Nie jest bowiem rzeczą felietonisty chwalenie wszystkiego, co nagle stało się modne i nowoczesne, co – jak się teraz mówi – jest na topie, czyli trendy. A ile w tych modach jest zwyczajnej bzdury i zwyczajnego prostactwa, wie każdy, kto ma w sobie choć odrobinę wewnętrznego ładu i dobrego smaku.
O takich właśnie pokoleniowych niuansach chciałbym z Państwem rozmawiać, bo trzeba mam przecież coś robić, przeciwstawiać się jakoś tej ogromnej fali prostactwa, populizmu i cwaniactwa, które nas ze wszystkich stron otaczają.
Mamy właśnie wakacje, dobry relaksowy czas, żeby o tym wszystkim pogadać. Przyda się to zwłaszcza ludziom młodym, którzy oprócz modnych obecnie trendów w byciu i obyczajach winni poznawać także dawne i nie takie znowu głupie maksymy życiowe. Wiem, że są otwarci na tego typu konfrontacje. Pamiętam przecież, z jakim zainteresowaniem słuchali, gdy w trakcie spotkań autorskich w ich szkołach mówiłem o honorze w dawnym słowa tego znaczeniu, albo o szacunku dla wiedzy, umiejętności czy doświadczenia.
Wszystkim więc Państwu pięknie się kłaniam i zapraszam do dalszego czytania moich felietonów. A oto ten wakacyjny.
Pojechałem ostatnio odwiedzić mojego chrześniaka, przebywającego na obozie harcerskim w jednej z wiosek koło Radzowa nad Wartą. Przyznaję, że ciekawiło mnie trochę, jak obecnie biwakują harcerze. Z czasów młodości pamiętałem, iż wszystkie ówczesne obozy harcerskie usytuowane były w lesie lub nad rzeką, druhowie zaś kwaterowali w namiotach, a nie w budynku szkolnym na środku wsi, jak w przypadku Radzowa, bo co to wtedy za obóz?
Chrześniak mój jest harcerzem od niedawna. Rodzice są ludźmi majętnymi, więc natychmiast wyposażyli syna w odpowiedni strój, wcale znowu nie taki harcerski, bo tych dawnych, szytych według starej, skautowskiej mody, nikt już teraz nie nosi. Mundury współczesnych harcerzy krojone są już na wzór taki bardziej komandoski, w cętki, plamy i inne maskujące wzory.
– To przecież wcale nie aż tak ważne – twierdzi ojciec mojego chrześniaka i dodaje, że lepsze takie harcerstwo, niźli zadawanie się z nudą i narkotykami.
Sam kiedyś byłem harcerzem ze stopniem „ćwika” (mam jeszcze zachowany na pamiątkę krzyż harcerski i lilijkę z czapki), przeto zapytałem swojego chrześniaka, czy zna taką najbardziej znaną pieśń polskich harcerzy i zaśpiewałem mu: „Wszystko, co nasze Polsce, oddamy”. Pokręcił głową. Nie wiedział nawet, że to harcerski hymn. Pewnie się jeszcze nauczy, bo ma dopiero piętnaście lat i tyle co wstąpił do harcerstwa.
Za moich czasów harcerze mieli po osiemnaście, dwadzieścia lat i była to organizacja bardzo masowa. Honorem było zostać harcerzem. Zachęcała do tego również historia naszych polskich walk narodowych. Orlętami lwowskim byli przecież harcerze, a słynne w czasie okupacji niemieckiej „Szare szeregi”, z bohaterskimi zastępami „Zośki” i „Parasola”, też były harcerskie.
Dzisiaj oczywiście nie ma już zapotrzebowania na tak heroiczne harcerstwo i… dzięki Bogu. Mamy wolną i niepodległą Polskę, ale i dziś owe wychowawcze i patriotyczne walory harcerstwa powinny być kontynuowane. Jest to przecież znakomita szkoła życia i kształtowania młodych charakterów.
Coś jednak w tych uznanych już zasadach uległo zmianie. Nasze harcerstwo przestało być monolitem. Przemiany społeczne i polityczne, jakie dokonały się w Polsce, podzieliły również nasze harcerstwo. W ich wyniku mamy dzisiaj kilka rywalizujących z sobą organizacji skautowskich. Wprawdzie funkcjonuje znów zlikwidowany za socjalizmu, przedwojenny Związek Harcerstwa Polskiego, oznaczany w herbach skrótem ZHP, ale działają również inne organizacje, na przykład to o nazwie Harcerstwo Rzeczypospolitej Polskiej czy tak zwane „harcerstwo katolickie”. Każde z nich, to zrozumiałe, prezentuje trochę inną ideologię, inaczej próbuje kształtować młodych ludzi i innymi metodami próbuje ich wychowywać. Czy ma to jakiś związek z tamtym starym i mądrym harcerstwem? Tego nie wiem.
Na tym harcerskim obozie, gdzie przebywał mój chrześniak, do prac w kuchni wynajęte były kucharki. Zatrudnione też były sprzątaczki do sprzątania i ochroniarze do pilnowania porządku.
Czego więc harcerze mieli się na tym obozie uczyć? Mimowolnie jakoś przypomniałem sobie swój pierwszy obóz harcerski nad rzeką Wierną niedaleko Małogoszczy. Tamten obóz od tych współczesnych tym się między innymi różnił, że harcerze sami wykonywali wszystkie prace. Szykowali posiłki, gotowali kawę, obierali ziemniaki, kroili chleb, smażyli zebrane w lesie grzyby i na tym właśnie polegała cała frajda harcerskiego biwakowania.
Pamiętam, jak któregoś dnia, zgodnie z harmonogramem zajęć, mojemu zastępowi przypadła służba w obozowej kuchni. Lepiliśmy na obiad pierogi z uzbieranych wcześniej jagód. Dla draki jednak, jak to młodzi, postanowiliśmy co dziesiąty pieróg napychać zamiast jagodami zwyczajną trawą. Boże wielki, co to się wtedy narobiło. Tych pierogów nie dało się jeść, tak wszystkie przesiąknięte były zieloną goryczą naszego dowcipu.
Obiadu, poza zupą, oczywiście w tym dniu nie było, ale mimo to humory wszystkim dopisywały.
Dla ówczesnej młodzieży był to pierwszy obóz harcerski po kilku latach prawdziwej, okupacyjnej biedy. I oto nagle, na tym obozie, mogliśmy się wszyscy najeść do syta i do woli. Wyżywienie pochodziło bowiem z paczek „unrowskich”, które w ramach humanitarnej pomocy USA dla Polski docierały do naszego kraju.
Jedliśmy więc, ile kto mógł, na teraz i na zapas, i pewnie dlatego pamiętam do dziś zapach „kokosowego masła” albo „małpiego smalcu” – jak nazywaliśmy mieloną, zakonserwowaną
słoninę. Ale jak to wszystko smakowało, ho, ho, długo by opowiadać… Inny był bowiem tamten czas, inna młodzież, pookupacyjna, głodna wolności, polskości i chleba.
Dzisiaj na szczęście wszystkie tego rodzaju fascynacje są już tylko opowieściami starszych panów. I dobrze. Harcerstwu przecież zawsze chodziło o to, żeby późniejsi druhny i druhowie byli dzielnymi ludźmi i żyli w wolnej i niepodległej Polsce.
Zabrzmiało mi to wszystko bardzo patetycznie, ale przyznacie Państwo, że o harcerstwie inaczej właściwie nie można. Choćby ze względu na ten ich piękny hymn „Wszystko, co nasze, Polsce oddamy”.