Jak co roku więc, ósmego marca, znowu na ulicach naszych miast widać będzie panów z tulipanem w ręku, a i panie też w różowych humorach, wracające tego dnia wieczorem do domu. Tradycja bowiem nie ginie w narodzie, choć wcześniej, przez lata całe, wyśmiewano to święto, że sztuczne i kiczowate, bo celebrowane na pokaz i na polecenie władz. I chyba było coś w tym prawdy, skoro „Trybuna Ludu” – organ rządzącej wówczas PZPR – napisała kiedyś, że „ósmy marca jest takim międzynarodowym dniem dobroci dla kobiet”. Na serio. Nikt oczywiście nie dochodził wtedy, ile w tym stwierdzeniu było propagandowej gorliwości, a ile zamierzonej kpiny. Tak jednak czy siak, brzmiało to wtedy niczym taki apel o przynajmniej jeden jedyny dzień dobroci dla żeńskich istot naszego narodu.
Dzisiaj Dzień Kobiet nie ma już takiego rozmachu ani tamtej gali, kiedy to już od rana 8-go marca składano Paniom życzenia. Najpierw te oficjalne od P.O.P, czyli Podstawowej Organizacji Partyjnej i Rady Zakładowej, a potem od dyrekcji, kierowników i kolegów.
Wcześniej w telewizorze nawoływano o kwiatek dla każdej Ewy, a bywało też , ze odradzali kwiatki, bo zarabiają na tym tylko badylarze, jedyna wtedy prywatna inicjatywa w PRL-u. Kto z mojego pokolenia nie wspomni dziś tamtych żartów i kpinek, opowiadanych tak chętnie na temat kobiecego święta… Gwoli wesołości, niektóre przypomnę.
Otóż postulowano na przykład, aby w zgodnie z zasadami moralności socjalistycznej, kobiety pracujące na rusztowaniach obdarowane były zamiast kwiatkiem, odpowiednimi do ich pracy dessous. Zaś te pracujące na parterze – biustonoszami. Wszystkie bowiem kobiety otrzymywały w tym dniu jakieś tam drobne upominki, głównie takie, jakich permanentnie wtedy brakowało w sklepach. Każde bowiem święto kobiet musiało mieć taki swój uroczysty blichtr.
Przez cały więc dzień 8-go marca widziało się już od rana maszerujących mężczyzn z kwiatkiem w garści. Pod wieczór zaś, po iluś tam okolicznościowych toastach za zdrowie naszych pięknych pań wszyscy wracaliśmy solidarnie podpici do domów. Bo Dzień Kobiet zawsze był u nas obficie podlewany alkoholem. Pod tym względem miał – trzeba przyznać – rzeczywiście internacjonalistyczny, znaczy międzynarodowy wymiar.
Żeby tę tezę potwierdzić, przytoczę taki autentyczny przypadek. Otóż gdzieś końcem lat siedemdziesiątych mój zakład pracy zorganizował nam kilkudniową wycieczkę do Leningradu, czyli dzisiejszego Sankt Petersburga. Chyba w dwa dni potem był ósmy marca. Akurat wtedy chodziliśmy sobie trójką kolegów po przestronnych salach największego w tym mieście supermarketu towarowego, o nazwie Uniwermag. Kupujących było niewielu, bo i towarów na półkach prawie wcale, i pora tuż przed zamknięciem sklepu. Właśnie wychodziliśmy już z Uniwermagu, gdy nagle ekspedientka przed samym nosem zamknęła nam drzwi, a potem przez lekko uchyloną szparę zapytała kokieteryjnie:
– A padarok dla żeńszcziny pakupili, a?
c.d. na kolejnej stronie
Nie było rady. Ekspedientka wyglądała solidnie i była duża jak Związek Radziecki, toteż nie należało się jej sprzeciwiać. Wróciliśmy z kumplami na stoisko, gdzie za parę rubli kupiliśmy przygotowane na tę okazję okolicznościowe „padarki”. W celofanowej torebce były tam perfumy o nazwie „Wazduch Leningrada”, polskie mydełko firmy „Lechia” i szczoteczka do zębów. Wszystko to zapakowane było w celofan, do którego przyczepiony był taki sztuczny kwiatek na druciku, wykonany z pofarbowanych na kolorowo ptasich piórek.
