Rozmawiamy z Jarosławem Dymkiem o minionym sezonie i o koncepcjach budowania składu Włókniarza.
Rafał Kuś: Wracasz jeszcze pamięcią do błędnej decyzji, którą podjąłeś w czasie meczu Włókniarza ze Startem Gniezno? W 12. biegu wystartował Marcel Kajzer, zawodnik nieuprawniony.
Jarosław Dymek: Ostatni mecz to wielka krecha na moim życiorysie. To było gapiostwo wywołane ogromnym stresem, spowodowanym rangą spotkania. Zapewniam, że serce miałem w gardle. Jeszcze raz przepraszam kibiców za ten błąd. Cieszę się, że mimo to prezes Marian Maślanka docenił moją pracę. Będę miał wielką satysfakcję, jeśli klub zechce dalej korzystać z moich usług. Żużel to moja pasja, a Włókniarz to połowa mojego życia.
RK: Mogło być lepiej?
JD: Oczywiście, że tak. Mierzyliśmy w play-offy. Niewiele zabrakło do pierwszej szóstki. Teraz jestem bogatszy o nowe doświadczenia. Wiemy, jakie popełniliśmy błędy i co zrobić, żeby je wyeliminować w przyszłości.
RK: Karuzela transferowa rozkręca się na dobre. Niektóre kluby ekstraligowe mają już praktycznie zbudowany szkielet drużyny. W Tarnowie powstaje dream team, inne kluby też nie próżnują. Na jakim etapie jest Włókniarz?
JD: Faktycznie. Niektóre kluby już podpisują wstępne umowy z zawodnikami. Ale my też nie próżnujemy. Nasz klub prowadzi rozmowy z kilkoma zawodnikami. Ufam Marianowi Maślance, który już niejednokrotnie udowodnił, że ma nosa do żużlowców.
RK: Jakich zawodników najchętniej widziałbyś we Włókniarzu?
JD: Za wcześnie, aby mówić o konkretnych nazwiskach. Na pewno nie widzę w składzie indywidualności, takich jak np. Nicki Pedersen. Lepiej mieć w w zespole sześciu chłopaków, którzy robią po 9 punktów, niż dwóch takich, co zdobywają komplety, a pozostali nie jadą. Lepiej z niczego zrobić coś, niż pracować z siedmioma gwiazdorami.
RK: Dziękuję za rozmowę.