Pedersen został liderem, ale już następnego dnia po wygranym etapie do Karlovych Varów zmienił go Franz Deutsch. Nie miał on jednak poparcia w swoim zespole: ani wśród kierownictwa, ani wśród kolegów. Po 25 km jazdy na etapie do Decina, kiedy jechał w czołówce, miał defekt. Austriacki wóz techniczny jechał daleko. Lider stał bezradnie na skraju drogi i rozglądał się za swoimi kolegami z nadzieją na pomoc. Ci przejechali obok niego, udając, że go nie widzą. Duńczycy natychmiast odjechali, mając na kółku przyklejonego Słowaka Vlastimila Rużiczkę. Ten wcale nie dawał im zmian. Dał ostatnią już na stadionie i wygrał etap. Duńczycy przeklinali go i wygrażali mu pompkami. Słowak bronił się. – Ja mam etap, a wy żółtą i niebieskie koszulki. Nie możecie przecież wygrywać wszystkiego.
Austriak przegrał wyścig. Stracił prowadzenie, na które wrócił Pedersen. Polakom nie wiodło się. Trójka z nich wycofała się. Tymczasem na trasie z Berlina do Gorlitz zrobiła się zima. Wiatr i zadymka śnieżna zdziesiątkowały peleton. Ten wyścig ukończyło tylko 36 kolarzy z 93 startujących. Bliski wycofania się był też czwarty z Polaków Władysław Klabiński. Byłaby to hańba narodowa, bo zespół byłby zdekompletowany. Działacze i kierownictwo zespołu zrobili wszystko, by wyrzucić Klabińskiego z samochodu na końcu wyścigu i wygnać go na powrót na śnieżycę. Udało się i Klabiński dojechał do mety. Kiedy wyścig wkroczył do Polski, nasi zawodnicy otrzymali dodatkową motywację. Królak wygrał etap we Wrocławiu, a Wilczewski w Chorzowie. Na kolejny sukces zanosiło się na etapie ze Stalinogrodu (tak wtedy nazywano Katowice) do Łodzi, który prowadził przez Częstochowę. Poszła ucieczka, w której zabrał się Królak, dwóch emigrantów z Francji Pawlisiak i Radowicz. Był też Rużiczka i Niemiec Meister I. W końcówce o zwycięstwo walczyła tylko dwójka z nich: Królak i Pawlisiak. Wjechali jako pierwsi na stadion w Łodzi. Podczas bratobójczej walki Królak wywrócił się na ostatniej prostej. Pawlisiak wygrał etap. Królak szybko się podniósł i przy oszałamiającym wiwacie publiczności biegł do mety piechotą, prowadząc obok siebie rower. Ale nadjechał z pełną szybkością Rużiczka i wcale nie miał zamiaru litować się nad poturbowanym Polakiem. Nierówny finisz o drugie miejsce wygrał Słowak, ale Królak był już uznany za bohatera narodowego. Ponieważ peleton przyjechał ponad 4 minuty później, to zespól NRD zdetronizował w klasyfikacji Danię. Ci i tak byli zadowoleni, bo na prowadzeniu zostali Pederesen przed Andersenem.
Nasz bohater ku wielkiemu zadowoleniu widowni wygrał następnego dnia ostatni etap do Warszawy. Jeszcze 3 lata i miał wygrać cały wyścig. Tym razem wygrał go 32-letni łysiejący Christian Pedersen. Był cenionym w swoim zawodzie szlifierzem srebra, na czym dorobił się więcej niż na Wyścigu Pokoju.
c.d. na kolejnej stronie
Rużiczka wcześnie stracił ojca. Podczas wojny brał udział w ruchu oporu. Ukrywał się, ale w 1944 roku został złapany przez Niemców i osadzony w więzieniu. Już przed wojną startował w wyścigach, więc tym chętniej wrócił na szosę po jej zakończeniu. W Wyścigu Pokoju wygrał aż 12 etapów, plasując się pod tym względem przez długi czas za swoim rodakiem Veselym. Miał swoje metody treningu i często wchodził w konflikt z władzami kolarskimi. Doczekał się nawet wyrzucenia z kadry za niesportowy tryb życia. Był nie do zdarcia. Podczas Wyścigu Pokoju w 1951 roku chciał coś podczas jazdy naprawić w swoim rowerze i nagle dłoń ześlizgnęła mu się pomiędzy szprychy koła, które obcięły mu kawał skóry. Inny zawodnik zapewne by się wycofał, ale Vlasta zacisnął zęby, dojechał do mety i na dodatek wygrał etap.
Aleksander Pawlisiak urodził się w 1913 roku w niemieckim Recklinghausen. Z rodziną wyemigrował do Francji. Jeden starszy brat grał w piłkę nożną, drugi trenował boks i początkowo Olek poszedł w jego ślady. W 1933 roku zapisał się do kolarskiego klubu w Lille i wkrótce stał się jednym z najlepszych zawodników regionu. W 1937 roku otrzymał obywatelstwo francuskie. W 1939 roku wygrał mistrzostwa Francji dla wojskowych. Potem przyszła wojna. Pawlisiak został najpierw kolarzem w kategorii niezależnych. Uzyskiwał dobre wyniki, bo podczas wojny we Francji każdego weekendu był jakiś wyścig. Po wojnie został zawodowcem i w 1947 roku startował nawet w Tour de France, który ukończył na dobrym 48. miejscu. W 1953 roku wrócił do kategorii niezależnych i wtedy, tak jak rok wcześniej Stablińskiemu, tak teraz jemu polski konsul w Lille zaproponował start w majowym wyścigu. Olek z chęcią się zgodził. Do Warszawy organizatorzy ściągnęli jego matkę, która wróciła do Polski. Pawlisiak zajął w wyścigu 5. miejsce. Wystartował także rok później i był najstarszym zawodnikiem w peletonie – miał wówczas 41 lat.