Ten długo oczekiwany przez częstochowskich fanów występ Grabaża i spółki cieszył się – co było zresztą do przewidzenia – dużym zainteresowaniem. Bilety wyprzedane zostały już tydzień temu i wiadomo było, że tego czwartkowego wieczoru (8 grudnia) klub Rura wypełni się co do centymetra.
Na szczęście właściciele klubu tym razem nie przesadzili z ilością sprzedanych biletów i – choć było ciasno – można było się przemieszczać (imprezy w Rurze cieszą się taką popularnością, że poruszanie się po klubie bywa czasem trudne…). Organizatorzy imprezy widocznie wyciągnęli wnioski z kilku ostatnich doświadczeń i postanowili zadbać o komfort bawiących się, nie powiększając w nieskończoność puli biletów.
Organizatorom należy się pochwała, jednak co do samego koncertu Strachów… Muzycy nie byli chyba wczoraj w najlepszych nastrojach. Szczególnie wokalista i lider – Grabaż – sprawiał wrażenie trochę zmęczonego (a może nawet zmanierowanego?). Prawdziwi, wierni i zagorzali fani zespołu z pewnością będą mieli inne zdanie, jednak moim zdaniem artysta tej klasy mógł wykrzesać z siebie więcej scenicznej energii. Trudno było wyczuć jego punkrockowe korzenie.
Były minusy, ale przyzwoity poziom został jednak utrzymany. Panowie zagrali swoje najbardziej znane i lubiane kawałki. Zaczęli od utworu „Strachy Na Lachy”, po nim usłyszeliśmy „Dzień dobry kocham Cię” i kolejne hity – „Jestem z kraju”, „Twoje oczy lubią mnie” czy „Ostatki”. Wykonali również – choć dopiero na bis – „Piła Tango”, utwór, którego wczorajszego wieczoru publiczność domagała się chyba najbardziej.