– Trochę w tym roku już gasiliśmy – zaznacza Wiesław Czech, pilot samolotu pożarniczego – Jesteśmy tu od początku kwietnia. W tym czasie wylataliśmy ok. 12 godzin przy pożarach, choć najtrudniejszy czas dopiero przed nami – dodaje.
Obecność Dromadera na lotnisko w Rudnikach to efekt m.in. sporej ilości ubiegłorocznych pożarów w regionie. Rozległe kompleksy leśne wokół Częstochowy kilka razy były poważnie zagrożone. Samolot często gościł na podczęstochowskim lądowisku, gdzie uzupełniał zbiorniki na wodę służącą do zrzutów gaśniczych. Do akcji podrywany był z Leśnej Bazy Lotniczej w Rybniku. W tym roku na stałe przebywa w Rudnikach. Tu jest zaopatrywany w paliwo i w wodę, co pozwala na szybszą reakcję i niemal natychmiastowe dotarcie do miejsca pożaru.
Od chwili zgłoszenia do poderwania samolotu w powietrze mija zaledwie kilka chwil. – Nie więcej niż siedem minut. W tym czasie odbywa się rozruch samolotu i napełnianie zbiorników wodą. Ta ostatnia czynność odbywa się pod wysokim ciśnieniem, więc zabranie na pokład 2500 litrów trwa raptem dwie minuty – twierdzi Krzysztof Rawinis, pilot-mechanik.
PZL M18 Dromader to polska produkcja z lat 70. ubiegłego wieku oparta na licencji amerykańskiej firmy Rockwell. Jej protoplastą była maszyna S-2R Thrush Commander, choć wykorzystano z niej jedynie fragmenty kadłuba i skrzydeł. Reszta to rodzima myśl techniczna dostosowana przede wszystkim do pracy w rolnictwie. Wraz ze zmianami w polskiej gospodarce ta funkcja samolotu odeszła do lamusa, za to okazał się on doskonałym sprzętem gaśniczym. – Nasz egzemplarz pochodzi z pierwszego roku produkcji – 1978. Mogę się o nim wypowiadać w samych superlatywach – mówi Rawinis. – Wiele z tych maszyn gasi płonące lasy w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Tam są bardzo cenione.
Samolot porusza się z prędkością 200 km/h, leci 30 metrów nad ziemią. Pilot musi precyzyjnie zrzucić wodną bombę wprost na płonącą łąkę czy las. Niecelne podejścia nie wchodzą w grę – powrót po kolejną partię wody trwa, a w tym czasie ogień może zająć kolejne połacie. Tu nie ma miejsca na pomyłki. Dlatego do załóg samolotów gaśniczych rekrutowania są najlepsi z najlepszych. – Najgorsze są linie wysokiego napięcia. Znajdują się akurat na wysokości, na której operujemy. A wiele z nich przebiega właśnie przez tereny leśne. Podczas szkoleń uczymy się ich wypatrywać. Do tego dochodzą umiejętności zrzutu przy silnym wietrze, czy unikanie dymu – tłumaczy pilot Dromadera.
Maszyna wraz z załogą będzie pełniła dyżur na lotnisku w Rudnikach do późnej jesieni tego roku.
Źródło: www.aeroklub-czestochowa.org.pl