię jej lepsze warunki niż schronisko, mogę spisać ze schroniskiem umowę cywilnoprawną w tym zakresie, nie rozumiem ich postawy. Naprawdę bardzo zależy mi na uratowaniu tego zwierzęcia – mówi pani Anna. 

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl