Strona główna Archiwum 2011 - 2013 68. Tour de Pologne po 2. etapach: Rządy wielkoludów
Początek Tour de Pologne przebiega pod znakiem rządów wielkoludów. Pierwsze dwa etapy - wokół Warszawy i z Częstochowy do Dąbrowy Górniczej - były bardzo podobne. Najpierw uciekał nasz "wielkolud", mierzący 196 cm Adrian Kurek. Świetnie sobie radził też Bartłomiej Matysiak. Rozdzielali oni pomiędzy sobą punkty na finiszach i premiach. Kiedy peleton w odpowiednim czasie dochodził w końcu uciekinierów, w finiszowej końcówce nie do pokonania był utalentowany Niemiec Marcel Kittel, nie wiele niższy od naszego Kurka.

Kittel wygrał bardzo łatwo oba etapy. Był tak rozpędzony, że 10 m przed metą nie musiał już pedałować. Dwa wygrane etapy zapewniły mu utrzymanie prowadzenia w wyścigu. Niespodziewanie jego największym konkurentem w tej chwili jest prawie nikomu nieznany, dołączony w ostatniej chwili do składu narodowej reprezentacji, amator hodowli gołębi Kurek. Pewnie woła do swoich ptaków, by fruwały wyżej, bo też mierzy wysoko. O mało co nie przejąłby po drugim etapie żółtej koszulki od Niemca. Wszystko dzięki dużej ambicji i woli ucieczki, której dorównuje mu dzielny Matysiak. Zdobyte po drodze bonifikaty czasowe wywindowały Kurka na drugie miejsce w klasyfikacji. Chwała dyrektorom obu polskich zespołów, którzy dogadali współpracę obu naszych walecznych uciekinierów. Nic w tym zdrożnego, bo kolarska strategia opiera się na budowaniu sojuszów i znajdowaniu sobie przyjaciół. Pozytywnym efektem tej współpracy jest prowadzenie Kurka w klasyfikacji aktywnych, a Matysiaka w klasyfikacji górskiej, chociaż rozegrane dotąd premie górskie należy raczej uznać w gwarze kolarskiej za premie mostowe, a nie za poważne wzniesienia.

Godnym faktem do odnotowania są wysokie miejsca na obu etapach pół-Niemca, pół-Australijczyka Hausslera oraz kolejnego niemieckiego wielkoluda Degenkolba. Jak dotąd zawodzą Sagan, a szczególnie Boonen. Czyżby „Tornado Tom” zaczął bać się już tak szaleńczych finiszów kotłującego się peletonu?

Wielką stratą dla wyścigu jest wycofanie się sympatycznego Alessandro Ballana, który legł w kraksie na 3 km przed metą razem z prawie 30 innymi zawodnikami. Ballan jest zwycięzcą wyścigu z 2009 roku i pewnie obiecywał sobie wiele po tym starcie, chcąc zasłużyć sobie na powołanie do reprezentacji Włoch na najbliższe mistrzostwa świata, które wygrał w 2008 roku.

Wnikliwi obserwatorzy zauważyli pewnie, że w zespole „Radio Shack” zamiast naszego Kwiatkowskiego do Polski przyjechał sam Jarosław Popowicz. Ukrainiec jest znaną osobistością w kolarskim świecie. Kiedy był juniorem a potem występował w kategorii orlików wygrywał wyścig za wyścigiem i doczekał się przezwiska „młodzieżowego kanibala”, co nawiązywało do zawsze głodnego sukcesów wielkiego Eddy Merckxa. „Jaro” nie został nowym kanibalem, ale przez lata był i pewnie nadal jest jedną z najbardziej zaufanych osób i pomocników samego Bossa Armstronga. Za sprawą „Jaro” „Boss” będzie pewnie miał najświeższe informacje, co się u nas dzieje.

Częstochowa jest naprawdę kolarskim miastem. Na start przybyły tłumy widzów. Było ich znacznie więcej niż dzień wcześniej w Warszawie, gdzie odnosi się wrażenie, że mieszkańcy traktują tę największą imprezę sportową kraju jako zawalidrogę. Pytaniem dnia, jest to o czym gaworzyli sobie dyrektor wyścigu Lang z prezesem Jura Częstochowa Gronkiewiczem.

Przed nami kolejne płaskie etapy i pewnie wielkoludy w postaci Kurka i Kittela jeszcze będą szaleć. Kiedy przyjdą góry, będzie czas na niższe wzrostem chudziny.   

Aktualności z Częstochowy i regionu.
Sport, wydarzenia, kultura i rozrywka, komunikacja, kościół, zdrowie, konkursy.

Patronaty

© 2025 Copyright wczestochowie.pl