– No i charaszo – zawołała na nasz widok ekspedientka i szoroko otworzyła drzwi. Stanęliśmy wtedy zakłopotani. No bo jak cholera dać te pierzaste kwiatki naszym dziewczynom –
zasępił się jeden z kumpli. Jeszcze się obrażą.
Ja chyba też o tym samym pomyślałem, bo jakoś tak odruchowo wręczyłem swój podarek owej Pani przy drzwiach. Pozostali kumple zrobili to samo.
– Eto od nas z pozdrawieniami dla wszystkich kobiet radzieckich – powiedzieli.
Boże wielki. W złą godzinę im to przyszło do głowy. W złą godzinę, bo obdarowana natychmiast pokraśniała na twarzy i zawołała w stronę swoich koleżanek.
– Towariszy, eto polskije druzja… my ich toże pozdrawiajem w prażnik żeńszczin wsiech mira.
No i wtedy się zaczęło. Z sali obok wybiegły jakieś kobiety i nim z kumplem zdołaliśmy cokolwiek zmiarkować, już nas prowadziły pod ręce do sali, gdzie właśnie odbywała się uroczystość Międzynarodowego Dnia Kobiet.
Z początku to nam się nawet tam spodobało. Tyle dziewczyn i tylko my trzej inostrańcy. Wnet zaczęły się tańce, a potem te toasty za przyjaźń, za drużbu, za mir na świecie i wszystkie takie po radziecku, całymi szklankami. Do hotelu wróciliśmy późną nocą i co gorsze – nie za bardzo pamiętam w jaki sposób… Pamiętam natomiast, że przez trzy następne dni leczyłem kaca w sposób zupełnie zgodny z duchem i zwyczajami tego święta.
Należy tutaj jaszcze dodać, że ów ósmy marca nie był w tamtych latach i w tamtym ustroju jedynym ani wyjątkowym świętem. Rokrocznie obchodzono przecież dzień górnika zamiast Barbórki, dzień hutnika, kolejarza, leśnika, traktorzysty, Wojska Polskiego… Koniak z rzędem stawiam temu, kto znalazłby zawód nie uhonorowany socjalistycznym świętem. Był nawet dzień – za przeproszeniem państwa – odlewnika.
Spekulowano tymi świętami, ile się dało. Przydzielano premie, nagrody, dyplomy, częstowano kawą i ciastkami, aby tylko udowodnić masom pracującym miast i wsi, iż władza ludowa umie docenić zaangażowanie klasy robotniczej w budowę socjalizmu w Polsce. A że naród z natury lubi sobie poświętować, więc zwyczaj fetowania różnych zawodów zyskał sobie powszechną przychylność.
Piszę o tym święcie kobiet z całą do niego sympatią, ale i łezką wzruszenia, ponieważ z natury jestem feministą i w każdej kobiecie widzę tylko te dobre cechy, jakie przydzielił im
Stwórca w szóstym dniu tworzenia. Więc niech im się święci ten ósmy marca!
A tak nawiasem, to chyba ten „Dzień kobiet” jest nam wszystkim jakoś potrzebny. Inne komusze święta dawno już uległy zapomnieniu, a on został. Ba – zyskuje nawet na znaczeniu, skoro w wielu kościołach odprawiane są w tym dniu nabożeństwa w intencji naszych żon, matek, babć i córek. Pasuje to wszystko jak ulał do puenty, jaką kiedyś wygłosił znakomity satyryk, Marian Załucki.
– Obchodzimy co roku – ku chwale Ojczyzny
Jeden dzień kobiety – wszystkie dni mężczyzny.